[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jednakże koło dziesiątej pojaśniało. Chmury wzbiły się wyżej, rozdzieliły, nabrały
ostrych konturów i wreszcie, pognane wiatrem, zaczęły uciekać na wschód. Słońce wychyliło się
raz i drugi, a potem już zerkało bez przerwy. Ociepliło się. Harcerze, zmęczeni zbyt długim
siedzeniem w zamknięciu, wychodzili na zewnątrz. Robiło się coraz przyjemniej, szybko znikała
wilgoć. Odżył dobry nastrój. Ktoś zagwizdał raznie, ktoś zanucił piosenkę.
I odtąd ten dzień nie zawiódł już pokładanych nadziei. Nie należał wprawdzie do
pięknych, lecz i tak wszyscy byli mu wdzięczni. Po południu więc prace poszły normalnie. O
zwykłej porze grupy robocze udały się do lasu i o zwykłej wróciły. Koło siódmej zaś zjawiły się
wozy i w pół godziny pózniej Leśna Drużyna znalazła się w Kaniach.
Koncert wypadł dobrze, może nawet lepiej aniżeli gdzie indziej, gdyż nic nie zamąciło
tego miłego wieczoru. Toteż nastrój był doskonały. Pożegnanie odbyło się entuzjastycznie, a
sporo miejscowej młodzieży wsiadło także na wozy, aby towarzyszyć gościom do obozu w
Rudawce.
Karol skinął na Michała. Odsunął się z nim na bok i omówił raz jeszcze sprawy, które
mogły wyniknąć, w czasie jego nieobecności.
--- Przejmujesz więc od tej chwili komendę kończył. Gdybym nie wrócił w nocy...
--- Na pewno nie wrócisz przerwał mu Michał beztrosko. Teraz jest pół do
dziesiątej, będziesz tam na dziesiątą. Pogadasz trochę i ani się nie obejrzysz, gdy minie północ.
Do jutra nic się nie stanie.
--- Tego nie jestem pewien. Może nadejść Drużyna Służby Społecznej. Deszcze opózniły
ich marsz, lecz druh Kowalski, według moich obliczeń, powinien być niedaleko. W każdym razie
na siódmą będę na pewno. Chyba w nocy nie zwalą się nam na głowy.
A gdyby nawet? Przyjmiemy ich godnie! Cóż to, nie znam się na urządzaniu weselisk?
Mówkę się palnie, huknie parę razy na wiwat, a potem już można śpiewać i tańczyć. Nie martw
się. Taki poważny uczony nie może popełnić błędu.
Roześmiali się, Michał wskoczył na wóz. Karol poczekał, aż tamci odjadą, a potem ruszył
w swoim kierunku. Kanie, tak samo jak Raczki, Rudawka czy Zwierków były także tylko wielką
uprawną polaną, dookoła której rozciągał się las. Ledwie więc uszedł kilkaset kroków, ściemniło
się jeszcze bardziej, po obu stronach wyrosły drzewa. Zwolnił nieco, przyzwyczajał powoli
wzrok do niewielkiej tu widoczności. W miarę jednak jak posuwał się naprzód, oczy coraz lepiej
rozróżniały szczegóły: nie wyschnięte jeszcze kałuże rozbłysły matowym światłem, wyrazniej
zarysowały się koleiny, spowite wrzosami rowy ułożyły się równo jak obrzeżyny torowisk.
Gdyby się uparł, mógłby nawet policzyć pnie. Zresztą doskonałym przewodnikiem był skrawek
nieba, biegnący w górze: stanowił jakby odbicie drogi, chociaż znacznie szersze i poszarpane po
bokach przez wdzierające się weń nierówno wierzchołki. I był od niej jaśniejszy: ciągnął się jak
smuga świetlista, usiana tu i ówdzie gwiazdami.
Karol maszerował raznie. Lubił takie nocne samotne wędrówki, gdy ptactwo już ułożyło
się do snu, las milczy, a jedynie większa zwierzyna wychodzi na żer. I lubił wtedy rozmyślać: o
przeszłości i chwili obecnej, o nauce i pracy, o Leśnej Drużynie i codziennych zajęciach, o
sobie i innych, a także o tym, co się stanie w przyszłości. Dziś tematów miał wiele. Tłoczyły się
początkowo, mieszały, kłóciły o prawo pierwszeństwa, ale wreszcie uzgodniły między sobą
kolejność. A więc: program zasadniczy wędrówki. Jak do tej pory, wykonany z nadwyżką.
Kładki, mostki, przepusty, rowy, gniazda, tablice, ochrona mrowisk, modrzewi. O, dużo się
uzbierało, nie pominięto chyba niczego... A teraz: współdziałanie z miejscową ludnością. W akcji
żniwnej nie pożałowano ani czasu, ani wysiłku; po wsiach, w chwilach wolnych, wykonano
wiele robót ciesielskich; obecnie nadspodziewanie pomyślnie rozwija się akcja koncertów. I daje
ona szczególnie cenny dorobek: przyjazń z miejscową młodzieżą; pamięć o Leśnej Drużynie
pozostanie tu chyba na długo... A zyski indywidualne? Michał wysunął się oczywiście na czoło:
zdał zupełnie nieprzewidziany i niezwykły egzamin. Lecz nie to jest najważniejsze; on tutaj
pogłębił swą wiedzę, umocnił entuzjazm, po tym wszystkim niewątpliwie nie oderwie się od
nauki już nigdy. A Lenc?... Zawsze sumienny, solidny w pracy ujrzał dziś blask wielkiego odkry-
cia, bijący z umiejętnie zestawionych cyfr i obliczeń. To wielki zysk. Czerski natomiast...
Karol przystanął raptownie. W lesie jego wyostrzony słuch działał automatycznie,
niezależnie od myśli, i właśnie pochwycił jakiś nienormalny szum. Przez pewien czas pilnie
nadstawiał ucha. Szum wzrastał, rozdzielał się na najrozmaitsze tony, gdzieś w dali zatrzeszczały
łamane beztrosko gałązki. I wreszcie rozległo się charakterystyczne pomrukiwanie.
Hm, dziki stwierdził Karol półgłosem, uśmiechając się mimo woli. Nie ma
wiatru. Nie czują.
Kiedy indziej wyszedłby im naprzeciw, przepadał bowiem za taką zabawą, gdy czujność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]