[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolację. Teraz mam wreszcie o czym marzyć. Wiesz, umiem robić na drutach. Nie musisz się
martwić o buciki i czapeczki dla twojego maleństwa. Skinęła na Wortha.
- Zaprowadz ją do jej pokoju, a mnie przyślij Baxtera. Bo\e, ile będzie spraw do
załatwienia! Trzeba dać ogłoszenia do rubryki towarzyskiej, załatwić zaproszenia, a Amy
musi zawiadomić swoich rodziców, i...
Worth wyprowadził Amelię na korytarz, nie słuchając dalszego ciągu monologu.
Weszli do pokoju gościnnego. Zerknęła na zasłane łó\ko. Wspomnienia napłynęły falą,
budząc w niej dreszcz. Jej torby stały ju\ na półce i w całym pomieszczeniu unosił się zapach
perfum z rozbitego flakonu.
- Kupię ci nowe kosmetyki - odezwał się. - Przepraszam, \e tak cisnąłem ci tę cię\ką
torbę. Gdybym wiedział, \e jesteś w cią\y, nigdy bym tego nie zrobił.
- Och, przestań mnie traktować jak chorą - zniecierpliwiła się. Podeszła do łó\ka, z
ulgą zrzuciła sandały z opuchniętych stóp i wyciągnęła się z rozkoszą. - Ale\ jestem
zmęczona - westchnęła, przymykając oczy. Nagle poczuła, jak Worth przysiada koło niej i
troskliwie okrywa jej nogi kocem. Drgnęła i spojrzała na niego, znów czujna i napięta.
- Nie chciałem cię skrzywdzić - powiedział łagodnie, miękkim ruchem odgarniając jej
z czoła zwichrzone pasma włosów. - Przepraszam cię. Przepraszam za wszystko. Odwróciła
głowę, by ukryć łzy. Nauczyła się ju\ znosić jego agresywne zachowanie, lecz
niespodziewana czułość kompletnie wytrąciła ją z równowagi.
- Naprawdę nie chciałam, \ebyś się o tym dowiedział - wyszeptała łamiącym się
głosem.
- Wiem, Amy.
Końcami palców dotknął jej warg. Jego oczy miały dziwny, nieznany wyraz.
- Właściwie dlaczego nie chciałaś, \ebym wiedział o dziecku? - dopytywał się. Ju\ nie
był zły, a jedynie ciekawy. Amy uspokoiła się nieco. - Poniewa\ wiedziałam, jak zareagujesz.
Bałam się nawet, \e... - nerwowo skubnęła koc - nie uwierzysz, \e jest twoje.
- Czyś ty zwariowała?! A czyje miałoby być?
- Mogłeś oskar\yć mnie, \e się kocham z kimś innym - wymamrotała zawstydzona.
- Jasne. Z kim, z Baxterem? Amy zacisnęła usta. Jej zacięta mina i oskar\ycielski
wzrok wywołały tylko uśmiech na twarzy Wortha.
- Przywróciłaś babcię do \ycia. Teraz ma o czym marzyć - powiedział.
- Wiem, widziałam, jak się zmieniła. Przynajmniej ona jest szczęśliwa z powodu
mojego dziecka.
- A ty nie? - zapytał, unosząc jej podbródek i uwa\nie patrząc w oczy. - Nie chcesz go
mieć?
- Oczywiście, ja chcę, ale ty - nie! - Skąd wiesz?
- Przecie\ sam mi mówiłeś, \e nie chcesz się z nikim wiązać, pamiętasz?! -
wykrzyknęła, gwałtownie siadając na łó\ku. - Jakie to typowo męskie! Jedno słodkie
szaleństwo i po krzyku... - prychnęła wzgardliwie.
- No, proszę, a myślałem, \e oddałaś mi się wyłącznie z litości.
- Raczej powinnam mieć litość nad własną głupotą, która...
Worth przypadł do niej nagle i zamknął jej usta pocałunkiem. Amy szarpnęła się, lecz
objął ją mocno.
- Spokojnie, nic nie rób - wyszeptał. Błagalnie złapała go za rękę.
- Worth, proszę...
Ale ju\ całował ją tak jak dawniej, czule i namiętnie, j i tak samo jak kiedyś nie mogła
się oprzeć jego magicznemu czarowi. Splotły się ich języki, a spragnione ręce mę\czyzny
rozpoczęły wędrówkę po jej ciele.
- Och, Worth - jęknęła, próbując jeszcze protestować, ale w myślach miała ju\ słodki
zamęt.
- Moje dziecko - wyszeptał wzruszony, z ustami przy jej - ustach. - Ty nosisz moje
dziecko... Zdawało się, \e ta myśl dodała \aru jego pieszczotom. Z radością odkrywał na
nowo delikatne kobiece kształty. Przymknęła oczy, gdy błądził rękami po jej nabrzmiałych,
swędzących piersiach. Nagle poczuła chłodny powiew na nagiej skórze i uniosła głowę.
Sukienka była ju\ rozpięta, a Worth, odchyliwszy się do tyłu, uwa\nie chłonął wzrokiem
ka\dy szczegół jej szczupłej postaci, szukając pierwszych subtelnych oznak macierzyństwa.
- Jak ci z tym do twarzy - powiedział z typową satysfakcją mę\czyzny, który
udowodnił kobiecie, \e naprawdę nim jest. - Piersi masz większe.
- I swędzące.
- A to jest ciemniejsze. - Powiódł opuszkiem palca po pociemniałej obwódce
nabrzmiałego sutka.
Jego spojrzenie ześlizgnęło się w dół, ku lekkiemu zaokrągleniu brzucha, widocznemu
nad ró\owymi, koronkowymi figami. Worth zawahał się przez moment, nim go dotknął,
jakby bał się, \e zrobi Amy krzywdę. Popatrzył pytająco w jej oczy, po czym poło\ył płasko
dłoń na skórze, nakrywając miejsce, w którym rosło ich dziecko.
- Mój Bo\e, nie uwierzysz, ale nigdy nie łączyłem z tym spraw łó\kowych - wyznał z
rozbrajającą szczerością. - Naprawdę, nigdy nie pomyślałem, \e stąd właśnie biorą się dzieci.
- Zdumiewające! Czy\byś uwa\ał, \e kobiety przynoszą je z ogrodu, wyjęte z główki
kapusty? - Roześmiała się.
- śebyś wiedziała... - Odwzajemnił uśmiech. Było teraz w jego twarzy coś nowego,
czułego. Niedawne napięcie i agresja zniknęły. Amy nagle poczuła długo tłumioną potrzebę
rozmowy.
- Nie gniewaj się, \e tak szybko wtedy uciekłam - powiedziała. - Jeanette obiecała, \e
wezmie pielęgniarkę, a ja byłam tak przera\ona, \e... Uciszył ją delikatnym pocałunkiem.
- Mogę sobie wyobrazić, Amy. Ja tymczasem zaszyłem się z dala od domu, jak wilk
samotnik, by wylizać się z ran. Myślałem, \e uda mi się zapomnieć o tobie, dlatego nawet nie
chciałem słyszeć twojego głosu przez telefon. Teraz nie mogę tego od\ałować. Gdybym nie
stawiał spraw na ostrzu no\a, ju\ dawno wiedziałbym o dziecku.
- Powiedziałeś, \e uciekłeś, \eby lizać rany? - zapytała z pełnym wahania
niedowierzaniem. Worth spuścił głowę i uwa\nie przypatrywał się swojej wielkiej dłoni na jej
brzuchu.
- Nie pozwoliłaś mi się nawet pocałować na po\egnanie - stwierdził spokojnie. -
Odsunęłaś się z takim obrzydzeniem, jakbyś dotknęła wę\a. - Och, nie! - Amy zaprzeczyła
gwałtownie, wyciągnęła rękę ku twarzy Wortha i delikatnie pogładziła go po policzku.
Pochwycił jej dłoń i ucałował.
- Nie - powtórzyła dobitnie. - Odsunęłam się, bo myślałam, \e mnie nienawidzisz. A
wiedziałam, \e jeśli pozwolę, byś mnie pocałował, nie zdołam ukryć swoich prawdziwych
uczuć.
- A więc to był tylko blef? - zapytał z nadzieją, wyczekująco patrząc jej w oczy. - Tak
- odparła szczerze. - Cała ta zimna, wyniosła; duma, z jaką cię traktowałam, była świadomą
grą. Nie chciałeś mnie i wiedziałam o tym. Pragnęłam oszczędzić ci obaw przed
zaanga\owaniem się z mojej strony. - Ja ciebie nie chciałem? - Zaśmiał się gorzko, jakby
usłyszał coś szczególnie niedorzecznego. - Ja ciebie nie chciałem, niesłychane! Tam, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl