[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie podnoś się! - krzyknął Paul.
Szybko opróżnił magazynek CAR-15, strzelając do grupki skupionej wokół następnego
krzyża. Wymienił magazynek na nowy, ale i ten po chwili był pusty. Ci, których nie dosięgły
pociski, rozbiegli się na wszystkie strony. Dwóch z nich popędziło tam, gdzie wisiał ostatni ży-
wy człowiek.
- Naprzód, Paul! - Rourke w biegu wyciągnął Detonics a. Strzelano teraz ze wszystkich
stron. Być może dzicy otrzymali wsparcie pobratymców, którzy nadciągali z okolicznych
lasów. John uświadomił sobie, że przeciwników jest znacznie więcej, niż na początku walki.
Być może niektórzy wyruszyli z dalszych obozów i dopiero teraz dotarli na miejsce kazni
niewiernych .
Pod krzyżem wymienił magazynek Detonics a. W CAR-15 nie miał już ani jednego
naboju. Wyciągnął drugiego Detonisc a i strzelał obydwoma. Paul wspiął się już na krzyż.
- Wyzionął ducha! - krzyknął z góry.
Doktor spoglądał przez chwilę na zamęczonego żołnierza, a potem, jak na strzelnicy
sportowej, mierzył długo i trafił w samo serce człowieka, który nadbiegał.
- Paul! Skacz i zabieraj ludzi, których uwolniłeś, jeśli jeszcze żyją. Spotkamy się po
drugiej stronie tego diabelskiego kręgu. Ja idę po żołnierza z karabinem.
- Dobra.
Rubenstein zeskoczył z krzyża i pobiegł co tchu. Rourke ruszył w drugą stronę. Miał
tylko kilka sztuk amunicji do Detonics ów. Przystanął na chwilę i podniósł dubeltówkę leżącą
na ziemi. Złamał ją i wyrzucił z komór puste, mosiężne łuski. W pośpiechu włożył nowe
naboje. Biegł i strzelał z Detonisc a do trzech osobników, próbujących przeciąć mu drogę.
Spróbował zdobycznej dubeltówki, marki Mossberg. Nacisnął spust i trafił człowieka z długim,
błyszczącym lancetem. Po drugim strzale pozostał już tylko jeden przeciwnik. Znowu złamał
dubeltówkę. Trzeci dziki próbował zaatakować go włócznią wykonaną z metalowego drąga,
zakończonego niebywale długim ostrzem. W ostatniej chwili John zrobił unik. Chwycił du-
beltówkę za lufę jak kij baseballowy i uderzył z całej siły w twarz napastnika.
Odrzucił strzelbę. Miał jeszcze około dziesięciu jardów do uratowanego żołnierza,
który włączył się do walki ze swym M-l. Jeszcze pięć jardów. Pierwsza kula trafiła żołnierza w
ramię, a następne w piersi i w plecy. Pistolet Rourke a plunął ogniem - ciało jednego ze
strzelających osunęło się na śnieg. Kolejny pocisk z Detonisc a trafił w brzuch rosłego
osobnika, który wyrzucił ramiona w górę i padł na plecy.
Magazynek pistoletu był pusty. John wyrwał karabinek z rąk leżącego żołnierza.
Nacisnął spust, ale z lufy wyleciały tylko trzy naboje. Broń została zaprogramowana na
trzystrzałową serię. Strzelał nadal, powstrzymując nacierających przeciwników. Ranny
żołnierz podniósł głowę i zawołał:
- Cole, Cole...
- To ja, John Rourke, jestem przy tobie. - Doktor pochylił się nad nim.
- Tak, poznaję cię. Ale chcę, żebyś wiedział, że Cole nie jest tym, za kogo się podaje. Ty
i inni nie macie pojęcia, że...
Zakaszlał gwałtownie, strużka krwi spłynęła mu z ust. W nieruchomych, otwartych
oczach odbijał się blask ognia. Rourke przymknął jego powieki i pobiegł naprzód
opróżniając trzydziestonabojowy magazynek.
Po drugiej stronie pierścienia krzyży napotkał Rubensteina i dwóch uwolnionych
żołnierzy, podpierających trzeciego, zwisającego bezwładnie. Nie było już amunicji. Ostatnia
seria położyła jeszcze jednego napastnika. Rourke uniósł ręcznie ładowaną strzelbę, nie
sprawdzając nawet, czy ma do niej zapasową amunicję w kieszeniach. Bezskutecznie szarpał
dzwignię i spust. Nabój jak do magnum - pomyślał, jednak nie miał już czasu na dalsze
przyglądanie się broni. Człowiek z włócznią pędził wprost na niego. Strzelba gruchnęła głośno;
napastnik przystanął, jakby zdziwiony i osunął się na ziemię. Rourke biegł dalej,
przeładowując co chwilę broń, aż w końcu opróżnił magazynek. Obok niego był Rubenstein.
- Masz jeszcze jakąś amunicję do AR?
- Nie mam.
- No to pozostają nam tylko maczugi! - krzyknął Rourke i pchnął nożem w piersi
rozwścieczonego dzikusa, który wymachiwał przed nim siekierą.
Widząc przed sobą kolejnego straceńca, chwycił strzelbę za lufę, ale Rubenstein był
szybszy i kolbą pistoletu zmasakrował jego głowę.
- Na skały! - zakomenderował Rourke.
Przed nimi wyrosły znowu dwie postacie uzbrojone we włócznie. Jedna z nich rzuciła
się w kierunku doktora w momencie, gdy nacisnął spust. Uskoczył w bok i zobaczył, jak
napastnik trzyma się za krwawiącą szyję. Drugi człowiek w skórze leżał na ziemi, trafiony kulą
z browninga Rubensteina.
- Znalazłem jeszcze trochę naboi - powiedział Rubenstein.
- To oszczędzajmy je, ile tylko się da.
Rourke przystanął widząc, że jeden z uratowanych żołnierzy został postrzelony w nogę.
- Bierzcie pierwszego, a ja zajmę się rannym w nogę.
Pochylił się nad żołnierzem i stwierdził, że z przestrzelonego kolana obficie leje się
krew. Odruchowo sprawdził stan amunicji. Pozostało jeszcze około trzech tuzinów pocisków.
- Oprzyj się na mnie. - Objął ręką i podparł lewym ramieniem żołnierza. W prawej ręce
trzymał Detonisc a gotowego do strzału. Dzicy się naradzają - tak przynajmniej mu się
wydawało, kiedy odwrócił się do tyłu. Mieli do czynienia z ludzmi, którzy torturowali swe
ofiary w okrutny sposób, ale nie byli zorganizowani i dowodzeni przez nikogo. Gdyby tak było,
zapewne by ich zabito już w pierwszej minucie bitwy. Byli szaleni i żądni krwi, ale pozbawieni
instynktu samozachowawczego w walce. Używali częściej noży i włóczni niż strzelb,
desperacko ginąc jeden po drugim.
Ranny człowiek zaczął jęczeć:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]