[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Na pewno nie do pozazdroszczenia  a z dziwnym naciskiem dodał:  Jednak myślę, \e
nie tak straszny. Jeńców wypuszczają zazwyczaj po zakończeniu wojny.
 Ale mnie nie wypuściliby.
Lopez przybrał bardzo zdziwiony wyraz twarzy i spytał?
 Nie rozumiem, dlaczego?
 Z całą pewnością nie  kontynuował Miramon.  Mnie nie chcieliby wypuścić, ale wie
pan, co czeka cesarza, je\eli go pochwycą?
 Zastrzelą go.
 Bagatela, a czy my, mo\emy się czegoś innego spodziewać?
 Myśli pan, \e Juarez rzeczywiście ka\e wszystkich rozstrzelać, począwszy od cesarza, a
skończywszy na ostatnim \ołnierzu?
 To byłoby czystym wariactwem.
 No to rozstrzelają tylko najwa\niejszych, to jest cesarza, kilku generałów& i na tym
koniec.
Miramon zmarszczył czoło.
 Pułkowniku!  odezwał się.  Nie mogę powiedzieć, \e jest się czym cieszyć widząc
taką perspektywę, choćby tylko w przypuszczeniach.
 Co się tyczy moich układów z Velezem, to postanowił przybyć z dwustu ludzmi, a
dopiero gdy się przekona o naszej rzetelności, ściągnie resztę wojska.
 Wyjątkowo ostro\ny, kiedy zamierza przybyć?
 W nocy z szesnastego na siedemnastego maja.
 Do diabła! Tak pózno?
Lopez, by usprawiedliwić swe kłamstwo i nieszczere działania kontynuował:
 Nie mo\e wcześniej, bo na jakiś czas musi opuścić obóz; tak mi przynajmniej powiedział.
 No có\, musimy się do tego dostosować. Jaką godzinę podał?
 O północy.
 Chciałbym tylko, aby ta noc nie nale\ała go jasnych. To wszystko o czym pan mówił z
generałem?
 Wszystko.
 Czyli, \e zostaje nam \yć tylko nadzieją, \e nasz plan się uda.
Mo\e być pan pewnym, \e w takim razie nie omieszkam pana zasług nale\ycie ocenić i
wynagrodzić.
Lopez uśmiechnął się nieznacznie, odpowiadając pogardliwym milczeniem.
 Dobranoc, panie pułkowniku.
 Dobranoc panie generale.
Lopez oddalił się. Miramon zaś udał się do łó\ka. Naturalnie nawet do głowy mu nie
przyszło, \e Lopez chce go oszukać, podobnie jak on to uczynił swemu cesarzowi.
W tajemnicy wysłał ju\ gońca do przywódcy jednej z band, która znajdowała się w okolicy
Saklamanka i Qunaquata z następującym rozkazem:
Zaraz po otrzymaniu tego listu, z całą siłą wyruszy pan i uderzy na tyły wojsk Eskobedo.
Naturalnie ma to być napad tylko pozorny, ale głośny, z wiwatami na cześć cesarza
Maksymiliana. Będzie pan walczył, jak długo się da, ale gdyby było to niemo\liwe nale\y
wycofać się i ukryć w obozie.
Generał Miramon.
Poseł wiedział, \e w razie wpadki ma natychmiast list zmiąć i połknąć, tak aby nie dostał się
w ręce wroga.
Szczęśliwie udało mu się w nocy przekraść przez nieprzyjacielskie linie, w ciągu dnia
odszukał adresata i oddał mu list. Ten natychmiast poczynił odpowiednie kroki w celu
wykonania zadania.
Robert był w tym oddziale, którym dowodził Velez. Wymyślił nowy plan, według którego
miano prowadzić dalsze oblę\enie. Velez uwa\ał to za zbędne, bo wiedział, \e i tak wskutek
zdrady zdobędzie miasto, nie mógł jednak tego wyjawić, więc się zgodził. Ostateczne zdanie
nale\ało do generała Eskobedo.
Postanowił wysłać do niego posła i jednogłośnie na takiego wybrano Roberta Helmera.
Obóz Eskobeda rozło\ony był jakąś godzinę drogi od Queretaro. Robert dotarł tam
szczęśliwie i przedło\ył cały plan, omawiając dokładnie wszystkie szczegóły.
Głównodowodzący zgodził się na plan, jednak po głębokim namyśle.
Wieczorem Robert wracał do swych zadań. Nie chcąc przedzierać się przez środek wojsk,
postanowił kołować, aby z drugiej strony dotrzeć do celu.
Tymczasem zapadła noc, a \e okolica pozbawiona była tam dróg i ście\ek, łatwo mo\na
było w ciemności zabłądzić. Przydarzyło się to właśnie Robertowi, gdy\ wyjechał na puste pola
i jakiś nieznany teren. Przystanął w celu zorientowania się, gdy w tej właśnie chwili w pobli\u
parsknął obcy koń, za nim drugi i trzeci. Pomimo głębokiej ciemności ujrzał niedaleko siebie
jakieś ciemniejsze punkty.
Skąd wzięli się ci jezdzcy, kim oni byli? Przyjaciele czy wrogowie? Prawdopodobnie jednak
ci ostatni. Obóz Eskobedo był przecie\ bardziej na lewo i na otwartym polu, a tu niedaleko,
czernił się jakiś las.
 To wróg. Muszę się przekonać, czego tu chcą ci ludzie  mruczał sam do siebie.
Zawrócił konia i odjechał na tyły. Przywiązał konia do krzaka, po czym sam poszedł w
stronę lasu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl