[ Pobierz całość w formacie PDF ]

SZALEŃSTWO LACY
SZALEŃSTWO LACY
świadomość, że zabójca depcze jej po piętach, gnębiło ją
przeświadczenie, że już nigdy więcej nie ujrzy John­
ny'ego. Dlaczego tak boleśnie przeżywała to rozstanie?
Przecież przez dziesięć lat była przekonana, że nienawi­
dzi tego człowieka.
Nie była to jednak prawda.
Przekonała się o tym w chwili, gdy usłyszała, że
Johnny miał wypadek i jest umierający.
Nie wyjechała. Została przy nim, pielęgnując go
z oddaniem, dopóki nie odzyskał przytomności.
Potem cieszyła się każdą najmniejszą nawet oznaką
powrotu chorego do zdrowia. Przypomniała sobie teraz,
jak godzinami siedziała przy łóżku Johnny'ego i modliła
się o jego wyzdrowienie.
Marzyła o tym, aby przekonał się, jak bardzo jej na nim
zależy. Pragnęła być przy nim. I pozostać na zawsze.
Kochać się i dzielić wspólne życie.
Ukryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała.
Z ciężkim sercem ponownie zabrała się do pakowania.
Do walizki włożyła jeszcze jedną jedwabną bluzkę.
Tęskniła do Johnny'ego. Duszą i ciałem. Nigdy nie
spała z Samem.
Ani z nikim innym.
Jedynym mężczyzną w jej życiu był Johnny Midnight.
I działo się to wiele lat temu.
Ile to nocy spędziła bezsennie, marząc o nie spełnionej
miłości? Nie interesowali jej mężczyźni, a miała wielu
adoratorów na każdym kroku. Tęskniła tylko za Johnnym.
Dlaczego więc teraz go opuszczała?
Z konieczności.
Wiedziała, że Johnny zdoła wybaczyć jej małżeństwo
z Samem, lecz nigdy nie daruje tego, że nie powiedziała mu,
że jest ojcem Joe'ego. Musiała teraz zająć się chłopcem.
Otoczyć go miłością. Zacieśnić uczuciowe więzy.
104
SZALEŃSTWO LACY
105
No i jeszcze był Cole. Policja nie zezwoliła Lacy na
opuszczenie kraju, lecz nie zapewniła jej żadnej ochro­
ny. Wcześniej czy później Cole odkryje miejsce jej
pobytu, jeśli nie zdąży w porę wywieźć Joe'ego z San
Francisco i nie zdołają znaleźć jakiegoś bezpiecznego
schronienia.
Myśli te zaprzątały Lacy, kiedy opróżniała szafy,
wyrzucając na podłogę wieszaki z ubraniami. Zawsze
była pedantką, dziś jednak zajmowane przez nią poko­
je w domu Joshui Camerona stanowiły istne pobojowi­
sko.
Na stole walały się brudne talerze. Joe odmówił
sprzątnięcia własnego pokoju i spakowania rzeczy. Ges­
tem przypominającym do złudzenia Johnny'ego wzruszył
arogancko ramionami i poszedł na górę do Maria,
pasierba Honey.
Zrobiło się bardzo późno. Od dawna Joe powinien
już leżeć w łóżku, lecz Lacy nie potrafiła utrzymać
w karbach krnąbrnego chłopaka. Do matki nie był
przywiązany i wcale jej nie słuchał. Zbyt wiele czasu
spędzał w towarzystwie służby i austriackiej guwer­
nantki. Był przyzwyczajony do tego, że go obsługiwa­
no.
Ostatnio Lacy rzadko widywała syna. Chodził do
szkoły, a ona jeździła do Johnny'ego. Od jutra będzie
mogła wreszcie bez reszty zająć się dzieckiem. Nic jej już
w tym nie przeszkodzi.
Joe'emu spodobało się San Francisco. Wiele czasu
spędzał z Mariem i Heather. A ponadto, bardziej niż do
matki, lgnął do Joshui Camerona. Chodził za nim krok
w krok, jak wierny psiak, i bezustannie starał się zwracać
na siebie jego uwagę.
Było oczywiste, że chłopcu brakuje ojca. Przedtem
lgnął do Sama, lecz ten odpychał od siebie cudze dziecko.
106
SZALEŃSTWO LACY
Joe nie był w stanie zrozumieć motywów postępowania
senatora i nie zważając na nic, garnął się do niego, za
wszelką cenę pragnąc zaskarbić sobie ojcowską miłość.
Johnny Midnight byłby wspaniałym ojcem, pomyślała
Lacy.
Nie powinna się nad tym w ogóle zastanawiać, ale nie
potrafiła się powstrzymać.
Johnny lubił dzieci. Wspaniale zajmował się małą
Amelią. Miał właściwy stosunek do potomstwa Douglasa
z pierwszego małżeństwa, kiedy to pracował w jego
posiadłości.
Joe, który tak bardzo pragnął mieć ojca, byłby wniebo­
wzięty...
Za późno. Za późno na wszystko.
Lacy zatrzasnęła wieko walizki. Usłyszała głośne
szczekanie Nera. Był to doberman Joshui Camerona,
wyszkolony w pilnowaniu domu.
Ktoś musiał znajdować się przed wejściem.
Rozległ się dzwonek u drzwi. Nero szczekał i warczał,
ukazując rząd groźnych zębów.
Dochodziła jedenasta. O tak późnej porze Lacy nie
spodziewała się nikogo. Jej ochroniarz, Bourne, miał
wolny wieczór.
Rozległy się mocne uderzenia w drzwi. Doberman
wprost szalał. Serce Lacy biło jak szalone.
Zjawił się Joe.
- Mamo, co się dzieje? - zapytał.
- Nic. Wracaj na górę.
Niechętnie posłuchał.
Za zamkniętymi drzwiami rozległ się głos:
- Lacy, to ja. Wpuść mnie.
Johnny!
Poczuła nagłą ulgę, lecz zaraz potem przypomniała
sobie o synku.
107
- Siad - nakazała psu. Potem wyłączyła alarm i ot­
worzyła Johnny'emu drzwi.
Wyglądał strasznie. Był blady. Skrajnie wyczerpany.
I bardzo ponury. Jego oczy miotały błyskawice.
Jest zły, pomyślała Lacy. Tak bardzo, jak dziesięć lat
temu.
- Zanosi się na deszcz - odezwała się drżącym głosem.
- Wiesz przecież, że w San Francisco nigdy nie pada.
- Pada. Ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy razem. - Lacy
pomyślała o pamiętnej nocy.
Nero siedział czujny i niespokojny. W każdej chwili
gotów do skoku. Johnny zbliżył się do niego i bez wahania
wyciągnął rękę. Po chwili już głaskał psa. Doberman
odprężył się i zaczął merdać ogonem.
- Co stało się z twoim uchem? - zapytał Johnny
dobermana. - Czyżbyś natrafił na silniejszego?
Jak szybko ujarzmił groźnego psa, uzmysłowiła sobie
Lacy. Johnny zwrócił twarz w jej stronę. Miał lodowate
spojrzenie.
- Dlaczego przyjechałeś? - zapytała. - Przecież już się
pożegnaliśmy.
- Okazało się, że rozstaliśmy się za wcześnie - wyce­
dził.
- Właśnie kończę pakowanie. Muszę zdążyć na
lotnisko.
- Nigdzie nie pojedziesz.
Johnny popatrzył na mały rowerek, piłkę i rozrzucone
na stoliku dziecięce zabawki.
- Gdzie on jest? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
- O kim mówisz?
SZALEŃSTWO LACY
- O Joe'em. Znam prawdę.
- Skąd? W jaki sposób się dowiedziałeś?
- Nieważne. Wiem wszystko. Nawet nie próbuj się
tłumaczyć, bo nic to nie da.
108
SZALEŃSTWO LACY
- Nie masz żadnych praw w stosunku do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl