[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie widać było Samsona, nie widać było Pete a.
 Samson?  krzyknęła głośno i nagle drzwi
stodoły skrzypnęły. Cicho, jakby potrącił je wiatr. To
278 Heather Graham
nie był wiatr. Spojrzała w dół, zobaczyła rękę. Męską
dłoń wynurzającą się z niebieskiego rękawa. Palce
przykurczone, na palcach ciemna zakrzepła krew.
Jakimś cudem udało jej się stłumić okrzyk przera-
żenia. Porwała Gabe a na ręce i dopiero w holu
krzyknęła przerazliwie:
 Shannon! Shannon!
Postawiła dziecko na podłodze i rzuciła się do
broni. Drżącymi rękoma zapięła pas z dwoma kol-
tami Cole a, chwyciła strzelbę, Spencera, którego
przywiózł ze sobą Matthew, kiedy był tu na święta.
 Shannon!
Zbiegała już po schodach, pobladła, z szeroko
otwartymi ze strachu oczami.
 Shannon, jest niedobrze! Zabierz stąd Gabe a!
 Nie! Daj mi strzelbę!
 Shannon, proszę...
 Do diabła, Kristin! Przecież wiesz, że strzelam
lepiej od ciebie!
 Może i tak! Ale ja mam za to więcej rozsądku!
Shannon, na litość boską, ja wiem, że strzelasz lepiej,
ale błagam, zabierz stąd Gabe a! Uciekajcie na górę!
Błagam, pilnuj go, pilnuj, żeby nie zabrali mi dziecka!
 Ale kto, Kristin? Kto?  krzyknęła jeszcze
Shannon, chwytając dziecko na ręce.
 Zeke! Zeke Moreau powrócił!
 Matko święta  mruknął szeregowy Watson.
 Panie pułkowniku, niech pan spojrzy! Ten głupi
Jankes jedzie prosto na nas.
Cole, polerujący kolbę swej strzelby, spojrzał
w kierunku wskazanym przez szeregowca. Rzeczy-
Za wszelką cenę 279
wiście. Samotny Jankes jechał prosto na nich, i ledwo
trzymał się w siodle, a więc był chyba ranny, porząd-
nie ranny.
 Strzelamy do niego?  spytał któryś z żołnierzy
niepewnym głosem.
 Po co? Już ktoś go załatwił  mruknął inny.
 Ja się tym zajmę, chłopcy  powiedział Cole,
z natężeniem wpatrując się w jezdzca.
Cole awansował na pułkownika, w oddziale był
najwyższy rangą. Malachi był majorem, Jamie kapita-
nem. Cała trójka dowodziła małą kompanią. W tych
zachodnich rejonach ostały się już tylko takie oddziały.
Chcieli przebićsiędoKirby-Smitha, aleniebyłotołatwe
i w rezultacie już prawie miesiąc siedzieli na opuszczo-
nej farmie, w domu ukrytym w zarośniętym sadzie.
 Do diabła  zaklął nagle Cole, zrywając się
z miejsca.  Ja go znam.
Puścił się do jezdzca biegiem, jego bracia i żołnierze
biegli za nim.
 Matthew, na Boga, skąd się tu wziąłeś?  pytał
z niepokojem, pomagając półprzytomnemu mężczyz-
nie zsunąć się z konia.
 Bierzmy go do środka  odezwał się stanow-
czym głosem medyk, kapitan Turnbill, chwytając
Matthew z drugiej strony.  Z nim nie jest dobrze.
Nagle Matthew otworzył oczy, wielkie, niebieskie
i Cole poczuł bolesne ukłucie w sercu. Oczy Kristin...
Oczy Matthew były półprzytomne. Jego palce
kurczowo wczepiły się w płaszcz Cole a.
 Cole, Cole, posłuchaj...
 Pan go zna, panie pułkowniku?  spytał zdzi-
wiony chirurg.
280 Heather Graham
 Bardzo dobrze. To brat mojej żony.
 Aha... Ale bierzmy go do środka, krwawi jak
zarzynana świnia.
 Matthew, posłuchaj, to jest nasz medyk, kapi-
tan Turnbill, on się tobą zajmie.
Ale palce Matthew nadal kurczowo zaciskały się
na jego płaszczu. Czyżby tak się bał medyka?
Chodziły przecież słuchy, że ci medycy, i to z obu
armii, mają więcej żołnierzy na sumieniu niż kule
wroga.
 Cole... na Boga... posłuchaj mnie... Zeke, Zeke
Moreau...
 Co?! Co mówisz?
Po twarzy Matthew przebiegł skurcz, musiało go
bardzo boleć, mówił jednak dalej.
 Natknęliśmy się na niego, w takiej dziurze,
James Fork, to na południowy wschód stąd. Byliśmy
w drodze do Tennessee, było nas niewielu, około
trzydziestu ludzi. Ich było o wiele więcej. Nie mieliś-
my szans. Mnie postrzelili, upadłem, oni myśleli, że
nie żyję. I słyszałem, jak Moreau mówił do kogoś, że
teraz jadą na ranczo McCahych, bo on nie może się
doczekać, kiedy powie Kristin McCahy, że zabił jej
brata. Oni zostali potem w James Fork, pili całą noc.
Poczekałem, aż się upiją, wtedy doczołgałem się do
tego konia...
Twarz Cole a poszarzała, jego palce jak szpony
wpiły się w ramię rannego.
 Panie pułkowniku, niech pan go puści  poprosił
kapitan Turnbill.
 A jak, do diabła, nas tu znalazłeś?  spytał nagle
Jamie.
Za wszelką cenę 281
Na zbielałych wargach Matthew pojawił się nikły
uśmiech.
 Niestety, panowie, wasza kryjówka nie jest
już tajemnicą. Parę tygodni temu okolice patrolo-
wał jeden z naszych, Kurt Taylor. Nasi przełoże-
ni wiedzą o was. I mają nadzieję, że wojna się
skończy, zanim nadejdzie rozkaz, aby was stąd
wykurzyć.
Nagle zakaszlał, jego twarz znów skurczyła się
z bólu.
 Nie ma na co czekać  ponaglał chirurg.  Chłop-
cy, wezcie go.
Kilku żołnierzy ostrożnie uniosło rannego i ruszy-
ło w stronę domu.
 Slater, błagam  szeptał Matthew.  Jedzcie
tam, jest was dużo, dacie radę draniowi.
 Na pewno  mówił Cole pospiesznie, idąc obok
rannego.  Poza tym na ranczo są wasi chłopcy, chyba
z tuzin...
 Niestety, Zeke o tym wie...
Nagle Matthew przycichł.
 Chryste!  szepnął Malachi.  Umarł?
 Nie, nie, tylko zemdlał  uspokoił go kapitan
Turnbill.  On stracił mnóstwo krwi. To cud, że
zdołał tu dojechać.
Rannego wniesiono do domu, Cole został na
podwórzu, zastanawiając się gorączkowo, co robić.
W oddziale, oprócz jego braci i doktora, był jeszcze
sierżant, dwóch kaprali i dwudziestu dwóch szeregow-
ców. Ci ludzie przeszli już przez piekło. Czy ma prawo
ich jeszcze narażać, i to w osobistej sprawie?
 Chłopcy!  krzyknął i żołnierze obstąpili go
282 Heather Graham
kołem.  Muszę wyjechać na jakiś czas. Jadę sam. To
sprawa osobista. I nie chcę też, żeby któryś z was miał
potem pretensję, że poprowadziłem go przeciwko
swoim.
 Za pozwoleniem, panie pułkowniku  odezwał
się Jenkins, w cywilu sklepikarz.  Ja tam Quantrilla
i tę jego bandę wcale nie uważam za swoich. Ja mam
swój honor, panie pułkowniku, honor południowca,
który nie pozwala zabijać z zimną krwią.
 Cieszę się, że tak myślicie, szeregowy Jenkins.
Ale uważam, że nie mam prawa wymagać od was,
żebyście się narażali...
 Panie pułkowniku!  Jenkins pozwolił sobie na
szeroki uśmiech.  A cóż my innego robimy na tej
wojnie?
 Jedziemy z panem  oświadczył John, brat
Jenkinsa.  W końcu kiedyś trzeba zginąć, jak na
żołnierza przystało!
Na twarzy Cole a pojawił się blady uśmiech.
 Dziękuję wam, chłopcy! Szykujcie się. Zaraz
ruszamy. I będziemy gnać na złamanie karku! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl