[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy wyprostowywał się, a Jerry dopadał jego nóg, Lerumi kopnął go z całej siły trafiając psa prosto
w brzuch i wyrzucając w górę.
W następnej sekundzie czy też ułamku sekundy, gdy Jerry przelatywał nad obwiedzioną drutem
kolczastym burtą, a z czółen podawano na statek strzelby, Tambi wystrzelił śpiesznie po raz drugi.
Lerumi nie zdążywszy jeszcze postawić na pokładzie nogi, którą kopnął Jerry'ego, schylał się właśnie
po tomahawk, kiedy otrzymał kulę prosto w serce i runął, by wraz z Borckmanem pogrążyć się w
mgławicy śmierci.
Nim Jerry spadł do wody, chwała owego nad podziw udanego strzału przeminęła już dla
Tambiego, albowiem w chwili gdy naciskał cyngiel, tomahawk rąbnął go w nasadę czaszki i na
zawsze przesłonił mrokiem widok promiennego, obmywanego morzem i polśniewającego słońcem
świata zwrotników. Z równą szybkością, nieledwie jednocześnie, zginęła reszta załogi i pokład
statku przemienił się w jatkę.
Gdy Jerry wytknął głowę z wody, usłyszał huk strzałów i odgłosy śmiertelnej walki. Czyjaś ręka
sięgnęła przez burtę jednego z czółen i uchwyciwszy go za skórę na karku wciągnęła do środka, a
chociaż warczał i wyrywał się usiłując ugryzć swego wybawcę, miotała nim nie tyle wściekłość, co
szalony niepokój o Kapitana. Nie myśląc o tym, wiedział, że na Arangi" spadła owa mgliście
wyczuwana, najwyższa klęska życiowa, której wszystko, co żyje, obawia się podświadomie, a którą
tylko człowiek zna i nazywa śmiercią".
Widział, jak został powalony Borckman. Słyszał, jak został powalony Lerumi. A teraz do jego
uszu dolatywał huk strzałów, ryki i wrzaski tryumfu i strachu.
Bezradny, zawieszony w powietrzu za skórę na karku, ujadał i warczał, dławił się i kaszlał, aż
wreszcie zniechęcony dzikus cisnął go brutalnie na dno pirogi. Jerry zerwał się i dał dwa susy: jeden
na burtę, a drugi, beznadziejny, rozpaczliwy, niepomny na nic ku relingowi Arangi".
Skok był o jard za krótki i Jerry, nie dosięgnąwszy relingu przednimi łapami, spadł w morze.
Wynurzył się płynąc jak opętany; dławił się słoną wodą, gdyż nadal ujadał, wył i szczekał chcąc
znalezć się na pokładzie u boku Kapitana.
Jednakże pewien dwunastoletni chłopiec, który z innego czółna obserwował przygodę
pierwszego krajowca z Jerrym, potraktował teraz psa bezceremonialnie uderzając go po głowie
najpierw na płask piórem wiosła, potem zaś jego kantem. Mroki nieświadomości spowiły mały,
bystry, cierpiący z miłości mózg, toteż gdy chłopiec wciągnął Jerry'ego do pirogi, psiak był już
wiotki i bezwładny.
Tymczasem w kajucie pod pokładem Arangi", nim jeszcze Jerry wpadł do wody kopnięty przez
Lerumiego, właśnie w chwili gdy wylatywał za burtę, Van Horn w ostatnim przebłysku ułamka
sekundy poznał swą własną śmierć. Nie darmo stary Baszti żył najdłużej ze wszystkich mężów
plemienia i był najmądrzejszym z długiego szeregu władców rządzących od czasów wodza Somo.
Gdyby mu było dane świetniejsze miejsce w ziemskiej przestrzeni i czasie, okazałby się może
Aleksandrem, Napoleonem czy ciemnoskórym Kahehameha. Ale i tak poczynał sobie dobrze, a nawet
znakomicie w swoim niewielkim, ograniczonym królestwie na osłoniętym od wiatrów wybrzeżu
kanibalskiej wyspy Malaita.
Cóż to była za gra! Z chłodną dobrotliwością, pomny swojego dostojeństwa wodza, uśmiechał
się do Van Horna, udzielał królewskiego przyzwolenia młodzieńcom, by zapisali się na trzy lata do
niewolniczej pracy na plantacjach, i odbierał swą cząstkę przypadającego każdemu z nich rocznego
zadatku. Aora, którego można by nazwać jego premierem i podskarbim, skrzętnie przyjmował
wpłacane dziesięciny i składał je do pojemnych, pięknie plecionych biesagów z włókna kokosowego.
Za plecami Basztiego szczupła, trzynastoletnia dziewczyna o gładkiej skórze, przysiadłszy w kucki na
deskach pryczy, odpędzała królewską packą muchy od królewskiej głowy. U stóp Basztiego
przycupnęły trzy jego sędziwe małżonki, a najstarsza z nich, bezzębna i nieco sparaliżowana,
podsuwała mu na każde skinienie koszyk grubo pleciony z liści drzewa pandanowego.
A Baszti, nadstawiając starego, wrażliwego ucha w oczekiwaniu pierwszych niezwykłych
odgłosów z pokładu, wciąż kiwał głową i zanurzał rękę w podsuwany kosz to po orzeszek betelu
i' nieodzowny zielony liść, w który go owijano, to po tytoń do krótkiej, glinianej lulki, to znowu po
zapałki do owej fajeczki, która najwyrazniej nie ciągnęła dobrze i często gasła.
Pod koniec Baszti miał stale koszyk pod ręką i wreszcie sięgnął doń po raz ostatni. Stało się to w
momencie, gdy na pokładzie toporek kobiety powalił Borckmana, a Tambi po raz pierwszy wystrzelił
do niej z karabinka. Zawiędła, sędziwa dłoń Basztiego, pokryta z wierzchu siatką grubych,
obrzmiałych żył, na których wyschło ciało, wydobyła olbrzymi pistolet tak starodawnego
pochodzenia, że mógł być własnością któregoś z okrągłych głów" Cromwella albo też podróżować z
Quirosem czy La Perouse'em. Był to pistolet skałkowy, długi jak ręka do łokcia, a naładowany tegoż
popołudnia ni mniej, ni więcej tylko przez samego Basztiego.
Choć Baszti był szybki, Van Horn nieomal dorównał mu szybkością, lecz jednak spóznił się
odrobinę. W chwili gdy jego ręka sięgnęła błyskawicznie po nowoczesny rewolwer, który spoczywał
luzno w kaburze na kolanach, przedwieczna broń wypaliła. Nabita dwoma siekańcami i okrągłą kulą
dawała efekt podobny do strzelby śrutowej o obciętych lufach. Van Horn poznał oślepiający błysk i
mrok śmierci, kiedy nie wymówione Gott-fer-dang! zamarło mu na ustach, a palce wypuściły na
wpół podniesiony rewolwer, który upadł na podłogę..
Strzał z naładowanej zbyt szczodrze dymnym prochem, starodawnej broni miał jeszcze inny
skutek. Pistolet rozerwał się w ręku Basztiego. Podczas gdy Aora nożem wydobytym nie wiedzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]