[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sierocińcu i nieraz mdlała z głodu. Miała na sobie piękną
suknię, z białego tiulu na wspaniałej białej satynie, którą
kupiła jej babka. Prawie zapomniała o wytartej, szarej
kretonowej sukience, którą wyrzucono, jak tylko przyjechała
do Edynburga. Włosy ułożył jej zręczny fryzjer, a służące
czekały, aby upiąć w nich diamentową przepaskę. Do niej
przytwierdzono trzy białe pióra, będące znakiem księcia
Walii. Tak ubrana miała zjawić się na uroczystej audiencji w
pałacu Holyrood, gdzie zostanie przedstawiona królowi.
Król przybył 15 sierpnia do Leith na statku Royal
George" i Tara czuła, że podniecenie, które zalało Edynburg
niby fala i jej się udziela. W zapomnienie na tę chwilę poszła
szkocka nieufność i niechęć do Anglików. Zapomniano o
okrutnych karach nałożonych przez znienawidzonego księcia
Cumberland po bitwie pod Culloden. Teraz wszyscy - i ci
najważniejsi, i ci nic nie znaczący obywatele, szykowali się do
powitania pierwszego angielskiego króla, który od czasów
Karola II, składał wizytę w Szkocji.
Tara prawie nie widziała miasta od swego przyjazdu,
ponieważ tak wiele czasu zajęły jej krawcowe. Napływały do
domu jej babki nieprzerwanym strumieniem, aż doszła do
wniosku, że najbardziej męczącym zajęciem z wszystkich jej
znanych jest wielogodzinne stanie bez ruchu, podczas gdy
dopasowywano jeden strój po drugim. Rezultaty niewątpliwie
wynagrodziły wszystkie jej cierpienia. Z każdym dniem
przybywało jej odwagi i wiary w siebie, ponieważ tak bardzo
zmienił się jej wygląd zewnętrzny. Poznała też nowego
rodzaju szczęście: wszyscy byli dla niej ogromnie mili.
Wydawało się jej, że ojca pokochała od razu, jak tylko go
zobaczyła. Całą drogę do Edynburga trzymali się za ręce.
Opowiadał jej o swym dzieciństwie, cały czas wspominał jej
matkę, a Tara w głębi duszy raz po raz dziękowała Bogu za
odnalezienie swego miejsca w życiu. Wspaniale było
dowiedzieć się, że ma babkę i wielu krewnych, którzy powitali
ją z taką sympatią, że znikła gdzieś cała jej nieśmiałość.
Tylko nocami martwiła się o księcia. Zastanawiała się, czy
jego rany się zablizniły, a głowa przestała boleć.
Wspomnienie o nim wciąż bolało. Nie mogła zapomnieć, że
odesłał ją bez słowa żalu i nawet nie podziękował za
pielęgnowanie go w chorobie. Nie spodziewała się jego
wdzięczności, lecz ostatniego wieczoru na zamku znów
zachowywał się tak, jakby jej nienawidził, podobnie jak w
dniu jej przyjazdu.
Czasem budziła się nocą i marzyła, że znowu leży koło
niego, obejmując go ramionami i odczarowuje ból głowy jak
wtedy, gdy był ranny. Wtedy nie był straszny ani wyniosły,
był jak mały cierpiący chłopiec, któremu chciała pomóc.
Patrząc na siebie w lustrze zastanawiała się, czy gdyby teraz
był przy niej, uznałby, że jest piękna! Potem pomyślała, iż
pewnie zawsze będzie w niej widział tylko dziecko
wychowane z łaski ludzkiej, którym posłużył się jako
narzędziem zemsty.
- Przecież książę przyjedzie do Edynburga na
uroczystości? - pytano Tarę nie raz, lecz kilkanaście razy
dziennie.
- Nie wiem, czy będzie się czuł na siłach - odpowiadała.
- Czyżby był chory?
- Miał wypadek, lecz mam nadzieję, że wyzdrowieje na
tyle, aby dołączyć do mnie.
Uświadomiła sobie, że coraz łatwiej przychodzi jej
unikanie trudnych pytań i prowadzenie rozmowy w sposób,
który z pewnością zyskałby aprobatę jej ojca.
- Twoja matka musiała być bardzo śliczna - mówili jej
krewni. - Zawsze zastanawialiśmy się, czemu Charles nigdy
się nie ożenił, bo wiele było pięknych kobiet, które powitałyby
go z otwartymi ramionami. A jednak jego serce przez tyle lat
pozostało wierne pierwszej miłości.
To musi być wspaniałe uczucie, być tak kochaną - myślała
Tara. I podczas gdy cieszyła się z zainteresowania swych
nowych krewnych, gdy sama odczuła do nich sympatię w
sercu, nie mogła uciec od myśli, iż chciałaby czegoś więcej w
życiu - takiej miłości, jaką darzyli się jej matka i ojciec.
- Była taka odważna - powtarzała sobie - przeciwstawiła
się nienawiści panującej między klanami, a w owych czasach
nienawiść była znacznie bardziej zajadła niż dzisiaj. Gdyby
żyła, może udałoby się jej doprowadzić do zawarcia pokoju.
Tak wzniosłe jej się to wydało, że aż krzyknęła.
Przypadek sprawił, iż powóz potrącił jej matkę, a wypadek
ten zapoczątkował łańcuch zdarzeń zakończony wprost
niewiarygodnie - ślubem Tary i księcia.
Mam ogromne szczęście - pomyślała. - Mogłam iść na
służbę do kogoś, kto by mnie zle traktował, albo mogłam
zostać do końca życia w sierocińcu, gdzie umarłabym z
przepracowania albo z głodu.
Zamiast tego znalazła się w Edynburgu, ubrana jak
księżniczka z bajki, i za godzinę babka miała ją przedstawić
Jego Wysokości, królowi Jerzemu IV.
Hrabina - wdowa wyglądała imponująco w sukni ze złotej
lamy z trenem ozdobionym złotymi frędzlami. Na głowie
miała wspaniały diadem z pereł i brylantów. Lecz Tarze
wydawało się, że ani ona, ani jej babka nie prezentują się tak
wspaniale jak hrabia w galowym stroju McCraigów. Znała
tylko jednego mężczyznę, który wyglądałby jeszcze
wspanialej - był to książę.
Jadąc do pałacu Holyrood, nie mogła pozbyć się myśli, że
chciałaby widzieć koło siebie księcia. Prezentacje miały
rozpocząć się o drugiej w sali audiencyjnej i trwać do wpół do
czwartej. Hrabia zdążył jej powiedzieć, że aż trzysta dam
miało dostąpić zaszczytu przedstawienia Jego Królewskiej
Mości i wszystkie musiały znalezć się na swych miejscach
przed jego przybyciem.
Król zatrzymał się w pałacu Dalkeith u młodego, bo
zaledwie szesnastoletniego księcia. Do Edynburga
eskortowała go, odzianego w mundur marszałka polnego
Szara Gwardia Szkocka. Na pałacowym dziedzińcu stali na
warcie Królewscy Aucznicy.
Sala, w której odbywały się prezentacje wywierała
imponujące wrażenie, a damy przystrojone w pióra i brylanty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]