[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wątpliwości. Było to ludzkie mięso.
Michaelowi zrobiło się słabo. Odwrócił się plecami do wiatru i zaczął oddychać
ustami, aby nie czuć okropnego swądu spalenizny. Odszedł kilka kroków od ognia, usiłując
przełknąć ślinę. Wtedy na skraju lasu zobaczył zwłoki kilku ludzi, leżące nie opodal miejsca
skąd przyszedł.
Zcisnęło go w żołądku. Podszedł szybko do leżących. Pochylił się nad ciałami i przez
chwilę wpatrywał się kolejno w twarze zmarłych. Wiedział, że powinien się przemóc i
dotknąć któregokolwiek z nich, aby ustalić w przybliżeniu czas zgonu, ale nie zrobił tego.
Krążył wokół polany pomiędzy drzewami w nadziei, że natrafi na jakiś ślad.
Przeciskając się przez krzaki zauważył, że dolne liście były mokre. Zmierdziały moczem.
Wiedział już, w którym kierunku oddalili się oprawcy. Nagle przystanął. Zwrócił uwagę na
krzew porzeczkowy. Od lat szukał rośliny, którą możnaby uprawiać na działce. Jak się
spodziewał, roślina była zdrowa. Mógł wykopać korzeń i zabrać go ze sobą. Cierniste
chwasty, które rosły dookoła, nie mogły mu w tym przeszkodzić. Lecz naraz zapomniał o
swoich zamiarach. Pod krzewem leżało ciało.
Michaeł rozpoznał, że były to zwłoki dziewczyny. Była młoda, może w wieku jego
siostry. Z jej głowy broczyła krew. Właściwie całe jej ciało było pokrwawione i tylko na
czole i policzkach nie było ran. Została oskalpowana, odcięto jej uszy i wydłubano oczy.
Gałki oczne mogły stanowić smakołyk dla oprawcy - pomyślał Michaeł. Zrobiło mu się
niedobrze. Odwrócił się z odrazą. Zwymiotował.
Kiedy doszedł do siebie, nagle uświadomił sobie, jak bardzo mu ciężko. Zmierć obcej
dziewczyny była śmiercią jego marzeń o nowym świecie. Nie mógł dzielić go z kanibalami.
Coś się w nim buntowało, a jednocześnie czuł się bezsilny jak dziecko.
Osunął się na kolana. Ukrył twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od dzieciństwa
zapłakał.
ROZDZIAA XII
Proces narkotyczny i długi sen miały właściwości lecznicze. Działały na organizm
odmładzająco. Lecz nie mogły wyleczyć poważniejszych okaleczeń. Pułkownik zdawał sobie
sprawę, że tylko jedna jego nerka funkcjonuje sprawnie. Nadal cierpiał na wątrobę. Nie żywił
też nadziei, że fragment lewego płuca, wycięty podczas operacji, kiedykolwiek się
zregeneruje. Najbardziej martwiła go niewydolność jelita grubego, uszkodzonego na sporym
odcinku. W nabłonku pozostała dziura. Co prawda nie odczuwał większych dolegliwości z
powodu odniesionych ran, ale częste chodzenie do toalety było kłopotliwe. Ponadto szybko
się męczył na otwartym powietrzu na skutek rozrzedzenia atmosfery. Pułkownik, oparł się
plecami o pień jodły, patrzył na ośnieżone szczyty górskie na horyzoncie. Setki mil za tymi
górami piętrzył się jeszcze wyższy masyw, a za nim otwierały się wody oceanu. Nic się nie
zmieniło - wiedział o tym. Wyobraznia przenosiła go ponad oceanem do kraju, który był
celem wszystkich jego marzeń. Pułkownik wiedział, że los będzie mu sprzyjać, zanim nie
spełni się do końca jego plan. Nie przypadkiem mieszkał w górach. Przebywał tu od czterech
lat - od chwili, kiedy się przebudził. wiczył ciało, aby przyzwyczaić się do życia w trudnych
warunkach. Nie przyszło mu nawet przez myśl, by poddać się swojej ułomności. Liczył na to,
że kiedy zejdzie na niziny, będzie w pełni sił. Ta myśl utwierdzała go w uporze. Włożył rękę
do kieszeni. Wyczuł przez spodnie, że miał erekcję. Zdarzało mu się to, kiedy myślał o
kobiecie. Nadszedł czas, by się do niej dobrać.
Ruszył pewnym krokiem po kamienistym szlaku, który prowadził do groty. Schodząc
w dół nie mógł dostrzec wejścia, bowiem przesłoniły je gałęzie jodeł. O tej porze roku były
przypruszone śniegiem. Wytężył wzrok. Czuł się zupełnie tak samo, jak przed czterema laty,
kiedy zawędrował tu wraz ze swoimi towarzyszami w poszukiwaniu schronienia.
Wszedł do jaskini. Zdjął płaszcz. Wewnątrz było ciepło dzięki kaloryferom zasilanym
przez baterie słoneczne. Z radością stwierdził, że nie ma zadyszki, pomimo ciągłej zmiany
otoczenia i temperatury.
Jego towarzyszy nie było w jaskini. Wyszli gdzieś, zajęci własnymi sprawami. Lecz
nie był sam w kwaterze.
Otworzył drewniane drzwi oddzielające wspólną część jaskini od jego prywatnego
apartamentu. Wszedł do środka i niedbale rzucił płaszcz na krzesło. Potem odpiął pas, przy
którym zamocowana była kabura pistoletu. Pistolet był nabity. Przewiesił pas przez oparcie
krzesła. Wszystkie meble, które znajdowały się w pracowni, wykonał sam za pomocą hebla i
piły. Oparł się o biurko i przez chwilę przeglądał nie dokończone projekty. Miał na dziś dosyć
pracy i ćwiczeń strzeleckich. Doskonalił się w strzelaniu co najmniej trzy razy w tygodniu.
Jako celu używał manekina w kształcie człowieka. Trafiał zawsze w tors manekina,
najczęściej na wysokości serca.
Przeszedł z pracowni do salonu. Było to ostatnie pomieszczenie w tej części jaskini.
Powiódł wzrokiem po pokoju. Po lewej, za ruchomą kotarą, która stanowiła ścianę działową,
znajdował się prysznic i ubikacja. Z prawej strony stał mały kredens, gdzie pułkownik
przechowywał wszystkie swoje najcenniejsze rzeczy. Na wprost wejścia stało łóżko.
Kobieta leżała na materacu.
- Czy wiesz, co cię czeka? - zapytał, chociaż nie spodziewał się odpowiedzi. Patrzyła
na niego szeroko otwartymi oczami. Należała do potomków tych ludzi, którzy w jakiś sposób
przeżyli katastrofę nuklearną. Z biegiem czasu ci ludzie ulegli wtórnemu zdziczeniu na skutek
niezmiernie trudnych warunków życia. Degeneracja pogłębiała się z pokolenia na pokolenie.
Kobieta przypominała bardziej zwierzę niż człowieka. Nie znała mowy, a strach przed
mężczyzną, który stał w drzwiach paraliżował ją do tego stopnia, że nie wydała z siebie
żadnego głosu. Ale pułkownik nic o tym nie wiedział. Nie wiedział, w jakim języku
porozumiewać się z nią. Mimo to, mówił do niej.
- Wiesz chyba, z kim masz do czynienia? Wieki temu byłem panem tej ziemi. Nie
traciłbym wtedy swojego cennego czasu dla takiej jak ty. Ale skoro tu już jesteś, zobaczysz,
że wydostanę z ciebie to, co pragnę usłyszeć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]