[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uświadomiwszy, rozgniewała się na dobre.
- Nie! Nie! To nie był pomysł mojego ojca, bym zawiozła cię do
sądu! Powiedziałam ci już, że on w ogóle nie wie o naszych spotkaniach
po twoim wyjściu ze szpitala w Whinbury. I nigdy nikomu nie pisnęłam
słowa na temat dziewczyny w białej sukience! - wykrzyknęła z
oburzeniem.
- A więc jedzmy. Siedzimy w samochodzie od dobrych dziesięciu
minut i kłócimy się. Jeśli zaraz nie ruszymy, będziemy spóznieni! -
powiedział po chwili milczenia Zachary i uśmiechnął się do Luisy.
Była pewna, że uwierzył we wszystko, co mu powiedziała.
Westchnęła z ulgą i włączyła silnik.
- Będziemy tam w pół godziny. Nie spóznimy się. Ale chyba dobrze
się stało, że zarezerwowałam na to więcej czasu - uspokajała go.
- Ty zawsze zachowujesz się roztropnie - wycedził, ale twarz miał
pogodną.
Luisa doskonale wiedziała, że Zachary znowu zaczyna się z nią
droczyć, ale tym razem nie odezwała się ani słowem. Tak bardzo martwiła
się o to, jaki wyrok wyda sąd, a w związku z tym, jaki los czeka jej ojca,
że prawie straciła humor.
Zachary wyciągnął się na siedzeniu i w zadumie spoglądał na
przesuwające się przed ich oczami żywopłoty. O tej porze roku jeszcze się
142
RS
nie zieleniły i przeświecały przez nie zaorane pola i pełne owiec
pastwiska.
- Cały mój ogród zapełnił się przebiśniegami. Tylko patrzeć, jak
będzie wiosna, a właśnie wiosną zdarzył się wypadek. Prawie rok temu.
%7ładen rok w moim życiu nie ciągnął się tak długo - powiedział.
Znowu nie zareagowała. Nie odrywała wzroku od jezdni. Poczuła się
jednak nieswojo. Zachary wciąż był rozgoryczony. Oczywiście nie mogła
mieć o to do niego pretensji. Runął cały jego dotychczasowy świat.
- Ale przecież znowu maluję - stwierdził podnieconym głosem. - Nie
masz pojęcia, jakie to wspaniałe uczucie, gdy wraca się do pracy. Gdy
każdego ranka wchodzi się z niecierpliwością do pracowni, żeby
zobaczyć, co się zrobiło poprzedniego dnia. I żeby to kontynuować.
- Oczywiście nigdy nie malowałam, ale doskonale wyobrażam sobie,
jak musi się czuć ktoś, kto nagle nie może robić tego, co najlepiej potrafi i
najbardziej lubi - odpowiedziała zgaszonym głosem.
- Czy żałowałabyś swojej pracy, gdybyś musiała się z nią rozstać? -
spytał i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Bardzo bym żałowała. Akurat w tym jestem dobra. A poza tym
lubię ten dreszczyk emocji, który towarzyszy wykonywaniu każdej pracy,
o której się wie, że umie się ją robić dobrze.
- Tak, z pewnością jesteś dobrą pielęgniarką. Jesteś także
tolerancyjna, opanowana... Och! Zatrzymaj się!!!
Luisa drgnęła na dzwięk tej wydanej ostrym tonem komendy i
popatrzyła na niego kompletnie zbita z tropu.
- Zatrzymaj samochód!!! - rozkazał głosem, który wzbudził w niej
strach.
143
RS
Zerknęła do lusterka, ale nie zobaczyła z tyłu żadnego auta. Nic też
nie nadjeżdżało z przodu. Mimo to zaczęła zwalniać.
- Co się stało?
Zachary nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle o niej
zapomniał. Wysiadł z samochodu i zaczął biec szosą z powrotem.
Odwróciła się na siedzeniu i patrzyła w ślad za nim. Nie miała pojęcia, co
przyciągnęło uwagę Zacharego. Postanowiła sprawdzić, czy nie
przejechała jakiegoś zwierzątka, jak to się niekiedy zdarzało. Wysiadła i
bardzo zmartwiona podeszła do Zacharego. Stał jak skamieniały.
- O co chodzi? Co się stało? - spytała go skonsternowana widząc, że
nic nie leży na drodze.
- To było tutaj! powiedział z oszołomioną i pobladłą twarzą.
- Co było? Jakiś ptak?
- Ptak? Nie! - odpowiedział z przejęciem. - Tamtego wieczora... To
było tutaj...
- Mówisz o miejscu, w którym zdarzył się wypadek? Nie, nie,
Zachary, mylisz się. To było o wiele dalej.
Dokładnie pamiętała to miejsce. W ciągu ostatnich miesięcy
przejeżdżała tamtędy wiele razy i zawsze czuła ten sam zimny dreszcz i tę
samą suchość w ustach. Zachary i jej ojciec mogli tam tak łatwo zginąć.
- Nie chodzi o wypadek. Czy nie rozumiesz? Właśnie tu ją
zobaczyłem.
- Tu? Tu ją zobaczyłeś? - powtórzyła osłupiała. Zachary stał
wpatrzony w żywopłot po przeciwnej stronie szosy. Krzewiły się tam
splątane, wiotkie głogi, teraz bezlistne, ale wiosną zeszłego roku pełne
życia. Zawsze kwitły tu pierwiosnki, fiołki i żonkile, a także
144
RS
ciemnoniebieskie dzwonki, których morze przypominało delikatną
mgiełkę, unoszącą się nad trawą.
-Ten żywopłot... Widziałem, jak biegła przez ogród, ukryta za tym
żywopłotem. Ten dom... Czy widzisz ten biały dom za drzewami? To z
pewnością jej dom - mówił roztrzęsionym głosem, niezbyt wyraznie
wymawiając słowa. - Jest całkiem prawdopodobne, że ona jest tam teraz
lub że lada chwila pojawi się przy furtce... - Przerwał i roześmiał się
ponuro.
Luisa słuchała go pobladła niczym zjawa z zaświatów. I patrzyła na
dom takim samym zahipnotyzowanym wzrokiem jak Zachary.
- Czy jesteś pewien, że właśnie tu ją zobaczyłeś? - spytała cicho, z
trudem wydobywając z siebie słowa.
-Tak. Nigdy nie potrafiłbym zapomnieć tego miejsca. Nie
rozpoznajesz go? Widziałaś przecież mój obraz...
- Nie rozpoznałam tego miejsca na obrazie, ale przedtem nigdy nie
przyszło mi do głowy, że... Ogrody są do siebie bardzo podobne, a domu
nie było widać wyraznie. Nigdy bym się tego nie spodziewała...
- Znasz ten dom? Znasz ją? Kto to jest? Jak się nazywa? - dopytywał
się gorączkowo.
Ale Luisa milczała. Bez słowa patrzyła na Zacharego, a w jej
fiołkowych oczach błysnęły łzy. Płakała ze szczęścia. Przyglądał się jej
przez dłuższą chwilę, jakby nic z tego nie rozumiał. Nagle, w chwili
olśnienia, pojął, dlaczego ona płacze, i zaczął patrzeć na nią z jeszcze
większym zdumieniem.
-Tamtego dnia były moje urodziny - zaczęła łagodnie. - Zawsze
spędzam je z ojcem. Wtedy jednak, chociaż umówiliśmy się wcześniej, że
145
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]