[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drugie informowało o wykładzie sponsorowanym przez Ligę Kobiet.
Odezwały się we mnie uśpione skłonności feministyczne z okresu studiów.
Trzecie było na wernisaż w Hirshhorn, muzeum sztuki współczesnej, które stanowiło
część Instytutu Smithsona.
Obowiązują stroje formalne. Pełna kultura i szpan. Francja elegancja. W takich
miejscach pojawiali się chyba ciekawi ludzie. Z pewnością to zdecydowanie lepsze niż
wieczór w domu Alette. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz byłam na prawdziwej imprezie.
Będę musiała kupić sukienkę. I buty. I miałam na to tylko kilka godzin.
- Muszę lecieć. - Wepchnęłam pocztę do plecaka i podeszłam do drzwi. - Widzimy się
jutro.
- Kitty. - Wbił we mnie wzrok. Do tej pory patrzył głównie w talerz, kończąc jedzenie.
Zmusił mnie, żebym też na niego spojrzała. - Nie muszę ci chyba mówić, żebyś na siebie
uważała, co?
Zamurowało mnie.
- Rany. Bo jeszcze sobie pomyślę, że ci naprawdę zależy.
- Muszę dbać o stałe zródło dochodów. - Uśmiechnął się pod nosem.
Przewróciłam oczami i wyszłam, zastanawiając się, co mogłoby pójść nie tak? Nigdy
dotychczas nie miałam małej czarnej. A każda dziewczyna powinna sobie sprawić przed
trzydziestką taką kieckę. Teraz już ją miałam.
Wróciłam do Alette po zmierzchu, na godzinę przed wernisażem. Wampirzyca wyszła
do holu, jakby na mnie czekała. Moje zapewnienia, że nie dowie się, iż wyszłam, legły w
gruzach.
Skrzyżowała na piersi ręce.
- Wolałabym, żebyś poszła z Bradleyem lub Tomem.
Stałam przed nią jak skruszona nastolatka, która wróciła do domu po wyznaczonej
godzinie, z przerzuconym plecakiem i plastikowym pokrowcem na ubrania z butiku.
Wzruszyłam ramionami, starając się uśmiechnąć.
- Nie chciałam robić nikomu kłopotów.
Jej wzrok powiedział mi, że to kiepska wymówka. Zlekceważyłam jej gościnność.
- Byłaś na zakupach? - spytała i wskazała na pokrowiec.
Nie puści mnie na wernisaż w muzeum. Będzie chciała, żebym została w domu. Ale
przecież kręciłam się cały dzień po mieście. I nie wyczułam żadnych likantropów. Co
więcej, nie wytropiły mnie żadne wilkołaki z nadmiernie rozwiniętym instynktem
terytorialnym. Ale tłumaczenie i tak nie miało sensu. Po tym, co zrobiłam, znacznie
trudniej będzie mi się wymknąć.
Naprawdę nie miałam zamiaru się tłumaczyć.
- Tak. Kupiłam sukienkę. Dostałam zaproszenie na wernisaż w Hirshhorn. - Wsunęłam
rękę do plecaka, znalazłam zaproszenie. - Brzmi interesująco, zaczyna się za godzinę i
naprawdę chciałabym tam iść.
To było idiotyczne. Nie musiałam prosić o zgodę na wyjście od czasów ogólniaka. Nie,
nieprawda. Stale się spowiadałam Carlowi, samcowi alfa z mojej watahy. Lubił
kontrolować swoje młode i nie cierpiał, kiedy bawiłam się bez niego. Myślałam, że mam
to już za sobą. Wyprostowałam ramiona, starając się wyglądać bardziej dostojnie.
Alette przyjrzała się zaproszeniu, a potem mnie.
- Ta sukienka. Mogę zobaczyć?
Odsłoniłam folię i przystawiłam wieszak do ramion. Sukienka była z czarnego jedwabiu
ze sznureczkowymi ramiączkami i opinała się akurat tam, gdzie trzeba. Dół był krótki, ale
nie przesadnie. Musiałam przecież swobodnie siadać i wstawać. Znalazłam też na
wyprzedaży zabójczo wysokie szpilki.
Alette pomacała tkaninę i zrobiła krok w tył, żeby ocenić całość.
- Hm. Pełna prostota. Aadny krój. Myślę, że się nada. Jakbym potrzebowała
potwierdzenia.
- Idę się przebrać - zakomunikowałam, wchodząc na schody.
Nie zatrzymała mnie. Po przejściu kilku stopni resztę pokonałam biegiem.
Zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i w tej samej chwili zadzwoniła moja komórka.
Wygrzebałam ją z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz - mama. Zapomniałam, że dziś była
niedziela. Mama dzwoniła w każdą niedzielę.
- Cześć, mamo.
- Cześć, Kitty. Gdzie jesteś w tym tygodniu? - W jej głosie słychać było niemy wyrzut.
Prosiła, żebym dzwoniła do niej zawsze, kiedy dojadę w nowe miejsce, żeby wiedziała, że
żyję. Ale ponieważ prawie co tydzień byłam gdzie indziej, wydawało mi się, że nie ma
sensu informować ją na bieżąco o moich planach. Zwykle o tym zapominałam.
- W Waszyngtonie. Nagle się zainteresowała.
- Naprawdę? To fantastycznie. Widziałaś już coś? Na szczęście mogłam odpowiedzieć
twierdząco i przez minutę czy dwie o tym porozmawiać. Wydawała się zawiedziona, kiedy
oznajmiłam, że nie robiłam zdjęć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]