[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podeszła bliżej. Ze skulonego ciała sterczało kilka strzał. Kusza. Czarne, mokre włosy.
- Endre! - Okrzyk, jaki wydobył się z jej gardła, wyrażał ból i przerażenie.
Szlochając usiłowała strząsnąć śnieg z jego pleców. Dotknęła strzał. Jedna wydawała się
tkwić w ciele niezbyt głęboko. Z trudem tłumiąc mdłości, wyciągnęła ją.
Druga wbiła się nieco głębiej. Maria zawahała się. Wyrwać ją? Nie, nie miała odwagi.
Przełamała się jednak, pociągnęła mocno strzałę i natychmiast zatamowała krew zdjętą
z głowy chustką.
- Dobry Boże! Ocal go! - prosiła.
Na chwilę odjęła chustkę i przyłożyła dłoń, która okryła się ciepłą, lepką krwią.
Opadła, wyczerpana ze zmęczenia i zdenerwowania.
- Dzięki Ci, dobry Boże! %7łyje! - wyszeptała i rozejrzała się wokół.
Mimo ciemności dostrzegła w oddali kontury jakiejś opuszczonej chaty.
Muszę go tam zaciągnąć, pomyślała. Ale jak?
Gdybym tak miała nóż... Ale przecież Endre powinien mieć!
Szukała gorączkowo, wreszcie znalazła. Rzuciła się w stronę świerkowego lasu,
dziękując w duchu, że żołnierze najwyrazniej sobie poszli, i nacięła pospiesznie
większych gałęzi.
Ale te jego rany, myślała zatroskana. Może położę go na brzuchu.
Niełatwo było drobnej dziewczynie unieść ciężkie, bezwładne ciało. Kiedy kładła Endrego
na gałęziach, odkryła kolejną ranę z przodu na ramieniu.
Gałęzie zagłębiły się w mokrej brei, śnieg zacinał dziewczynie w twarz.
127
Nie może leżeć ani na plecach, ani na brzuchu, myślała gorączkowo. Jedynie na boku...
Gdyby mógł mi trochę pomóc!
Powinnam się pospieszyć, bo jeszcze się wykrwawi. Może niepotrzebnie wyjmowałam
strzały? Tak niewiele wiem...
Potykając się, zaczęła ciągnąć za sobą gałęzie. Prymitywne nosze poruszały się wolno
naprzód, zostawiając w błocie głębokie ślady.
- Wybacz, Endre, powtarzała w myślach. Sprawiam ci dodatkowy ból, ale muszę cię
umieścić pod dachem.
A jeśli drzwi okażą się zamknięte? Albo jeśli w środku natknę się na wrogów?
Ale chata była pusta. Księżniczka wciągnęła rannego do izby, zapaliła kaganek i
przysłoniła jedyne okno.
W pomieszczeniu stało niewiele sprzętów, ale najważniejsze, że było łóżko, a także
palenisko. Maria roznieciła ogień. Nie zastanawiała się nad tym, że ktoś może dostrzec
dym ulatujący z komina. Endre musiał się rozgrzać po tak długim leżeniu na mrozie.
Z trudem ułożyła rannego w łóżku. Zdjęła buty z jego nóg, a potem kaftan i koszulę.
Przyniosła wodę i ostrożnie przemyła rany, które na szczęście już nie krwawiły. Potem
podarła halkę na paski, a kiedy zaczęła bandażować, Endre otworzył oczy.
- Mario - szepnął patrząc na nią.
- Tak, Endre. Jak się czujesz?
Jęknął z bólu.
Maria właśnie opatrywała mu ranę na ramieniu, chyba najmniej grozną, ale gdy jej
dotknęła, Endre krzyknął przerazliwie.
- Ciii... - uspokajała go przestraszona. - Ktoś może nas usłyszeć!
Ale Endre nie zdawał sobie z tego sprawy, że krzyczy. Znajdował się na krawędzi
świadomości i nie kontrolował swego zachowania.
Co robić? myślała Maria zrozpaczona. Biedny Endre! Proszek! olśniło ją nagle. Proszek
z ziela, który otrzymała od przypadkowo napotkanego staruszka. O Boże, a jeśli nie mam
przy sobie tego pudełeczka! Nie, jest! Co mówił starzec? Wdychać opary... Opary
wydzielające się z zapalonego proszku?
128
Endre rzucał się na łóżku, wyjąc z bólu. Maria wysypała proszek na miseczkę i wrzuciła
trochę żaru, ale nie udało jej się nakłonić Endrego, by wdychał dym. Wówczas wsypała
żarzący się proszek do kawałeczka zwiniętej skóry i wcisnęła jeden koniec tej rurki
między zęby rannego.
Ból ustąpi , powiedział staruszek. Oby to była prawda! Endre zakrztusił się. Kasłał, z
trudem łapiąc powietrze, więc czym prędzej zrezygnowała z cudownego środka. Niech
się dzieje co chce, pomyślała, i dokończyła mu opatrywać ranę.
Chyba jednak proszek trochę pomógł, bo Endre leżał spokojnie. Mam nadzieję, że nie
podałam mu go zbyt dużo, myślała przestraszona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]