[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Reklamówka nie była ciężka. Anastazja wracała dłuższą drogą,
przez park, bo przecież teraz już nigdzie się nie spieszyła. Szła powoli
wśród trzymających się za ręce par, dzieci na deskorolkach, grupek
młodzieży, kobiet i mężczyzn w różnym wieku spacerujących z
pieskami; szła bez pieska, bez deskorolki i bez pary, całkiem osobna i
nienależąca do nikogo.
Chrabąszcze majowe latały po parku, nie przejmując się zupełnie,
że przecież już czerwiec, chłopcy łapali je i wrzucali za bluzki
piszczącym dziewczynom, tak samo jak wtedy, gdy ona była nastolatką;
ktoś przy fontannie grał na gitarze, a powietrze pachniało jaśminem i
wakacjami. Anastazji aż zakręciło się w głowie od tego zapachu i wcale
nie przeszkadzała jej własna osobność. W budce kupiła solidną porcję
lodów, usiadła na brzegu fontanny, zanurzyła dłoń w letniej wodzie i
wszystkimi zmysłami chłonęła lato.
Zupełnie straciła poczucie czasu. Dzieciaki z deskorolkami dawno
już powędrowały do domów, fontanna zasnęła, kształty zaczynały
rozpływać się w zmierzchu, a Anastazja nie ruszała się z miejsca.
Wreszcie, kiedy zegar na kościelnej wieży wybił dziesiątą, wstała
niechętnie i ruszyła w stronę domu. Nie przypuszczała, że jest tak
pózno. Przypomniała sobie, że w domu nie ma ani kromki chleba, a w
garnku  zaledwie resztka zupy. To ona miała zrobić zakupy na
kolację. Jak zwykle. I jak zwykle je zrobiła. Tylko że pora kolacji dawno
minęła. Anastazja przyspieszyła kroku. Próbowała zatrzymać resztki
dobrego nastroju, pocieszając się, że może on już śpi.
Nie spał.
Zanim Anastazja zdążyła nacisnąć klamkę, wiedziała już, że nie
ma co liczyć na spokojny wieczór.
Uderzył ją smród potu, przetrawionego alkoholu i przypalonej
zupy.
 Gdzie się szlajałaś, dziwko?!  Anastazja ledwie wyłapała
słowa z pijackiego bełkotu.
Spojrzała na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. To był
jej mąż? Ten brudny, śmierdzący typ w poplamionym zupą podkoszulku
i w spodniach ze śladami błota na kolanach? To wychodząc za niego,
chciała wyrwać się z gówna? Ale przecież wcale nie wyglądał dużo
gorzej niż wczoraj, przedwczoraj czy miesiąc temu. Właściwie to nie
umiała już sobie przypomnieć, kiedy wyglądał jak człowiek.
 Co się tak gapisz? %7łarcie dawaj!
Jeszcze wczoraj rzuciłaby się robić mu kanapki i herbatę, żeby
tylko nie krzyczał, żeby zjadł, poszedł spać i dał jej święty spokój.
Jeszcze wczoraj. Ale dzisiaj było inaczej. Postawiła reklamówkę na stole
i podeszła do okna. Musiała je otworzyć natychmiast, zanim udusi się w
wyziewach tego mieszkania, które miało być jej domem. Szarpnęła za
okienną klamkę. Klamka została jej w ręku.
 Słyszałaś? Rób żarcie!
Anastazja włożyła klamkę z powrotem. Okna rozpadały się ze
starości. Wszyscy sąsiedzi już dawno wymienili swoje. Anastazja też
chciała to zrobić. Pieniądze zbierała prawie dwa lata, odkładała po
trochu z każdej pensji, umówiła się już nawet z fachowcem, tylko że za
wcześnie podjęła pieniądze z banku. Schowała je w tapczanie, za starą,
nieużywaną kołdrą, w poszewce na jasiek. Była pewna, że tam są
bezpieczne. Nie były. Znalazł je i przepił. Dlatego jako jedyni w
kamienicy mieli wypaczone, obłażące z farby okna, które na tle innych
 nowych i czystych  od razu rzucały się w oczy.
Anastazja mocowała się z oknem, kątem oka widząc, jak on
wyciąga z reklamówki serek homogenizowany, zdziera aluminiowe
wieczko, paluchem wybiera zawartość pudełka, a serek ścieka mu po
brodzie i podkoszulku. Ohyda. I ten smród nie do zniesienia. Zbierało
się jej na mdłości. Szarpnęła raz jeszcze za klamkę.
Oporne okno poddało się wreszcie. Anastazja łapczywie wciągała
w płuca świeże powietrze.
 Ogłuchłaś, kurwa, czy co?
Kiedyś zamknęłaby to okno od razu.
 Pamiętaj, brudy pierze się w domu  mówiła jej matka.
I Kryśka pamiętała. Awantury zagłuszała dzwiękami z włączonego
niemal na cały regulator radia, siniaki zakrywała swetrami i nikomu nie
mówiła, co się u nich dzieje. Syna też nauczyła milczeć. Szczelnie
zamykała drzwi i okna, dokładnie zasuwała ciężkie zasłony, żeby nikt
się nie dowiedział.
Ale Anastazja dusiła się tym powietrzem gęstym od cierpienia,
pretensji, nienawiści, wypełniającym mieszkanie, które dawno przestało
być domem, a właściwie to nigdy nim nie było. Stała teraz przy
otwartym oknie, nie myśląc wcale o sąsiadach. Ani o niczym innym.
Oddychała. Po prostu oddychała. Nic więcej nie liczyło się w tym
momencie. I sama była zdziwiona, że tu, w tej kuchni, z nim za plecami,
mogła oddychać pełną piersią.
 Krycha, pierdolnęło cię czy co?  W jego głosie zabrzmiała
nutka niepokoju. Usłyszała ją. Zawsze była wyczulona na wszelkie
zmiany jego nastroju. Usłyszała więc i teraz tę nutkę. Nie, to nie był
niepokój o nią, że coś jej się stało  do tego nie był zdolny, bo alkohol
wyżarł mu mózg. Czytała gdzieś, że alkoholicy nie są zdolni do uczuć
wyższych, w każdym razie on nie był zdolny na pewno. Nie o nią się
więc martwił. Niepokoiła go po prostu zmiana w jej zachowaniu. Przez
moment poczuła satysfakcję.
 No, gadaj coś wreszcie!  Złapał ją za włosy. Wyszarpnęła się.
Kilka włosów zostało w jego ręku.
Anastazja wyprostowała się.
Dziwne. Zawsze jej się wydawało, że jest dużo niższa od niego, ale
teraz byli prawie równi.
 Zostaw mnie w spokoju!
Wybałuszył na nią oczy. Wzrok miał mętny, serek ściekł mu z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl