[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozkaz zabić i to było dziwne.
Ale nie miałem czasu na rozważania. Niecierpliwił się, zastanawiał czy to słuch go omylił, czy też człowiek na
schodach coś podejrzewa. Za chwilę mógł skoczyć do drzwi i strzelić, a ja nie mogłem nic zrobić, bo nie wziąłem ze
sobą broni. Nie chciałem jej brać. Teraz tego żałowałem.
Poruszył się i dokładnie w tej samej chwili zrobiłem bezgłośny ruch do przodu i w bok. Przycisnąłem się do ściany
46
po prawej stronie. Stałem tak przytulony do niej, a tuż za rogiem on stał przytulony do ściany i czekał. Już nie
widziałem go w lustrze, ale i on nie mógł mnie zobaczyć i nie mógł być pewny, że wiem o nim.
Czekaliśmy. Sekundy wlokły się w nieskończoność. Powoli zza rogu wysunął się węszący pysk pistoletu. Czekałem,
aż pokaże się cały, bliżej. Otwór lufy stał się czarniejszy, bardziej okrągły i zobaczyłem kawałek białej skóry.
Uderzyłem bokiem dłoni z całych sił.
Pistolet upadł. Usłyszałem ni to chrząknięcie, ni to krzyk i ręka zniknęła. Jeszcze rozcierał prawy nadgarstek lewą
ręką, kiedy znalazłem się za rogiem. Uderzyłem nisko. Zwinął się wpół i wtedy trafiłem go bokiem dłoni w kark.
Upadł na podłogę.
Przez chwilę stałem na środku pokoju, z trudem łapiąc oddech. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo
moje siły były nadwerężone. Potem
pochyliłem się, związałem go mocno i zakneblowałem. Wyprostowałem się i rozejrzałem dokoła. Miło było znalezć
się znowu w tym pokoju.
Wszystko stało na swoim miejscu, wszystkie znane mi urządzenia, ale tym razem nie dało mi to poczucia władzy.
Czułem się dziwnie pokorny. Zapomniani geniusze zagubionych wieków stworzyli te rzeczy, a my używaliśmy ich
tera? jako spadkobiercy, nie wiedząc, jak one działają i po co, tylko tyle, że działają jak zrobimy to, czy tamto.
Cofnęliśmy się bardzo.
Westchnąłem i usiadłem przy pulpicie. Nacisnąłem guzik, założyłem hełm i wsunąłem ręce w rękawice. Ostatnim
razem, kiedy tam siedziałem, na dole w Katedrze szukało mnie czterech ludzi. Ale teraz ja przyszedłem poszukać
czegoś i musiałem się pośpieszyć.
Przenikałem mroczną głębię ścian, prześlizgiwałem się przez nie, wracałem w to samo miejsce. Szukałem,
sondowałem. I nic. W murach nie było nic.
Kamyk zniknął.
Siedziałem przez chwilę próbując zrozumieć, co się stało i dopasować ten fakt do innych informacji. Nagle wszystko
stało się jasne. Odwróciłem się. Czarny miał otwarte oczy, wlepione we mnie, błyszczące wściekłością. Kazano mu
zabić. Oczywiście. Znalezli kamyk i nie byłem im potrzebny.
Ogarnęło mnie uczucie ulgi. Sabatini będzie chciał mojej śmierci, postawi strażników, żeby mnie zabili, gdybym
wrócił, ale nie będzie mnie szukał, bo ma to, co chciał. Byłem wolny. Długo związany byłem z kamykiem, ale teraz
już byłem wolny. Mogłem żyć, mogłem kochać Laurie. Nie dałem mu go. Sam znalazł, albo ktoś to zrobił za niego.
Ale ja nie powiedziałem nic, moja rola się skończyła.
Ale zrobiło mi się wstyd na myśl o Laurie i co ona o mnie pomyśli i co ja sam będę o sobie myślał. Bo kamyk może
być kluczem, jak powiedziała Laurie, a w rękach Sabatiniego będzie kluczem do terroru i zniszczenia.
Odpowiedzialności za to nie mogłem z siebie strząsnąć jak pyłu. Może powiedziałem mu o kryjówce. Wydawało mi
się, że nie, ale nie byłem zupełnie przytomny i taka możliwość istniała.
Czarny obserwował mnie bacznie i miałem wrażenie, że zapomniałem o czymś albo nie dostrzegłem czegoś
oczywistego. Rozejrzałem się po pokoju, ale nie zauważyłem czegoś podejrzanego.
I wtedy zdałem sobie sprawę, że zbyt pośpiesznie doszedłem do wniosku, że Sabatini znalazł kamyk już dawno i już
z nim zniknął. Wcale nie musiało tak być. Mógł być jeszcze ciągle w klasztorze, a ja miałem do dyspozycji najlepszy
przyrząd w Brancusi. Za jego pomocą ktoś znalazł kamyk w mojej kryjówce, za jego pomocą ja mogłem odnalezć go,
o ile nadal był w zasięgu aparatu.
Wróciłem do pulpitu, przeniknąłem tylną ścianę i obniżyłem szperacz do poziomu korytarza. Przemknąłem przez
klasztor szybciej niż jakikolwiek człowiek mógłby biec.
Korytarze były puste. Ale nie spodziewałem się znalezć na nich kamyka. Nie byłem pewny gdzie może być, ale
wiedziałem skąd zacząć. Nie chciałem stamtąd zaczynać. Bałem się tego, co mogłem zobaczyć.
Zawahałem się przed drzwiami, drzwiami Opata, a potem prześliznąłem się przez ich ciemną smugę. Byli tam.
Opat siedział w fotelu, potężny, siwy i niewzruszony. Naprzeciw niego stal Sabatini, czarny, z wielkim nosem,
sardonicznie uśmiechnięty. Między nimi, na małym stoliku, leżał kamyk, lśniąc łagodnym blaskiem.
- ... nic od trzech dni - mówił Sabatini. - Teraz ja zobaczę, co się da zrobić-
- | myślisz, że uda ci się to, co nam się. nie udało? - zapytał głęboki głos
Opata. -Jakie masz do tego przyrządy? Jakie umysły możesz w tym zatrudnić?
- Przynajmniej - powiedział Sabatini - nie będę się bał zaryzykować.
- l zniszczysz go. Nie, Carlo, to zbyt subtelne dla ciebie. Zostawisz go nam j jeśli można rozwikłać tę tajemnicę, Brat
John to zrobi. To zbyt cenna rzecz, żebyś ty się nią zajmował.
- Cenna! - krzyknął Sabatini. - Co ty wiesz o cennych rzeczach? Może zapomniałeś juz, kto za to zapłacił, zapłacił
tobie tak samo jak innym, kto kazał ci tego poszukać w Katedrze. Kto powtarzał:  Wyobraz sobie, że jesteś Dane.
Jesteś oblężony w pokoju kontrolnym. Gdzie ukryłbyś...?"
- A jednak - przerwał mu spokojnie Opat - można to sprzedać drożej,
0 wiele drożej niż ty zapłaciłeś, szczególnie, jeśli rozwiążemy zagadkę. A zrobimy to.
Sabatini poczerwieniał.
- Ani chronora więcej! - wrzasnął, uderzając w stół. Kamyk podskoczył.
- Carlo, spokojnie - Opat zmarszczył czoło. - Nie ma powodu tak się denerwować. Bardzo możliwe, że ten
przedmiot nie ma żadnej wartości, że nic nie zyskasz. Myślę, że prawdopodobnie straciłeś już zbyt wiele.
- To, co dałem, mogę odebrać - chłodno stwierdził Sabatini. Zawsze biorę to
- ryknął - za co zapłaciłem!
Sięgnął po kamień. Kamyk odsunął się od jego ręki, ale on nie dostrzegł tego. Dostrzegł Opat.
- Doprawdy, Carlo - powiedział Opat - nie spodziewasz się chyba, że uda ci się coś ukraść z mojego klasztoru.
Przynajmniej nie wtedy, kiedy mam do dyspozycji pokój kontrolny.
- Ale ja mogę dysponować twoją przyszłością - Sabatini uśmiechnął się.
47
- Słówko do Arcybiskupa o twoich posunięciach...? I pamiętaj, w pokoju kontrolnym siedzi mój człowiek - za twoją
zgodą.
Znowu sięgnął po kamyk. Kamyk ześliznął się ze stolika na podłogę. Kiedy pochylił się po niego, pistolet wysunął
mu się z kieszeni i zawisł w powietrzu. Kamyk dołączył do pistoletu. Wisiały tak w niewidocznych rękach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl