[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Matt prowadził je niemal niewidoczną ście\ką pomiędzy
dębami. Szli po miękkim mchu i bujnej trawie. Bonnie musiała
zaufać, \e Matt wie, dokąd idzie, bo ona z całą pewnością pojęcia
nie miała. Ponad ich głowami ptaki wyśpiewywały ostatnie
wieczorne trele, zanim pochowają się w gniazdach na noc.
Zaczynało się ściemniać. my i ró\ne drapie\ne owady
muskały twarz Bonnie. Po przedarciu się przez kępę muchomorów,
pokrytych ślimakami bez skorup, pogratulowała sobie, \e tym razem
wło\yła d\insy.
Wreszcie Matt kazał im przystanąć.
- Zbli\amy się  wyszeptał. - Tu jest skarpa, z której mo\emy
popatrzeć. Klaus nas chyba nie zobaczy. Bądzcie cicho i uwa\ajcie.
Bonnie jeszcze nigdy tak uwa\nie nie stawiała jednej stopy
przed drugą. Na szczęście liściasta ściółka była wilgotna i nie
szeleściła. Po paru minutach Matt opadł na brzuch i dał im znak, \e
mają zrobić to samo. Bonnie powtarzała sobie, \e nie przeszkadzają
jej stonogi i d\d\ownice, na które natykały się jej ślizgające się po
ziemi palce, i \e w \aden sposób jej nie wzruszają pajęczyny
ocierające się o jej twarz. To była sprawa \ycia i śmierci, a ona jest
osobą kompetentną. Nie jakimś mazgajem, nie dzieciakiem, ale
osobą kompetentną.
- Tutaj  szepnął Matt. Bonnie podczołgała się do niego na
brzuchu i spojrzała.
Widzieli stąd w dole stare domostwo Francherów, a
przynajmniej to, co z niego zostało. Dom ju\ dawno rozsypał się
zupełnie, terenem znów zawładnął las. Teraz zostały tam tylko
fundamenty, ich kamienie pokryte kwitnącymi chwastami i
kolczastymi je\ynami, i tylko jeden komin sterczał w górę jak
samotny pomnik.
- Tam jest Caroline  szepnęła Meredith do drugiego ucha
Bonnie.
Z tej odległości Caroline była malutką figurką. Jej jasnozielona
sukienka widoczna była w ciemniejącym świetle dnia, ale
kasztanowe włosy wydawały się czarne. Coś białego widniało na
środku jej twarzy i po chwili Bonnie zdała sobie sprawę, \e to
knebel. Taśma albo jakiś banda\. Z jej dziwnej postawy  ręce za
plecami, nogi prosto wyciągnię te w przód  Bonnie domyśliła się,
\e dziewczyna została związana.
Biedna Caroline... - pomyślała, wybaczając kole\ance
wszystkie paskudne, niemiłe, samolubne rzeczy, które kiedyś robiła,
a do wybaczenia było sporo, jakby wszystko policzyć. Ale Bonnie
nie umiała sobie wyobrazić czegoś gorszego ni\ porwanie przez
szalonego wampira, który ju\ zabił komuś dwie szkolne kole\anki, a
teraz zaciągnął Caroline tutaj, do lasu, i związał ją, a potem zostawił
i kazał czekać, gdy tymczasem całe jej \ycie zale\ało od innego
wampira, który miał całkiem sporo powodów, \eby jej bardzo nie
lubić. Przecie\ Caroline od początku uganiała się za Stefano, a
potem go znienawidziła i usiłowała upokorzyć Elenę za to, \e go
zdobyła. Stefano Salvatore był ostatnią osobą, która mogła \ywić
jakieś ciepłe uczucia wobec Caroline Forbes.
- Popatrzcie! - szepnął Matt. - To ona? Klaus?
Bonnie te\ to zauwa\yła, jakiś ruch po drugiej stronie komina.
Kiedy wytę\yła wzrok, pokazał się, w jasnopłowym prochowcu
falującym mu wokół nóg niesamowicie, jak pod wpływem wiatru.
Spojrzał na Caroline, a ona cofnęła się przed nim, usiłowała uchylić.
W ciszy jego śmiech rozległ się tak głośno, \e Bonnie drgnęła.
- To on  odszepnęła, chyląc się ni\ej i chowając za zasłona
paproci. - Ale gdzie jest Stefano? Zrobiło się ju\ prawie ciemno.
- Mo\e zmądrzał i postanowił nie przychodzić  powiedział
Matt.
- Na to bym nie liczyła  odezwał się Meredith.
Patrzyła przez paprocie na południe. Bonnie sama te\ spojrzała w
tamtą stronę i wytrzeszczyła oczy.
Na skraju polany stał Stefano. Pojawił się nagle. Nawet Klaus
nie zauwa\ył jego nadejścia, pomyślała Bonnie. Stał cicho, nie
próbując się chować ani nie próbując ukrywać włóczni z białego
jesionu. W jego postawie i sposobie, a jaki patrzył na rozgrywającą
się przed nim scenę, było coś, co przypomniało Bonnie, \e w XV
wieku Stefano był arystokratą, potomkiem szlacheckiego rodu. Nic
nie mówił, czekając, a\ Klaus go zauwa\y.
Kiedy Klaus obejrzał się na południe, znieruchomiał, a Bonnie
miał wra\enie, \e zdziwił się, \e Stefano podkradł się tak
niepostrze\enie. Ale potem roześmiał się i szeroko rozło\ył ramiona.
- Salvatore! Co za zbieg okoliczności, właśnie o tobie
myślałem!
Stefano zmierzył Klausa wzrokiem: od obszarpanego płaszcza
po czubek potarganej głowy. A potem oświadczył:
- Wzywałeś mnie. Jestem. Wypuść dziewczynę.
- Mówiłem coś o wypuszczeniu? - Ze szczerze zdziwioną miną
Klaus przycisnął obie dłonie do piersi. A potem pokręcił głową i
zachichotał. - Nie wydaje mi się. Najpierw porozmawiajmy.
Stefano pokiwał głową, jakby Klaus potwierdził coś niemiłego,
czego się po nim spodziewał. Zdjął włócznie z ramienia i postawił ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl