[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Majida, łowcy lwów z la¬sów Arganowych Essaouiry.
Mabel nie lubiła opuszczad swoich tygrysów. Ani na trochę. Gdyby nie miała ich komu zostawid - a był
przecież major Tib i jej bardzo odpo-wiedzialna asystentka, Sophie - prawdopodobnie nigdzie by nie
poje¬chała. Była jednak bardzo zła na Maccomo. Chyba jeszcze go kochała, a nie zamierzała pozwolid
mężczyźnie, którego chyba jeszcze kochała, odejśd bez słowa wyjaśnienia, ani, co ważniejsze, karmid lwy
narkotyka¬mi. Chciała wytłumaczenia i zamierzała je z niego wydobyd, a jeśli po¬trzebna była do tego
podróż do Maroka, była gotowa tam jechad.
Magdalena, która siedziała naprzeciw Mabel w pociągu jadącym na południe, nie była świadoma jej
rozterek. Widziała tylko w starszej sio¬strze, którą kiedyś uwielbiała, treserkę tygrysów, piękną,
cudowną, o szo¬kującym temperamencie, z przerażającym chłopakiem i zupełnie nieza-interesowaną
rodziną czy siostrzeocem. Magdalena poczuła się w głębi duszy jak mała dziewczynka. Była bardzo zła na
Mabel, ale jednocze¬śnie rozpaczliwie pragnęła, żeby jej siostra była dla niej dobra.
Zagryzła wargę. Miała wrażenie, że znów ma sześd lat.
Mabel wykrzywiła się tylko pogardliwie i zamknęła oczy.
Rafi przepychał się przez tłum, próbując od niego uciec. Wcisnął głę¬boko w kieszenie ręce, naciągnął na
ramiona kurtkę tak mocno, że pra¬wie go bolały, i rozpychał się między ludźmi, złośliwie szturchając ich
łokciami w żebra i depcząc im po stopach. Miał ochotę kogoś kopnąd. Był w tarapatach i potrzebował
odrobiny szczęścia. Albo planu. Albo sprzymierzeoca.
Skręcił w zaułek i znalazł się na cichym placu. Usiadł na ławce i po¬czuł na twarzy promienie słooca.
Dobrze. Co takiego ukradł Charliemu?
Wyjął z kieszeni pergamin.
- Aj, aj - mruknął. - Co my tu mamy?
Rozwinął zwój na kamiennej ławce obok siebie. Papier był mocno zrolo-wany i próbował zwinąd się z
powrotem, więc Rafi przycisnął jedną kra¬wędź kolanem. Zwój leżał do góry nogami, więc go odwrócił.
Pergamin dalej wydawał się leżed do góry nogami.
Dziwny, brązowy atrament.
Rafi zmarszczył brwi.
Z obu stron wyglądało to na jakieś' naukowe zapiski.
Zaczął myśled.
Nie wiedział, co to jest. Nie musiał. Charlie nosił to ze sobą w bardzo małej torbie, z zaledwie kilkoma
innymi rzeczami. Więc to było cenne.
Rafi zastanawiał się, jak bardzo cenne. Czy dos'd, by zwabid go w celu odzyskania pergaminu? Czy dos'd,
by można było go nim szantażowad albo przekupid?
Nauka, tak?
Może dla Aneby i Magdaleny zwój też był cenny. Może był cenny dla Korporacji.
Rafi us'miechnął się.
-
Witaj, mój planie, mój sojuszniku - mruknął.
Wielki, szary kocur z pajęczyną na wąsach spojrzał na niego z niesma¬kiem.
Rafi us'miechnął się do siebie i wyjął telefon. Nie zamierzał dzwonid do Charliego i dręczyd go
wiadomością, że on, Rafi, ma jego pergamin. Jeszcze nie.
Wyjął drugi przedmiot, który ukradł. Mała, niebieska, kamienna kulka.
-
A to co takiego? - zdziwił się. - Dlaczego to dla Charliego tak waż¬
ne, że wszędzie to ze sobą nosi?
Przyjrzał się kulce. Dotknął jej. Pogłaskał. Obejrzał z bliska. Nawet polizał. Kamienna niebieska kulka, z
marmurkowym wzorkiem.
-
Nie wiem - powiedział do siebie Rafi. - Nie wiem, co to może byd.
Charlie mógłby mu powiedzied, że to zwykła kulka z lapis lazuli; którą
jego mama kupiła na jakiejś wycieczce, bo się jej spodobała, i którą on nosił bez żadnego innego
powodu. Jego mama ją lubiła. Kulka mu o niej przypominała. Tego Rafi też by nie zrozumiał.
W gabinecie Edwarda w Palazzo Bułgaria zadzwonił telefon.
-
Nie - powiedział Edward. - Kto? Och, to pan, panie Sadler. Cóż,
nie. Co? Lwy? Pan chyba ma na ich punkcie jakąś obsesję. Kto? Charlie
Ashanti? Pierwsze słyszę. Cóż, skąd miałbym wiedzied, gdzie są, skoro
nie wiem nawet, kim są?
Patrzył na swoje paznokcie i bardzo uważnie słuchał wszystkiego, co Rafi mówił.
-
Pan mnie chyba z kimś myli, panie Sadler - ciągnął.
Ton głosu Rafiego pozornie był swobodny, słychad w nim jednak było nacisk i pośpiech.
-
Jego Wysokośd? - spytał Edward. - Z całą pewnością nie. Nie inte¬
resują nas takie bzdury. Pergamin? Dziękuję panu, mamy własnych do¬
stawców papieru w Wenecji. Panie Sadler... nie, proszę pozwolid mi po¬
wiedzied... panie Sadler, to jedyna informacja, jakiej panu udzielę. Proszę
słuchad uważnie. Oto paoska informacja.
Rafi, siedzący na ławce, słuchał oniemiały.
-
Ja nie udzielam żadnych informacji. Ja je otrzymuję. Do widzenia.
Na małym kawiarnianym stoliku przed Maccomo zadzwonił telefon. Lewe oko Ninu obróciło się w jego
stronę. Prawe dalej obserwowało tresera. Linie ich spojrzeo połączyły się znowu, kiedy Maccomo
pod¬niósł aparat.
-
Ach. - Zobaczył na wyświetlaczu, kto dzwoni. - Mój mały przyjaciel.
- Do telefonu powiedział: - Dzieo dobry, Rafi. Co mogę dla ciebie zrobid?
-
Cały czas jestem na rynku - powiedział Rafi. - Jakbyś chciał wie¬
dzied. Transakcja, o której rozmawialiśmy w Paryżu. Z mojej strony nic
się nie zmieniło.
-
Czyżby? - odparł Maccomo. - Bardzo ciekawe. Bo z mojej strony,
wyobraź sobie, zaszły pewne zmiany. Na przykład wzrosła cena.
-
To żaden problem - powiedział Rafi. I tak nie zamierzał nic płacid.
Miał pergamin, chciał przekupid albo zaszantażowad Charliego, by ten
sam zdecydował się pójśd z nim. Musiał się tylko dowiedzied, czy Mac¬
como wie, gdzie chłopiec jest albo dokąd zmierza.
-
Ale rozumiesz - ciągnął Maccomo. - To trudny do zdobycia towar.
-
Och, tak - powiedział uprzejmie Rafi. - A więc... hm... masz go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl