[ Pobierz całość w formacie PDF ]

greckie. L.. Zaratustro! Gwiazdy na niebie wyglądały jak bombki na bożonarodzeniowej choince!
Bill oniemiał i zbaraniał. Niewiarygodne, przecież nawet nie miał barana.
Cała ta panorama wyglądała jak plakat zaliczany do szkoły Kelly'ego Freebeesa z Uniwersytetu
L. Rona Hubrisa - a ci faceci malowali odezwy werbunkowe dla kawalerii!
Bill ruszył przed siebie, tak olśniony jaskrawymi barwami i pracą aerografu, że prawie nie czuł
smrodu zdechłego gołębia wiszącego na jego szyi.
Ostrożnie podchodził do gwiazdolotu, gdy nagle w brzuchu statku otwarły się pneumatyczne
drzwi i na marmurowe podłoże opadła drabinka sznurowa. Zanim Bill dotarł do rakiety, z luku
wyłoniła się jakaś postać i zaczęła sprawnie opuszczać się na dół. Był to wysoki, przystojny
mężczyzna ze sztucznym brylantem zamiast oka, noszący jasnopomarańczowe, pięknie
szamerowane epolety, a na nogach długie, błyszczące czarne buty. Wąską talię opasywała mu
metalicznie żółta szarfa, przytrzymująca na jednym boku kaburę z ręcznym blasterem, a na drugim
groznie wyglądający kordelas. Ta robiąca wrażenie, żeby nie powiedzieć krzykliwie odziana postać
zeskoczyła z wysokości ośmiu stóp, przy czym straciła równowagę i z łoskotem upadła na tyłek.
Bill poczuł wyrazny zapach lawendy i rumu. Mężczyzna z rozbawieniem spojrzał na niego swoim
jedynym okiem. Drugie skrzyło się diamentowym blaskiem.
- Ej! - wykrztusił głosem sinobrodego po kursach języka angielskiego. - Hiperborejczyk, niech
mnie licho! Czy życie przypomina ci śmieci, jakie morze wyrzuca na brzeg Zatoki Tokijskiej?
- Nie. Wydaje mi się, że nigdy nie słyszałem o Zatoce Tokijskiej.
- Ja też nie. A zatem miałem na myśli raczej Zatokę Hudsona. Niedaleko Nyark City na Ziemi.
Kiedyś czytałem coś na temat tej mitycznej Ziemi, historycznej kolebki ludzkości, obecnie nękanej
atomową wojną. Na czym skończyłem?
- Gdzieś na środku Zatoki Hudsońskiej, jak sądzę. - Oczywiście, drogi chłopcze. Ależ jesteś
bystry! Na rozpad tkankowy, połamane igły i stare płyty Charliego Parkera! Nieważne. Jestem
Rick. Rick Boski Bohater.
Wyciągnął rękę do Billa, który natychmiast uścisnął ją i przedstawił się.
- Cześć, jestem Bill. Przez dwa "1". Czy to ty wołałeś do mnie przed chwilą?
- Jasne, że tak. Zobaczyłem cię na horyzoncie i widząc tego martwego gołębia wiszącego na
twojej szyi, od razu domyśliłem się, że musisz być takim samym żeglarzem na oceanie życia jak ja!
- Zerknął na swoje ramię. - Ej, a gdzie jest moja ptaszyna? Archimedesie! - zawołał w kierunku
luku w burcie wspaniałego statku. - Archimedesie, zejdz na dół i poznaj następnego miłośnika
ptaków!
- Grrr! - dobiegło z góry. - Ffszystko kuffno! Ffszystko kuffno!
- Uważaj, Bill. Archie ma ostatnio biegunkę ostrzegł Rick. - Nic, tylko w kółko jadłby suszone
śliwki; nie można go powstrzymać.
Jaskrawo upierzona, niebiesko-zielona papuga wyleciała z luku, skrzecząc jak oparzony upiór i
jednocześnie strzelając ze swej kloacznej katapulty. Bryzgi leciały na wszystkie strony. Bill zrobił
dwa szybkie kroki, zwinnie usuwając się z linii strzału. Jednak Rick (Boski Bohater) miał słabszy
refleks, a może jechał na prochach lub innym świństwie, bo oberwał prosto w czoło. Zaklął
łagodnie, wyjmując zapasową szarfę i ocierając nią twarz. Potem położył szarfę na ramieniu i
gestem ściągnął papugę na dół. W oślepiającym kobaltowo-szmaragdowym trzepocie Archimedes
wylądował, pierdnął po papuziemu i natychmiast przekrzywił łepek, mierząc Billa podejrzliwym
spojrzeniem.
- Och! Morderca ptaków! Och! Ptakobójca!
- Byłem głodny! - jęknął przepraszająco Bill. - Nie wiedziałem, że ten wielkodzioby drań jest
święty. A poza tym, co cię to obchodzi, ptasi móżdżku?
Bill miał już dość kłopotów z ptactwem, więc wyciągnął rękę i pogroził palcem papudze, która
wściekle wrzasnęła i dziobnęła go.
- Auuu! - zawył Bill i zaczął ssać zraniony paluch.
- Archimedesie - bądz miły dla naszego gościa. Przecież wiesz, że w mgnieniu ptasiego oka
mogę cię sklonować i postarać się o lepszą papugę. Lepiej panującą nad wydalaniem. Dlatego
lepiej bądz grzeczny.
- Grrr! Archimedes grzeczny chłopiec! Grrri Kto cię tak kocha, mały?
- Jednak nie zdołałbym sklonować tej jego miłej osobowości - rzekł Rick, całując ptaka w dziób.
Wiesz co, Bill, masz interesującą stopę. Po co ci ona?
Bill spojrzał na rozdwojone kopyto i zmarszczył brwi. Nie miał ochoty mówić ani myśleć o
swoich kłopotach z nogami. To zbyt dziwne i przygnębiające. Kiedy masz wątpliwości - kłam, jak
głosi stare przysłowie kawalerzystów. - Jestem walecznym durniem - z Galaktycznej Kawalerii. W
trakcie wykonywania specjalnych zadań zaskoczyła mnie burza radiacyjna. Mogę ci tylko rzec, że
stopa - powiedzmy - zmutowała!
- Ejże, to musiało boleć! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl