[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się nie zamknie, to go zabijemy. Wystarczyło już, że Pauline nie żyła. Morderstwa nie
pasują do małych miasteczek i byliśmy oszołomieni tym, co się stało. Jednak ktoś, kogo
64
być może znaliśmy, uważał, że to zabawne. Pisanie pozdrowienia dla zamordowanej
dziewczyny było zabawne. Po raz pierwszy od chwili przyjazdu do mojego miasteczka
zaczynałem mieć złe przeczucia.
Gdy wróciłem do Connecticut, moje ukochane dziecko siedziało sobie w ogródku
z tyłu domu i karmiło popcornem Louie, mojego niemiłego psa. Oczywiście warknął na
mój widok, ale to normalne. Mogę go karmić stekami, obchodzić się z nim jak ze szkłem
albo zabierać go na wielogodzinne spacery. Wszystko na nic. Dalej warczy. Cass uważa-
ła, że obwinia mnie za rozpad mojego ostatniego małżeństwa. Więc starałem się mu wy-
tłumaczyć, że Irene też go nie lubiła, lecz wszystko na próżno. Znosiliśmy się, ponieważ
karmiłem go, a on był mi jakimś towarzystwem w chwilach, gdy mój pusty dom robił
się nieco za duży. Poza tym omijaliśmy się szerokim łukiem.
Cass opiekowała się nim podczas mojego pobytu w Crane s View. Na stałe mieszkała
ze swoją matką na Manhattanie, a do mnie przyjeżdżała tylko na weekendy.
Usiadłem obok nich.
Cześć, ptysiu.
Cześć, tato.
Cześć, Lou. Nawet nie raczył spojrzeć.
Cass odwróciła się do mnie z uśmiechem.
Jak tam wyprawa?
W porządku.
A jak Greta Garbo?
W porządku.
Cała nasza trójka siedziała nieruchomo jak posągi na Wyspie Wielkanocnej, wpa-
trzona w przestrzeń. Louie dojrzał coś w kącie ogrodu i ruszył chyłkiem w tamtym kie-
runku.
Jak to jest, że gdy byłem mały, mieliśmy świetne psy, a gdy dorosłem, wybrałem
coś takiego? Jedyny facet na ziemi cierpiący na chroniczny zespół napięcia przedmie-
siączkowego.
Jej, tato, jesteś w świetnym humorze. Zagramy?
Z rozkoszą. Wstałem i poszedłem do domu po rękawicę do baseballu i piłkę.
Wszystko leżało na stoliku w hallu tuż obok listów. Przejrzałem cały plik i znalazłem
ekspres od Veroniki. Doceniłem fakt, że nie zadzwoniła, lecz nie miałem akurat nastroju
do czytania, więc odłożyłem go i wyszedłem na zewnątrz.
Cass jeszcze jako mała dziewczynka była jednym z najlepszych graczy w małej lidze.
Rzucała jak zawodowiec i była w stanie rzucić nawet w przyszłość. Sytuacja uległa
zmianie, gdy przybyło jej lat, lecz w dalszym ciągu uważam, że nie ma lepszego part-
nera do gry. Kilka lat temu kupiłem jej na urodziny idiotycznie drogą rękawicę do base-
ballu. Otworzyła wtedy pakunek, wyjęła ją i zanurzyła w niej twarz. Potem potarła sobie
nią policzki i powiedziała w uniesieniu: Pachnie po prostu bosko!
65
Porzucaliśmy sobie trochę, najpierw łagodnie, tylko dla rozgrzewki. I ten dzwięk,
nieśmiertelny amerykański dzwięk białej piłki wpadającej w zagłębienie skórzanej ręka-
wicy: ojciec i dziecko razem. Po kilku minutach dałem jej znak i zaczęła rzucać silniej.
Uwielbiałem to. Wszystkie supły w mojej głowie zaczynały się powoli rozplątywać. Ta
dziewczyna naprawdę umiała świetnie rzucać byłem pełen podziwu. Czasami uda-
wało mi się złapać, ale czasami piłki były tak podstępne, że przelatywały obok mnie i lą-
dowały przy ogrodzeniu. Akurat wracałem po jednym z takich rzutów, gdy Cass powie-
działa:
Tato, poznałam kogoś.
Właśnie miałem rzucić piłkę, lecz na dzwięk tych słów ręka mi opadła. Uśmiechnąłem
się.
Tak? I co?
Nie patrzyła na mnie, ale też się uśmiechnęła.
I nic. Lubię go.
Jak się nazywa?
Iwan. Iwan Czemietow. Jego rodzice są Rosjanami. Ale on urodził się już tutaj.
Weszliśmy na grząski grunt. Wiedziałem, że od tego, co teraz powiem, zależy wszyst-
ko, a między innymi to, czy Cass będzie chciała dzielić się ze mną swoimi sekretami.
Trudno.
Spaliście już ze sobą?
Otworzyła szeroko oczy i zachichotała.
Tato, jak możesz mnie o to pytać? Tak, spaliśmy.
A uważaliście?
Skinęła głową.
Czy to dobry chłopak?
Otworzyła usta i zastygła tak, zanim zdążyła się odezwać. Zamknęła oczy i w końcu
powiedziała:
Mam taką nadzieję.
W takim razie gratuluję. Gdy tylko go zobaczę, zabiję go, lecz jeśli go lubisz, obe-
trę łzy i uścisnę mu dłoń. Rzuciłem jej piłkę. Chwyciła ją, wyginając delikatnie rękę.
Moje śliczności. Czy on gra w baseball?
Sam go spytasz. Będzie tu za pół godziny.
Graliśmy do chwili, kiedy Iwan Grozny zadzwonił do drzwi. Pies popędził tam w na-
dziei, że ktoś niesie mu jedzenie. Cass też rzuciła się za nim, a tatuś został, trochę zbyt
mocno ściskając piłkę w rękach i próbując przybrać miły wyraz twarzy. Przez całe lata
usiłowałem wyobrazić sobie tę chwilę. Zupełnie jak bohater tego opowiadania Borgesa,
który stara się wyobrazić sobie różne wersje własnej śmierci, i ja wymyślałem setki sce-
nariuszy spotkania z tym potworem, który rozdziewiczy Cassandrę Bayer. Uścisnę mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]