[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zniszczenia - \e ty tak\e nie potrafisz słuchać, prawda? Uprzedzałam przecie\, \ebyś
ze mną nie zaczynała. Oraz - pochyliłam się, \eby móc szepnąć jej do ucha - sprecy-
zowałam, jak sądzę, \e masz równie\ zostawić w spokoju mojego chłopaka.
Posłuchałaś? Nie... nie... posłuchałaś.
Ka\demu słowu towarzyszyło uderzenie o barierkę. Okrutne, wiem, ale
spójrzmy prawdzie w oczy: nale\ało jej się. Suka próbowała mnie zabić, i to nie raz,
ale dwa razy.
Dziewczyny wychowane w XIX wieku mają to do siebie, \e są podstępne. To
trzeba im przyznać. Wbić komuś sztylet w plecy, zaatakować we śnie to dla nich
bułka z masłem.
Ale co do walki wręcz? No, w tym nie są za dobre. Bez trudu złamałam jej
kark. Po prostu nadeptując na szyję. Nie ma to jak sandały od Prady!
Szkoda, \e jej kark pozostanie w tym stanie tak krótko.
Gdy udało mi się zakończyć sprawę z Marią, rozejrzałam się, \eby sprawdzić,
czy z Jackiem wszystko w porządku...
Jak się okazało, niezupełnie. Och, Jackowi nic się nie stało.
Tyle \e pochylał się właśnie nad ojcem Dominikiem, o którym nie mo\na było
powiedzieć tego samego. Le\ał obok ołtarza jak zmięte ubranie. Przelazłam przez
barierkę i podeszłam do niego.
- Och, Suze - zawył Jack - nie mogę go obudzić. Myślę, \e on...
W tym momencie ojciec Dominik, z przekrzywionymi okularami na nosie,
wydał jęk.
- Ojcze D? - Podniosłam jego głowę, kładąc ją delikatnie na swoich kolanach.
- Ojcze D, to ja, Suze. Czy ojciec mnie słyszy?
Ojciec D jęknął ponownie. Poruszył jednak powiekami, a to dobry znak.
- Jack, biegnij do tego złotego pudełka pod krucyfiksem, widzisz je? Wyjmij
karafkę z winem. Jest tam pewnie.
Jack szybko wykonał polecenie. Przysunęłam twarz do twarzy ojca Dominika i
szepnęłam:
- Wszystko będzie dobrze. Jeszcze trochę, ojcze D. Niech ksiądz się trzyma.
Moją uwagę odwrócił głośny trzask rozłupanego drewna. Rozejrzałam się po
kościele, czując jak zamiera we mnie serce. Diego. Gdzieś tu jest. Zupełnie o nim
zapomniałam...
Jesse jednak pamiętał.
Nie wiem dlaczego, ale uznałam, \e Jesse został tam na górze, w tej
niesamowitej krainie cieni. Nie został. Prześlizgnął się ponownie do tego świata -
prawdziwego świata - nie zastanawiając się, jak sądzę, nad tym, co traci.
Z drugiej strony tutaj mógł sprać na kwaśne jabłko człowieka, który go zabił,
więc mo\e nie tracił a\ tak wiele. Wydawał się zdecydowany odpłacić mu pięknym za
nadobne, tyle \e, oczywiście, nie mógł, jako \e Diego ju\ nie \ył.
A jednak nigdy dotąd nie widziałam, \eby ktoś z taką determinacją dą\ył do
celu. Byłam pewna, \e Jesse nie zadowoli się złamaniem Feliksowi Diego karku. Nie,
sądzę, \e chciał mu co najmniej wyrwać kręgosłup.
Szło mu niezle. Diego był wy\szy ni\ Jesse, ale był tak\e starszy i nie tak
zwinny. Poza tym, wydaje mi się, \e Jesse miał lepszą motywację, \eby rozbić
przeciwnika na miazgę. O ile mo\na uznać, \e zawziętość, z jaką wywijał naje\onym
drzazgami kawałkiem ławki, celując w głowę Feliksa Diego, o tym świadczy.
- Proszę - wysapał Jack, podając mi wino w kryształowej karafce.
- Dobrze - powiedziałam. To nie była whisky, którą, jak sądzę, podaje się
nieprzytomnym, \eby ich ocucić, ale jednak coś, co zawierało alkohol. - Ojcze D... -
Podniosłam jego głowę i zbli\yłam odkorkowaną karafkę do ust. - Niech ksiądz się
napije.
Nic z tego nie wyszło. Ksiądz nie wypił ani łyka i całe wino pociekło po jego
brodzie.
Tymczasem Maria zaczęła jęczeć. Złamane kręgi jej szyi wróciły na swoje
miejsce. Tak to ju\ jest z duchami. Odzyskują pierwotną postać i to o wiele za
szybko.
Jack patrzył z gniewem, jak usiłuje podnieść się na kolana.
- Szkoda, \e jej nie mo\emy wyegzorcyzmować - powiedział ponuro.
- Dlaczego nie mo\emy? - zapytałam. Jack uniósł brwi.
- Nie wiem. Nie mamy krwi kurczaka.
- Nie potrzebujemy krwi kurczaka. Mamy to. - Skinęłam głową w kierunku
kręgu świeczek. Jakimś cudem, mimo całej bijatyki odbywającej się dokoła, nie
poprzewracały się.
- Ale nie mamy jej zdjęcia - zauwa\ył Jack. - Czy zdjęcie nie jest nam
potrzebne?
- Nie - odparłam, delikatnie układając głowę ojca D na podłodze - jeśli nie
musimy jej wzywać. A nie musimy. Ona tu jest. Chodz, pomó\ mi ją przenieść.
Jack chwycił ją za nogi. Ja za korpus. Jęczała i szarpała się, póki ją nieśliśmy,
kiedy jednak poło\yliśmy ją na ubraniach chóru, poczuła się widocznie tak, jak ja
przedtem, było jej wygodnie i przestała walczyć, tylko le\ała spokojnie. Krąg otwarty
nad jej głową przez ojca Doma pozostał otwarty, dym - a raczej, jak się przekonałam,
mgła - kłębiła się na krawędziach, zapuszczając macki do środka.
- Jak to zrobimy, \eby ją wessało? - zapytał Jack.
- Nie wiem. - Zerknęłam w stronę Jesse'a i Diega. Toczyli w tej chwili
śmiertelną, na oko, walkę. Gdybym uznała, \e Jesse traci przewagę, rzuciłabym się na
pomoc, ale raczej sobie radził.
Poza tym, ten facet go zabił. Teraz przyszła pora wyrównywania rachunków, a
do tego Jesse nie potrzebował mojej pomocy.
- Ksią\ka! - zawołałam o\ywiona. - Ojciec Dom czytał z ksią\ki. Poszukaj jej.
Masz ją?
Jack znalazł małą, czarną, oprawioną w skórę ksią\kę pod pierwszą ławką.
Kiedy zaczął przewracać kartki, mina mu się wydłu\yła.
- Suze - powiedział - to nawet nie jest po angielsku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl