[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ignaś był starszy i miał więcej życiowego doświadczenia.
- Tak myślisz? - spytał i wzruszył ramionami. - A niby czemu? Miał przecież złoto,
bardzo dużo złota, zapewne dobrze się urządził. Pochodził z biednej rodziny, taka ilość
pieniędzy zrobiła z niego bestię.
Zastanawiał się, jak by postąpił, gdyby jakimś cudem okazało się, że zdrajca żyje a
oni dowiedzieliby się, gdzie przebywa.
- Zabiłbym gada własnymi rękami! - odgrażał się Ignaś.
Staś podzielał zdanie brata, a nawet wierzył, że możliwe jest odkrycie tajemnicy.
Ignaś zupełnie nie widział takiej możliwości.
- Jak byś go poznał? - zapytał. - Nigdy go nie widzieliśmy, nie ma żadnej fotografii.
Zresztą, przecież to dzisiaj stary człowiek. Nawet nasza babka, która go w młodości
widywała często, nie poznałaby go. No i nie ma dowodów. Tylko ta twoja teoria. Ale
załóżmy, że dowiemy się, gdzie on jest. Co wtedy zrobisz? Pójdziesz i zapytasz:
przepraszam, czy to pan zabił mojego stryjecznego dziadka?
Staś siedział ze zmarszczonym czołem.
- Jakiś sposób bym wymyślił...
Starszy brat wzruszył ramionami.
- Nie trać czasu na takie gadanie. Jakimowicza nie znajdziesz nigdy, to pewne.
Wyjechał gdzieś daleko, właśnie dlatego, żeby go przypadkiem nie rozpoznał jakiś nasz
krewny, jego kolega ze szkoły czy kto inny. O ile oczywiście jeszcze żyje. Przecież pół
wieku upłynęło.
Dla młodych ludzi pięćdziesiąt lat oznaczało dużo czasu, znacznie więcej, niż mogli
sobie wyobrazić.
- Nasza babunia żyje - zauważył Staś przytomnie. - A urodziła się daleko przed
powstaniem.
***
Choć obiecali sobie utrzymanie rodzinnej tajemnicy, a Florian Sawicki niezbyt
przychylnie wyrażał się o uczestnikach powstania styczniowego, Staś Kalinowski nie mógł
się powstrzymać, aby o całej sprawie nie opowiedzieć przyjacielowi. Wolne pole pomiędzy
lojalnością wobec rodziny a przyjaznią znalazł w ominięciu niektórych szczegółów oraz w
rozważeniu argumentu, że Sawicki był powiązany z organizacjami konspiracyjnymi.
- Ale przysięgnij, że nikomu nie piśniesz słówkiem - uprzedził.
Florian przysiągł natychmiast, a opowieści wysłuchał z wielkim zainteresowaniem.
- Naprawdę mieli torby pełne złota? - dopytywał się z wypiekami na twarzy. - To ci
dopiero historia! A nie mówiłem, że w tym całym powstaniu złoto grało wielką rolę?!
Sawicki żałował, że nie mógł wziąć udziału w pogrzebie Janka Kalinowskiego, ale
nie miał pretensji do przyjaciela, że go nie zawiadomił. Staś wytłumaczył się stanowczym
zakazem ojca, który chciał uniknąć jakichkolwiek demonstracji. Obiecał też, że przy okazji
zaprowadzi przyjaciela na cmentarz i pokaże mu powstańczą mogiłę.
***
Po burzliwych wydarzeniach ostatniego tygodnia, życie w Kalinówce powracało do
ustalonego porządku. Prace polowe i obowiązki gospodarskie zajmowały panu Michałowi
Kalinowskiemu większość czasu, podobnie jak Ignasiowi i praktykującej w majątku pannie
Hoffmann. Staś wiele czasu spędzał z kolei poza domem, pilnie pracując w redakcji Gołos
Biełostoka .
Tylko w niedziele rodzina zbierała się na wieczorne posiłki, podczas których
omawiano wszelkie nowiny i ustalano sprawy do załatwienia.
Od ostatniego tygodnia kwietnia stoły wynoszono do sadów. Drzewa owocowe kwitły
nad wyraz obficie i spodziewano się urodzajnego roku.
***
Pora kwitnienia kwiatów i prac polowych przywołały we Franciszce Kalinowskiej
wspomnienie Szczepana. Zastanawiała się, czy Szczepan Sienkiewicz, dawny stangret w
Kalinówce, nadal mieszka w Michałowie i czy jest obok niego pyzata Cześka od Rakuszów.
Spotkania ze Szczepanem wydawały się Franciszce bardzo odległą przeszłością i ze
zdumieniem uświadomiła sobie, że upłynęło ledwie kilka miesięcy. Jak wiele zmieniło się w
tak krótkim czasie!
Wtedy, gdy pod starym wiązem spotykała się ze Szczepanem, uważała za niedościgłe
marzenie uwolnienie się spod ciężkiej ręki macochy, a teraz była panią w Kalinówce. No,
może nie tak wielką panią, za jaką zawsze uważała Katarzynę Kalinowską, ale przecież
panią. Tu nikt nie wymagał od niej pracy ponad siły, nikt nie wyzywał i nie bił. Państwo
odnosili się do służby spokojnie, bez wyzwisk, choć czasem nie brakowało surowych
upomnień i kar. Ale nawet popędliwa pani Katarzyna nie podnosiła ręki na najmarniejszego
parobka. Taki stosunek do służby to była kolejna rzecz, której Franciszka musiała się
nauczyć, znacznie trudniejsza niż nauka siedzenia przy stole czy używania widelca i noża
jednocześnie. Na razie panowała głównie nad dziewczyną w kuchni i Pietrkiem, parobkiem
do wszystkiego, wyznaczając im zajęcia, a gdy nie była zadowolona, nie żałowała języka.
Przede wszystkim jednak była żoną. Młodą żoną człowieka, który nader często
korzystał ze swoich praw.
- Chodz na krzesło - mówił Michał Kalinowski.
Czyniła to bez sprzeciwów, ponieważ jej podstawowym obowiązkiem jako żony było
zaspokojenie męża. A szkło w kredensie nadal pięknie dzwoniło...
- Poczekaj w świronku - mówił innym razem pan Michał. - Zaraz tam przyjdę.
***
Pan Michał nie spędzał całego czasu w Kalinówce. Nadal często gdzieś wyjeżdżał,
wracał o różnych porach. A Franciszka podejrzewała, że nie tylko interesy nim powodują. W
żaden sposób nie wpływała jednak na rozkład zajęć męża. Bez dyskusji uznawała jego prawo
do robienia co chce, jeżdżenia do miasta czy sąsiadów bez potrzeby opowiadania się
komukolwiek.
Choć więc docierały do niej plotki także i o tym, że pan Michał nie tylko w jej
ramionach szuka ukojenia i rozrywki, nie miała odwagi o to zapytać. Jeden raz tylko spytała,
dokąd się wybiera w niedzielę wieczorem, potem już nie miała odwagi.
- Jadę na odczyt - odpowiedział. - Profesor Wilde będzie miał odczyt w resursie
obywatelskiej na temat sztuki francuskiej, a zwłaszcza malarstwa.
Spojrzał na żonę i uśmiechnął się ironicznie.
- A co, chciałabyś też posłuchać?
Franciszka opuściła oczy i zamilkła. Czasem
taki właśnie był. Okazywał czułość i zainteresowanie, by nagle stać się oschły i
niedostępny. Wiedziała, że istnieje wiele spraw, o których nie ma pojęcia i godziła się, aby
nie musiał się z nich tłumaczyć.
- Jedz - powiedziała, gdy innym razem wybierał się do teatru. - Oczywiście, że jedz.
Musisz mieć przecież jakieś rozrywki
Franciszka w teatrze nigdy nie była i nie bardzo wiedziała, co to takiego. Zauważyła
tylko, że to rozrywka kosztowna, bo pan Michał brał przed takim wyjazdem pieniądze z
biurka. Wracał przeważnie w bardzo dobrym nastroju i Franciszka szybko uznała, że wyjazdy
do miasta bardzo mu służą.
***
O korzyściach wynikających z wyjazdów Michała Kalinowskiego do Białegostoku
była też przekonana pani baronowa Olga von Tromm.
- Jesteś mi absolutnie, niewyobrażalnie niezbędny - mówiła do kochanka. - Bez ciebie
moje życie wydaje mi się płaskie i okropnie nudne. Boję się, jak dam sobie radę, gdy
przestaniesz przyjeżdżać.
- To mam przestać? - spytał pan Michał z uśmiechem.
- Przenigdy! Chcesz, żebym umarła?!
- Gdybyś zmieniła zdanie, daj mi znać z wyprzedzeniem - droczył się Kalinowski. -
Tylko bardzo cię proszę, niech to nie będzie łzawy list przybity do drzewa na rozstajach.
- Mam lepszy pomysł - śmiała się pani Olga. - Zamieszczę ogłoszenie w gazecie.
- Doprawdy? Jakiej treści?
- %7łe miłość dobiegła kresu.
Pan Michał pokręcił głową.
- Przestaję czytać gazety - zapowiedział. - A teraz chodz do mnie. Wykorzystajmy
nasz czas jak najlepiej.
MALWY PRZED DWOREM
[ Pobierz całość w formacie PDF ]