[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieszku. Gdy woda zagotowała się ponownie, wrzucał kolejno pozostałe substancje, wykonując te
same czynności. Na koniec dolał jeszcze jeden kubek zielonkawej wody i odstawił miksturę do
gotowania na wolny ogień.
Następnie oznajmił, że nadszedł czas, by utrzeć korzeń. Z zawiniątka przyniesionego do domu
wydobył ostrożnie długi kawałek korzenia czarciego ziela, który miał około szesnastu cali długości i z
półtora cala średnicy. Don Juan stwierdził, że to druga porcja, i ponownie odmierzył ją osobiście, gdyż
korzeń wciąż należał do niego. Powiedział także, że kiedy następnym razem spróbuję czarciego ziela,
sam będę musiał odmierzyć swój korzeń.
Pchnął w moją stronę wielki mozdzierz, ja zaś zabrałem się do ucierania korzenia dokładnie w ten
sam sposób, w jaki don Juan uczynił to z pierwszą porcją. Nadzorował moje czynności przebiegające
według tego samego wzoru i ponownie pozostawiliśmy utarty korzeń do nasiąknięcia w wodzie pod
nocnym niebem. Gotująca się mieszanina nabrała tymczasem w glinianym garnku stałej konsystencji.
Don Juan zdjął naczynie z ognia i umieścił je w siatce, którą zawiesił u belki na środku izby.
17 kwietnia około ósmej rano zaczęliśmy z don Juanem ługować wodą ekstrakt korzenia. Dzień był
jasny i słoneczny; don Juan dopatrzył się w pięknej pogodzie dobrego znaku zapowiadającego, że
czarcie ziele mnie polubiło, dodał, że moja obecność przypomina mu tylko, jak srogo obeszła się z nim
niegdyś ta roślina.
Technika zastosowana przez nas przy ługowaniu ekstraktu nie różniła się niczym od tej, którą
odnotowałem przy pierwszej porcji. Póznym popołudniem, po ośmiokrotnym odlaniu wody, na dnie
misy znalezliśmy trochę żółtawej substancji, która mogłaby się zmieścić w łyżce.
Wróciliśmy do izby don Juana, gdzie znajdowały się jeszcze dwa woreczki, których dotąd nie tknął.
Otwarł jeden z nich, wsunął dłoń do środka, drugą ręką sfałdował materiał przy przegubie. Sądząc po
sposobie, w jaki ruszał dłonią w woreczku, coś jakby przytrzymywał. Nagle, jednym zwinnym ruchem,
zdarł woreczek z ręki niczym rękawiczkę, wywracając go na lewą stronę, i podsunął rękę tuż pod moje
oczy. Trzymał w niej jaszczurkę. Jej głowa znajdowała się kilka cali od mej twarzy. W wyglądzie jej
pyszczka było coś osobliwego. Przyjrzałem się uważnie i mimowolnie wzdrygnąłem. Pyszczek
jaszczurki zaszyto prymitywnym ściegiem. Don Juan polecił mi, bym przytrzymał jaszczurkę lewą ręką.
Kiedy zacisnąłem wokół niej dłoń, zaczęła się wić. Poczułem mdłości. Ręce mi się pociły.
Don Juan wziął ostatni woreczek i powtarzając te same gesty, wydobył następną jaszczurkę.
Również ją podsunął mi pod twarz. Ujrzałem jej zszyte razem powieki. Polecił mi trzymać zwierzę w
prawej ręce.
Kiedy ująłem obie jaszczurki w ręce, zrobiło mi się słabo. Ogarnęła mnie przemożna chęć, by
wypuścić je na ziemię i uciec z tego miejsca.
 Uważaj, żebyś ich nie zadusił!  powiedział don Juan, a dzwięk jego głosu sprawił mi ulgę i
pozwolił zapanować nad sobą.
Zapytał, co mi jest. Próbował zachować poważną minę, ale nie udało mu się i roześmiał się.
Spróbowałem rozluznić uchwyt, lecz ręce tak obficie spłynęły mi potem, że jaszczurki zaczęły się z
nich wyślizgiwać. Ich ostre pazurki wpiły się w moje dłonie, wywołując we mnie bardzo silne uczucie
wstrętu i mdłości. Zamknąłem oczy i zacisnąłem zęby. Jedna z jaszczurek wdrapywała się już na mój
przegub; wystarczyło, by wyrwała głowę spomiędzy mych palców, a byłaby wolna. Doznałem
osobliwego wrażenia ogarniającej mnie fizycznie rozpaczy i skrajnej niewygody. Wycedziłem przez
zaciśnięte zęby, żeby don Juan zdjął ze mnie te przeklęte jaszczurki. Nie mogłem opanować
trzęsienia głowy. Don Juan przyjrzał mi się z zaciekawieniem. Wydałem niedzwiedzi pomruk, trzęsąc
się na całym ciele. Wrzucił jaszczurki do worków i zaczął się śmiać. Ja także chciałem się roześmiać,
ale miałem rozstrojony żołądek. Położyłem się na ziemi.
Wyjaśniłem don Juanowi, że to wszystko przez pazurki, którymi drapały po mych dłoniach;
odpowiedział, że tysiące rzeczy mogą przyprawić człowieka o obłęd, zwłaszcza jeśli brak mu
determinacji i jasno wytyczonego celu, co stanowi niezbędny warunek uczenia się; wówczas jednak,
gdy człowiek kieruje się niezłomnym i jasno określonym dążeniem, żadne uczucia nie mogą mu
przeszkodzić, bo potrafi nad nimi zapanować.
Don Juan odczekał dłuższą chwilę, po czym  wykonując te same ruchy  ponownie podał mi
jaszczurki. Polecił, bym ujął je za łebki i potarł nimi delikatnie o skronie, pytając jednocześnie, o co
tylko zechcę.
Początkowo nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Wówczas powtórnie kazał mi zapytać jaszczurki o
cokolwiek, czego sam nie potrafiłem ustalić. Podał mi garść przykładów: mógłbym dowiedzieć się o
osoby, których normalnie nie widuję, o zaginione przedmioty lub miejsca, w których nie byłem.
Uprzytomniłem sobie wówczas, że mówi o przepowiadaniu przyszłości. Ogarnęło mnie wielkie
podniecenie. Serce zaczęło tłuc się w piersi i poczułem, że tracę oddech.
Przestrzegł mnie, bym za pierwszym razem nie zadawał pytań dotyczących spraw osobistych;
powinienem raczej zagadnąć o coś, co nie ma ze mną żadnego związku. Należało myśleć szybko i
jasno, bo biegu mych myśli nie sposób będzie odwrócić.
Gorączkowo usiłowałem sobie przypomnieć coś, co chciałbym wiedzieć. Don Juan ponaglał mnie
władczym tonem, a ja ku swemu zaskoczeniu uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie wymyśKć
nic, o co chciałbym  zapytać" jaszczurki.
Po dłuższej chwili bolesnego oczekiwania coś wreszcie wymyśliłem. Jakiś czas temu z pewnej
czytelni ukradziono sporo książek. Nie była to sprawa natury osobistej, a jednak byłem nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl