[ Pobierz całość w formacie PDF ]
później. Wstyd mi za ciebie! Nigdy nie myślałem, że możesz tak wątpić.
Gdy Rod, wygrzmocony przez Wabiego, zdołał wreszcie wstać, zanosił się od śmiechu.
— Masz rację, zasługuję na rózgi! Mamy przed sobą całą wiosnę i całe lato, a jeśli
spadnie śnieg, nim znajdziemy złoto, wrócimy za rok i spróbujemy na nowo. Co o tym myślisz?
— I zabierzemy z sobą Minnetaki! — dodał Wabi, skacząc w górę i uderzając w
powietrzu piętą o piętę. — Rod, jak ci się taki plan podoba?
Zdzielił kolegę pięścią między żebra i już w następnej chwili chichotali przewracając się
po ziemi w radosnej walce, w której zwycięzcą bywał zawsze Wabi dzięki swej kociej
zręczności.
Pomimo krótkich chwil, w których wrodzona wesołość i beztroska brały górę nad
zniechęceniem, następne dni podziałały przygnębiająco na młodych poszukiwaczy przygód.
Przetrząsnęli parów na paromilowej przestrzeni, a jednak po siedmiu dniach zdobyli mniej niż
uncję złota. Gdyby nie znaleźli nic, rozczarowanie byłoby mniejsze, gdyż jak twierdził Wabi,
mogliby wtedy ze spokojnym sumieniem porzucić wszelkie mrzonki. Lecz znajdowane niekiedy
cenne ziarnka mroczyły ich umysły, jak od początku cywilizacji podobne ziarna tumaniły innych
poszukiwaczy skarbów. Pracowali więc uparcie dzień w dzień; noc w noc, siedząc przy ogniu,
snuli nowe plany, dodając sobie wzajem otuchy. Wiosenne słońce grzało mocniej; pąki topoli
rozwijały się w drobne listki, a spoza ścian parowu południowe wiatry przynosiły pierwsze
obietnice lata, tchnąc zapachem sosen, jodeł i tysięcy roślin porastających prerię.
Wreszcie poszukiwania dobiegły końca. W ciągu trzech dni nie znaleziono nawet ziarna
złota. Jedząc obiad wokół krągłego głazu, Rod oraz jego przyjaciele powzięli ostateczną decyzję.
Następnego ranka zwiną obóz i pozostawiając czółno — gdyż nawet łódka z kory brzozowej nie
mogła już żeglować po płytkiej strudze — ruszą w dół parowu, by spróbować nowych odkryć.
Mieli przed sobą całe lato i chociaż nie udało się im odszukać skarbu tam, gdzie go znaleźli John
Ball i dwaj Francuzi, mogli napotkać dalej coś godnego uwagi. Tak czy inaczej zresztą, podróż w
głąb niezbadanej dziczy była nęcąca.
W pewnej chwili Mukoki wstał, pozostawiając obu chłopców zajętych omawianiem
dalszych planów. Nagle zwrócił się ku nim ze zdławionym okrzykiem, wyciągniętym ramieniem
wskazując górny parów.
— Słuchajcie! On! On!
Twarz starego myśliwca drgała nerwowo; dobrą minutę stał bez ruchu z wyciągniętym
ramieniem, nie spuszczając czarnych źrenic z Roda i Wabiego, którzy siedzieli równie milczący
jak skała za ich plecami. Wtem dobiegł ku nim z bardzo daleka drżący, przenikliwy dźwięk,
który napełnił ich dawną grozą — wrzask obłąkanego myśliwca.
Na ten głos Wabi skoczył na równe nogi, z płonącymi oczyma, a jego brunatne policzki
zbladły w podnieceniu silniejszym niż przejęcie Mukiego.
— Mówiłem ci, Muki! — wołał. — Mówiłem!
Młody Indianin drżał jak w febrze, pięści miał zaciśnięte, a gdy zwrócił się w stronę
Roda, biały chłopak zdumiał się, ujrzawszy wyraz jego twarzy.
— Rod! John Ball wraca po swoje złoto!
Zaledwie wykrztusił te słowa, sztywność opuściła jego ciało, a ręce opadły normalnie
wzdłuż bioder. Zwierzył się ze swej tajemnicy pod wpływem gwałtownego podniecenia, w
następnej jednak chwili pożałował tego. Chował wyłącznie dla siebie myśl, że John Ball i
obłąkany myśliwiec są tą samą osobą, i tylko ze względu na pewną konieczność powiadomił o
tym Mukiego. Gdy z jednej strony utwierdzał się w swym podejrzeniu, pojmował również, że
logicznie biorąc jest to wykluczone, i pewna nieśmiałość, odziedziczona po indiańskich
przodkach, powstrzymywała go od rozmowy z Rodem na ten temat. Teraz jednak ważkie słowo
zostało wypowiedziane. Bladość jego twarzy znikła, a jej miejsce zajął żywy rumieniec. W
następnej chwili Wabi pochylił się ku Rodrygowi z dawnym błyskiem źrenic. Nie oczekiwał
wcale, że twarz białego chłopca tak się raptem zmieni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]