[ Pobierz całość w formacie PDF ]
białawe kryształki nie zdziwiły mnie wcale. Z moim pechem niczego innego nie mogłam się
spodziewać.
Widok Albinosa podziałał na mnie jak wiadro zimnej wody. Stał w drzwiach i patrzył
tym swoim gadzim wzrokiem. Jak zwykle wlazł bez zaproszenia i co gorsze w najbardziej
nieodpowiednim momencie. A może świetnie wiedział, co robi - zalęgło się we mnie nagłe
podejrzenie. Oni wszyscy to jedna wielka szajka!
O nie, żywcem mnie nie wezmą!
- Nie podchodz! - krzyknęłam histerycznie. Dla postrachu kilka razy przecięłam nożem
powietrze.
- Bierz, po co przyszedłeś, i wynocha!
Albinos wzruszył ramionami i czekał, aż przestanę się rzucać.
Na szczęście dzielił nas jeszcze stół, tak łatwo mu nie pójdzie. Najpierw jednak należy
spróbować negocjacji.
- To przypadek, że to jest znowu u mnie. Wczoraj powiedziałam prawdę twoim
kumplom, naprawdę wysłałam teczkę do Baśki Pudelskiej - próbowałam go przekonać,
używając dość mętnych argumentów.
- Obiecuję zapomnieć, że to widziałam. - Wskazałam na trefny pakunek. - Za
morderstwo siedzi się znacznie dłużej niż za narkotyki - ostrzegłam.
- Baśka Pudelska została zamordowana! - powiedział Albinos, a pode mną ugięły się
nogi. Osunęłam się po szafce i usiadłam w kucki na podłodze. Zwiadomość, że przyczyniłam
się do śmierci człowieka, była stokroć gorsza od tego, co jeszcze mogło mnie spotkać.
Albinos podszedł, odebrał mi nóż, sprawnie wywindował mnie w górę i zaparkował na
krześle z oparciem. Nie protestowałam, bo było mi wszystko jedno.
Baśka nie żyła, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego. Kto będzie następny? Ja, Michał, a
może Rita? Nie pozwolę im skrzywdzić nikogo, postanowiłam.
Wytrąciłam Albinosowi z ręki szklankę z wodą mineralną. Nie będzie mi tu zgrywał
dobrego wujaszka. Czego oni jeszcze ode mnie chcą?
- Zabieraj to gówno i wynocha - powiedziałam cicho, ale stanowczo. Miałam nikłą
nadzieję, że posłucha polecenia, chociaż na dobrą sprawę powinien mnie zlikwidować. Byłam
ciemna jak tabaka w rogu, ale i tak widziałam zbyt wiele. Błyskawicznie przeanalizowałam
wszystkie drogi ucieczki. Szans na obronę nie miałam żadnych, stał zbyt blisko.
- Nie ufasz mi, prawda? - zapytał głupio.
W odpowiedzi zachichotałam nerwowo.
- A teraz?
Albinos sięgnął po torebkę z narkotykami, rozerwał ją jednym szarpnięciem i całość
wrzucił do zlewu. Wstałam i patrzyłam, jak strumień wody dopełnia dzieła zniszczenia.
Zgłupiałam do reszty.
- A teraz do rzeczy! Nie mam nic wspólnego z tym całym gównem. Obiecałem twojemu
ojcu chronić cię i to właśnie robię. Pakuj się! Zabieram cię w bezpieczne miejsce.
Nadal stałam niczym słup soli, zaskoczona błyskawicznym zwrotem akcji. Jeszcze
przed sekundą żegnałam się z życiem, a teraz groziła mi emigracja w nieznane.
- Ale o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam bezradnie. Nagle zrobiło mi słabo i
usiadłam na krześle, żeby nie upaść.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. W skrócie chodzi o twoje życie! Ci, co rąbnęli Baśkę, z
pewnością wrócą do ciebie. Masz, a raczej miałaś coś, na czym bardzo im zależy. - Albinos
nagle zaczął się śpieszyć. - Wolałbym nie spotkać ich na schodach - powiedział. Złapał mnie
za dłoń i jak bezwolną kukłę zaciągnął do pokoju. Otworzył szafę, wyjął torbę podróżną i
zaczął wyjmować stosy odzieży. Zwietnie orientował się, gdzie co trzymam.
- Pomożesz mi? - zapytał po chwili. Przecząco kiwnęłam głową. Patrzyłam tępo, jak
sprawnie pakuje moje rzeczy.
- Dobra, torebka, buty, płaszcz. Idziemy! Samochód czeka na dole.
Albinos starannie zamknął drzwi, w jedną rękę chwycił bagaż, drugą mocno ujął mnie
pod ramię. Zjechaliśmy windą i niezatrzymywani przez nikogo dotarliśmy do samochodu.
Usiadłam obok Albinosa na tylnym siedzeniu, gotowa na podróż w nieznane.
- Dokąd, szefie? - zapytał kierowca, oglądając się przez ramię.
Ujrzałam zmasakrowaną twarz mężczyzny i ten koszmarny widok odblokował we mnie
cały stłumiony dotąd strach. Zapragnęłam uciec jak najdalej stąd, bez względu na
konsekwencje. Widok nadbiegającego Pechowca zmobilizował mnie do działania.
Gwałtownie otworzyłam drzwi i rzuciłam się przed siebie. Dalej wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Pechowiec uderzony drzwiami z jękiem osunął się na chodnik. Nadziałam się
na niego i to zadecydowało o niepowodzeniu ucieczki. Poczułam jeszcze, jak silne dłonie
wciągają mnie do wnętrza pojazdu, drzwi zatrzasnęły się głucho i samochód ruszył z piskiem
opon. Próbowałam walczyć, ale przewaga fizyczna była po stronie mężczyzny. Zapamiętałam
jeszcze ukłucie w prawe ramię i odpłynęłam w niebyt.
*
Obudziłam się w dużym jasnym pokoju, z bólem głowy i uczuciem niepewności.
Leżałam w ciuchach na tapczanie, okryta narzutą. Oprócz mnie nie było tu nikogo.
Odetchnęłam z ulgą. Potrzebowałam czasu, żeby odtworzyć sobie przeszłość. Zdarzało mi się
budzić w obcych łóżkach, ale zawsze wiedziałam, jak tam wlazłam. Tym razem film urwał mi
się w samochodzie. Wytężyłam pamięć, aż łupnęło mi w potylicy. Baśka, narkotyki, Albinos.
Przerażający szofer i dramatyczna próba ucieczki. Podciągnęłam rękaw bluzki i znalazłam
ślad po ukłuciu. Zgadzał się każdy szczegół. A więc to wszystko zdarzyło się naprawdę!
Prawdopodobnie zostałam porwana! Prawdopodobnie, bo ostatnio niczego nie mogłam
być pewna. Nawet jeśli wcześniej chciałam jechać w gości, to miałam prawo zmienić zdanie.
Podeszli mnie psychologicznie, sprytnie unikając niepotrzebnego hałasu i zawijania ciała w
dywan. Zapakowałam się sama, oni tylko dostarczyli mnie na miejsce przeznaczenia. Z
bezsilności szarpałam się za włosy. Kretynka, totalna kretynka!
Własne życie przeciekało mi między palcami. Wokół zaroiło się od tajemnic, obcy
faceci ustawiali się w kolejce pod drzwiami mojego mieszkania. Trup sypał się gęsto i
żywiłam podejrzenie, że stałam pierwsza w kolejce do nieba. Jeśli dotąd żyłam, to znaczy, że
wiedziałam coś, na czym komuś ogromnie zależy. Zastanawiałam się, jak mam potraktować
moich porywaczy. Udać, że nic się nie stało, i czekać na rozwój wypadków czy podnieść bunt
i zażądać natychmiastowego uwolnienia?
Wniosek nasunął się sam. Zawsze lepiej być gościem niż więzniem. Na razie traktowali
mnie dobrze. Dostałam jednoosobową celę, miałam swobodę ruchu na ograniczonej
przestrzeni i przy odrobinie szczęścia dostanę coś do zjedzenia. Na początek całkiem niezle.
- Uszy do góry, Marta - powiedziałam głośno, próbując obudzić w sobie optymistkę.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i z jękiem opadłam na łóżko. Nie dam rady, nie potrafię!
Uszczypnęłam się boleśnie. Nie czas na panikowanie.
Pukanie do drzwi podziałało jak wiadro zimnej wody. Błyskawicznie poderwałam się
na nogi, gotowa podjąć walkę na śmierć i życie.
Do pokoju weszła młoda kobieta. Na pierwszy rzut oka moja rówieśnica. Wiotka
blondynka o zielonych oczach i porcelanowej twarzy usianej miliardem piegów. Szybko
oceniłam siły, pod względem fizycznym nie wyglądała na groznego przeciwnika. Ale miała w
sobie coś nieokreślonego, co kazało mi mieć się przed nią na baczności.
- Jestem Sylwia - powiedziała. - Ojciec czeka na ciebie na dole. Mamy zwyczaj
wspólnego spożywania posiłków, więc nie daj na siebie zbyt długo czekać.
Milczałam, bo najwyrazniej nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi. Podeszła do okna i
wpuściła do środka trochę świeżego powietrza. W promieniach słońca jej włosy nabrały
rudawego połysku. Celtycki typ urody, zauważyłam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]