[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeczywisty zakres.
Rozmawiałam z ludzmi, którzy widywali go podczas narad tuż przed upadkiem stolicy.
Ci generałowie lub wysocy funkcjonariusze państwowi, mimo przytłaczającej sytuacji,
zachowywali całkowitą jasność umysłu.
Za każdym razem, gdy wychodzili z sali narad, byli dosłownie zdruzgotani i za pomocą
półsłówek dawali mi do zrozumienia, że Hitler już od dłuższego czasu stracił kontrolę nad swymi
reakcjami.
Te wyznania potwierdzały moje wcześniejsze przypuszczenia.
Od tej chwili, za każdym razem, gdy zaskakiwał mnie swoimi dziwactwami, czułam
mrowienie na plecach.
Myśl, że naród niemiecki zdany jest całkowicie na łaskę jego bredni, przytłaczała mnie.
Stało się dla mnie niemal obsesją, aby stwierdzić, jak daleko posunął się w swoim upadku.
Nie mogłam jednak dzielić się swymi niepokojami z otoczeniem Hitlera, bo byłoby to
równoznaczne z samobójstwem.
Przypadek sprawił, że pewnego dnia spotkałam prywatnie dawnego prezesa Trybunału
Stanu, którego znałam z okresu, gdy współpracował z reichsleiterem Bormannem w sprawach
legislacyjnych.
W bardzo oględny sposób postawiłam mu pytanie, czy jest możliwe, że Hitler nie jest już w
pełni władz umysłowych.
Jego odpowiedz dosłownie mnie poraziła.
Ten wybitny i bezstronny prawnik, człowiek wielkiego formatu, który nigdy nie splamił
swego honoru, posiadający doceniane przez wszystkich zdolności psychoanalityczne,
odpowiedział mi słowami, które ucinały problem z precyzją gilotyny "Tak, Hitler jest dotknięty
demencją".
Mogłam to również potwierdzić w czasie mojego ostatniego pobytu w Berghofie, w
kwietniu 1945 roku.
W rzeczach dr. Karla Brandta znalazłam notatkę prasową, która informowała, że zniknięcie
słynnego psychiatry z Uniwersytetu Koenigsberg zaniepokoiło niemiecką opinie publiczną.
Specjalista ten, którego nazwisko mi uciekło został potajemnie wezwany do kwatery
głównej Hitlera aby go zbadał.
Doszedł on do wniosku, że konieczny jest dłuższy pobyt w specjalnym sanatorium.
Zaraz potem został wezwany przez Himmlera i w tajemniczy sposób zniknął.
Inne potwierdzenie uzyskałam od samego Goeringa Na kilka dni przed wyjazdem z Berlina
poprosił on Bormanna o dostarczenie mu sprawozdań z narad w ostatnich miesiącach.
Goering wyjaśnił swoje żądanie obawą przed tym, że zostaną ujawnione publicznie i naród
niemiecki dowie się, że przez ostatnie dwa lata rządził nim szaleniec.
Goering dodał, że nieprawdopodobne obelgi jakie słał pod jego adresem Hitler, można
wytłumaczyć tylko w ten właśnie sposób.
Nie mogę, niestety, ocenić, w jakiej mierze można dać wiarę tej deklaracji Goeringa: czy
chciał zniszczyć te sprawozdania, aby zatrzeć wszelkie ślady swej odpowiedzialności, czy też
chciał tylko ukryć upadek Hitlera?
Mam wrażenie, że obie te możliwości wchodzą tu w grę.
Wieczorem, 20 kwietnia 1945 roku, Hitler kazał mi przyjść do swego biura wraz z jedną z
moich koleżanek.
Przywitał nas ze swą zwykłą skwapliwością, a następnie oświadczył ze smutkiem:
"Sytuacja zmieniła się w ciągu ostatnich piętnastu dni do tego stopnia, że muszę rozproszyć swój
sztab.
Przygotujcie natychmiast wasze rzeczy.
Za godzinę odjeżdża samochód na południe.
Resztę instrukcji przekaże wam reichsleiter Bormann".
Zapytałyśmy, czy możemy pozostać razem z nim w Berlinie.
Odrzucił naszą propozycję pod pretekstem, że ma zamiar zorganizować w Bawarii ruch
oporu, do którego pózniej dołączy: "Potrzebuję jeszcze was obydwu.
Chcę wam zapewnić bezpieczeństwo.
Jeśli wydarzenia pójdą w złym kierunku, dwie inne sekretarki również opuszczą Berlin.
Jeśli ta lub inna z waszych koleżanek miałaby zginąć w tej próbie, to znaczy, że los tak
chciał".
Następnie pożegnał nas słowami: "Zobaczymy się wkrótce; dołączę do was tak szybko, jak
tylko będzie to możliwe".
Hitler, kompletnie już wtedy siwy, wypowiedział te słowa ściszonym głosem.
Stał przed nami zgarbiony, z opuszczonymi rękami, próbując ukryć drżenie dłoni.
Jego spojrzenie, pozbawione światła i siły, utkwione było w jakimś dalekim,
wyimaginowanym punkcie.
Próbował się uśmiechnąć, ale był to uśmiech człowieka całkowicie załamanego, człowieka,
który stracił wszelką nadzieję.
Niedługo pózniej zadzwonił do mnie jeszcze dwa razy.
Za pierwszym razem powiedział: "Moje dzieci, sytuacja się zmieniła.
Koło wokół Berlina zamknęło się.
Samochód już nie pojedzie.
Opuścicie Berlin jutro rano samolotem".
Dosłownie chwilę pózniej, jego złamany głos wyszeptał do słuchawki: "Samolot wylatuje
około drugiej, jak tylko skończy się alarm. Musi wam się udać wystartować".
Potem jego głos zmienił się w niezrozumiałe rzężenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]