[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ale on z pewnością nie całował jej tak, jak mężczyzna zakochany w kobiecie. Do
tego intymnego aktu podchodził podobnie jak ona. Jedną ręką otoczył jej ramiona,
drugą objął w talii i przyciągnął do siebie tak blisko, żeby przypadkiem nie wyglądało
to jak niewinny uścisk, i udawał małżeński pocałunek. Powinna więc pamiętać, że
on nie dał się porwać chwili i że nie było to dla niego niczym więcej jak fortelem dla
zmylenia Jamesa Malory'ego.
Jednak wcale o tym nie myślała, bo dla niej było to bardzo realne i takie podnie-
cające. Kto by pomyślał, że pocałunek to o wiele, wiele więcej niż zwykłe dotykanie
się warg. To było też obejmowanie – wspaniałe uczucie znalezienia się w jego ramio-
nach, przyciśnięta do tej silnej, męskiej piersi. Włoski nad wargą nieznajomego ła-
skotały, budząc miły dreszczyk. Jego szorstki język na próżno próbował dostać się
pomiędzy jej wargi, niewiedzące jeszcze, że może to stanowić część pocałunku. Czuła
cudowne fale ciepła w brzuchu, a nogi robiły się coraz bardziej miękkie, aż musiała
mocniej przywrzeć do niego.
– Nieźle pani idzie. Jeszcze parę minut i wystarczy.
Powiedział to tuż nad jej wargami i całował dalej, ale to przypomnienie, że w rze-
T LR
czywistości jej pierwszy pocałunek nie był prawdziwy, a jedynie na pokaz dla kogoś,
podziałało na nią jak wiadro zimnej wody. Na tyle, że przyjemne rozmarzenie, jakie-
mu się poddała, uleciało, jeszcze zanim on się odsunął, przerywając krótki moment
intymności.
– Może trochę na to za późno, wiem – rzucił niefrasobliwym tonem, z lekkim
uśmieszkiem na wargach – ale pani pozwoli, że się przedstawię. Jestem Jean Paul,
na zawsze zobowiązany.
Uśmiech ten zrobił na niej takie wrażenie, że aż wstrzymała dech. Jego usta, któ-
rych przed chwilą ledwie spróbowała, wydały jej się tak fascynujące, że nie mogła
oderwać od nich oczu.
– Czy Malory nadal patrzy w tę stronę?
Musiała kilka razy głęboko odetchnąć, żeby skupić uwagę na tym, co mówił Jean
Paul.
– Nie powinnam na niego patrzeć – odparła. – On nie jest głupcem. Będzie wi-
dział, że o nim rozmawiamy.
– To prawda.
42
– A przy okazji: mam na imię Julia.
Dosłyszała we własnych słowach nieśmiałość, i to ją zdumiało. Nieśmiałość? Czy
ona kiedykolwiek była nieśmiała? Ten mężczyzna niezwykle na nią działał. Czy tylko
dlatego, że był pierwszy, z którym się całowała?
– Bardzo piękne imię po obu stronach oceanu – powiedział.
– Gdzie konkretnie bywał pan za oceanem?
– Właśnie przyjechałem do Anglii z przyjaciółmi.
Dotarło do niej, że właściwie nie odpowiedział na pytanie, choć może nie zrobił
tego świadomie.
– Więc pan tutaj nie mieszka? – spytała.
– Nie.
– Ale mówi pan tak biegle po angielsku.
Zaśmiał się.
– Staram się, chérie – rzekł.
– Ach! – Poczuła zakłopotanie, że tak szybko zapomniała o obcym akcencie,
który się co jakiś czas przebijał w jego angielszczyźnie. I chcąc wyjaśnić tę kwestię,
dodała: – Więc jest pan Francuzem?
– Miło, że pani to zauważyła.
Dziwne było to, co powiedział. Pomyślała, że pomimo swojej biegłej znajomości
angielskiego, niekiedy nie mógł znaleźć odpowiedniego zwrotu i dochodziło do ma-
łych nieporozumień.
T LR
Teraz, kiedy już mu pomogła, cokolwiek to było warte, wiedziała, że powinna
opuścić go i wrócić do Carol, lecz nie bardzo miała ochotę na pożegnanie. Uświado-
miła sobie – zbyt późno – że być może nie pomogła mu tak, jak tego oczekiwał. Po-
zwalając mu się pocałować, myślała tylko o sobie, a nie o jego sytuacji. Powinna go
ostrzec. Tak było uczciwie.
– Ten pocałunek niekoniecznie musiał zmylić Jamesa, ponieważ mnie zna.
– Na Boga, powinienem zapytać, czy jest pani mężatką.
Tylko to zrozumiał z jej ostrzeżenia? Uniosła brwi.
– Stan zamężny najwyraźniej pana nie zniechęca.
– Chciałbym, żeby tak nie było, chérie. To boli kochać kogoś i wiedzieć, że się
go nie może mieć.
To wyznanie poparł westchnieniem, a jej znów zrobiło się go żal. Wydało jej się
nawet, że zaczerwienił się pod swoją maską, choć dolną część twarzy i szyję miał
zbyt opalone, żeby mogła być tego pewna.
Na wszelki wypadek, gdyby tak było, upewniła go:
– Tak się składa, że nie jestem mężatką.
43
– Ale na pewno ma pani adoratorów.
– Właściwie nie.
– No to już teraz tak.
Roześmiała się, nie mogła tego powstrzymać. Czy ten mężczyzna umizgiwał się
do niej? Gdy skończyła osiemnaście lat, próbowała trochę flirtować, ale były to takie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl