[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zacząłem dochodzić do przekonania, że oto stoję przed obliczem przedstawiciela rasy i
cywilizacji zupełnie obcej ludziom. Rasy zupełnie nie pasującej do naszych standardów zła,
dobra i moralności. I dlatego, chociaż poczułem wstręt i przerażenie, zupełnie nie odczułem
strachu.
Będąc jeszcze w sporej odległości od nas, stworzenie zatrzymało się, niespodziewanie
sprawiając wrażenie zamyślonego, rozważającego jakiś poważny problem. Raz po raz
spoglądało na nas, a potem szybko odwracało swe dziwne oczy, kierując je w dół, ku
powierzchni zatoki.
Nagle z dołu dotarł do nas głośny jęk, prawie krzyk. I wówczas w ciemności ukazała
się naszym oczom srebrna, lśniąca smuga; przypominała małego ptaka o szerokich
skrzydłach. Ptak zatoczył okrąg nad mostem, a potem złożył skrzydła i płynnie osiadł na
moście obok galaretowatego potwora.
Dopiero teraz zauważyliśmy, że to lśniące stworzenie ma ludzkie kształty. Posiadało
ciało o wyraznych konturach oraz kończyny, które od biedy można było uznać za
odpowiadające naszym rękom i nogom. Wszystkie kończyny zwieńczone były jednak
naroślami, jakby przyssawkami, podobnymi do tych, które miał potwór. Głowa srebrzystej
istoty była doskonale okrągła, a twarz zdawała się nie posiadać ludzkich rysów, poza
wielkimi, purpurowymi oczami. Z głowy, zamiast włosów, wyrastały sztywne, srebrne
antenki. Do mojego umysłu dotarło pytanie: Dlaczego wy, ludzie, ośmieliliście się wstąpić
na antyczne Drogi?
Wiedziałem od Oświeconych, że prowadzone są eksperymenty, które mają umożliwić
przekazywanie słów za pomocą jedynie myśli. Oświeceni byli bliscy sukcesu w tej dziedzinie
nauki, nie zdziwiłem się jednak, że ktoś osiągnął już taki sukces przed nimi. Dlatego, zamiast
odpowiedzieć głośno, swą odpowiedz przekazałem jedynie w myślach:
Zcigamy wroga naszego świata.
Srebrny popatrzył na galaretowatego; wyczułem, że toczy się pomiędzy nimi jakaś
rozmowa. Po chwili dotarło do mnie kolejne pytanie:
Czy wasz wróg uciekał tą drogą?
Tak sądzimy.
Moja odpowiedz jakby zaniepokoiła obcych. Nie dałem im jednak czasu na jej
przemyślenie. Teraz ja miałem do nich pytanie:
Czy jesteście z tych, których ludzie nazywają Najdawniejszymi?
Wyczułem, że wzmianka o Najdawniejszych wzbudziła w nich pogardę.
Nie, jesteśmy jedynie gliną, której używali ich garncarze. Najdawniejsi już od
długiego czasu nie istnieją. Lecz my pozostaliśmy. Dlaczego, głupcy, marnujecie swe dni,
podczas gdy przeznaczenie zsyła kres na wasz słaby świat?
Nie rozumiem.
Zapytaj więc tego, który przebył zakazane Drogi przed tobą. Szukajcie go. ludzie.
W tym momencie wszelka łączność pomiędzy nami urwała się. Oczy bezkształtnego
potwora zamrugały i nagle zapadły się w powłokę jego ciała. Już nigdy ich nie zobaczyliśmy.
Zadrżałem, kiedy zobaczyłem, że potwór zbliża się do krawędzi mostu. Jego kompan
natychmiast wzbił się w górę.
Potwór tymczasem przez chwilę jeszcze balansował na brzegu, a potem spadł w
otchłań. Zostaliśmy sami.
Zacat potrząsnął głową, jak ktoś, kto właśnie obudził się z makabrycznego snu.
Co się stało? zapytał.
Sądzę, że to stworzenie, które ujrzeliśmy pierwsze, zostało właśnie doścignięte
przez śmierć, i to śmierć gwałtowną powiedziałem. Drugi najprawdopodobniej poleciał,
żeby szukać jej przyczyny.
Opuśćmy czym prędzej to miejsce wzdrygnął się Zacat, spoglądając w przepaść,
która pochłonęła umierającego potwora.
Znów ruszyliśmy po śliskim moście. Porzuciliśmy wszelkie środki ostrożności,
pragnąc pokonać go jak najszybciej i wreszcie postawić stopy na twardym gruncie. Nudności,
które mnie ogarnęły, sprawiły, że musiałem zatrzymać się na chwilę. Zwymiotowałem. Potem
przez długą chwilę goniłem Zacata, który ani na moment nie chciał przerwać marszu, tak
spieszno mu było do brzegu. Nie napotkaliśmy już żadnej żywej istoty i prawie bym uwierzył,
że te, które niedawno pojawiły się przed naszymi oczyma, były jedynie wytworami naszej
wyobrazni, gdyby nie wydarzenia pózniejsze.
Wreszcie dotarliśmy do brzegu. Bez problemu zeszliśmy na stały ląd, tym razem na
skraju mostu nie czyhały na nas żadne pułapki. Zacat jednak potknął się. Gdy powstał z
kolan, trzymał w ręce niewielki metalowy stożek, dystrybutor niszczycielskich promieni.
Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia powiedział, w zamyśleniu obracając stożek
w dłoni. Zmierć, która dosięgła to dziwne stworzenie, miała stać się naszym udziałem.
Nagle zawirowało powietrze nad naszymi głowami. Rozpostarłszy szerokie skrzydła,
zawisł nad nami srebrny kształt, który poprzednio napotkaliśmy na moście. Przez chwilę
jakby się nam przypatrywał, a potem odleciał. Zdołałem jednak odebrać jego głęboką
nienawiść, która dotarła do mojego umysłu. Była ona skierowana nie przeciwko mnie, lecz
przeciw temu, kto uśmiercił stworzenie na moście.
Zacat popatrzył na mnie. Po jego twarzy błąkał się wyraz zadowolenia.
Wygląda na to. że do dwóch myśliwych dołączył trzeci. Dobra to wiadomość, gdyż
odnoszę wrażenie, że nasz przeciwnik jest diabelnie niebezpieczny. Kepta musiał wydostać
go z samego dna piekła. Oby bóg On dopomógł nam go ukarać!
Przytaknąwszy Zacatowi z głębi serca, wstąpiłem na kretą ścieżkę. Zmierć potwora
utwierdziła mnie w przekonaniu, że to ja i Zacat wybraliśmy właściwy szlak w pogoni za
Keptą. Nasza wielogodzinna podróż znów wyglądała tak samo jak marsz po drugiej stronie
mostu. Droga biegła między płaskimi ścianami, było cicho jak makiem zasiał, nie mieliśmy
na czym zatrzymać wzroku. Trzykrotnie przerywaliśmy wędrówkę, aby się posilić, potem
wyruszaliśmy znowu. Zastanawiałem się, czy Thran, zgodnie z naszym porozumieniem, idzie
już za nami i czy szczęśliwie pokonał most nad zatoką.
Straciłem już wszelkie poczucie czasu, jednak musiało minąć co najmniej kilka dni od
naszego spotkania ze srebrnym ptakiem, gdy ujrzeliśmy przed sobą łagodny, fosforyzujący
blask. Blask wzmagał się i wreszcie dookoła stało się tak jasno, że mogliśmy zdjąć maski,
dzięki którym widzieliśmy w mroku.
Korytarz, którym do tej pory szliśmy, zakończył się opadającą w dół rampą, którą bez
wahania zaczęliśmy schodzić. Wkrótce drogę zagrodziły nam ciężkie drzwi.
Rzuciliśmy się na nie całym ciężarem naszych ciał i wtedy, cal po calu, drzwi zaczęły
ustępować. Gdy szczelina stała się na tyle szeroka, że się w niej zmieściliśmy,
przygotowawszy uprzednio miotacze promieni, przekroczyliśmy próg.
Korytarz, w którym teraz się znalezliśmy, wyglądał całkowicie współcześnie, jakby
pochodził z naszego świata; opuściła nas obca atmosfera Dróg Ciemności. Powoli ruszyliśmy
do przodu. Mimo, że staraliśmy się zachowywać absolutną ciszę, nasze buty w zetknięciu z
posadzką wydawały nieprzyjemne odgłosy.
Na końcu korytarza napotkaliśmy kolejne drzwi. I tutaj musieliśmy użyć wszystkich
naszych sił, aby je uchylić.
Nie potrafiłem powstrzymać okrzyku ogromnego zdumienia w chwili, gdy
przekroczyliśmy próg. Naszym oczom ukazało się olbrzymie laboratorium. Mój żołnierski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]