[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słodkich pocałunkach poznał, jak smakuje niebo.
Ze zdecydowaniem, na jakie nie zdobył się jeszcze chyba nigdy w życiu, odsunął
ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion i spojrzał uważnie w jej oczy.
- Joe?
- Tak?
- Czy zamierzasz teraz przestać?
- Tak - odpowiedział wbrew sobie.
- Dlaczego? Czy możesz podać mi chociaż jeden powód?
Powód? Było ich tysiące. Niezależnie od tego, jak bardzo jej pragnął, nie mógł
powiedzieć jej prawdy. Zresztą, gdyby nawet, lekceważąc ostrzeżenia Celestiana,
zdobył się na to, i tak by mu nie uwierzyła.
- Nie chcę twojego ciała, nie posiadając klucza do twojego serca.
Przytuliła twarz do jego nagiej piersi i nie mówiąc ani słowa, trwała tak przez
chwilę.
Kiedy w końcu uniosła leniwie głowę, było zbyt ciemno, by mógł dostrzec wyraz
jej oczu.
Odezwała się, a jej głos drżał.
- Naprawdę tego właśnie chcesz?
- Tak - potwierdził w skupieniu. - Nie zamierzam obierać drogi na skróty i po
prostu powiedzieć, że cię kocham. Zamierzam ci tego dowieść czynami.
Przygotowania do przeprowadzki zajęły Joemu następne trzy tygodnie. W tym
czasie mijali się z Mallory jedynie w drzwiach i nie mieli zbyt dużo okazji, by
porozmawiać.
Mallory, przerażona tempem, jakiego nabrały wydarzenia, wolała schronić się w
bezpiecznej kryjówce swego gabinetu, na nowo z zapałem oddając się swym lekarskim
obowiązkom.
Zgodnie z obietnicą Joe zajął się trawnikiem wokół przychodni, kosząc go i
pielęgnując niemal codziennie.
62
S
R
Gdy nadszedł dzień przeprowadzki, z własnej inicjatywy wyszukał nowe domy
dla czwórki z całej hordy swoich psów, zostawiając sobie jedynie najmniejszego z nich
- białego, spokojnego kundelka. Nazwał go dość niespotykanym imieniem - Celestian.
Mallory dyskretnie przyglądała się wszystkiemu, co robił, doskonale wiedząc, co
takiego próbuje udowodnić. I komu...
Wreszcie nadszedł dzień, w którym została sama. Sama ze sobą i ze swoimi
myślami.
Nie była jeszcze gotowa, by przyznać, że go kocha, ale przed jednym już się nie
broniła - tak, w przyszłości mogłaby go pokochać.
I chociaż przez całe swoje życie była raczej typem samotnika, Joe Mitchum
uświadomił jej, jak bardzo pragnęła odmiany.
- Joe, jest mi bardzo przykro, ale nie mogę przyjąć twojej kandydatury na
stanowisko nowego szeryfa. - Kobieta za kontuarem rzeczywiście wyglądała na zmar-
twioną. - Nie posiadasz przecież dyplomu ukończenia szkoły średniej. Chodziliśmy do
jednej klasy i pamiętam, jak zrezygnowałeś ze szkoły w połowie nauki.
- Ach tak... - przytaknął zgaszonym głosem. Nie mógł przecież wyjaśnić jej, że
nie potrzebuje żadnego dyplomu, by móc pełnić funkcję szeryfa, a swój profesjonalizm
czerpie z doświadczeń. - Czy jest coś, co mógłbym jeszcze zrobić?
- Musiałbyś zdać egzamin państwowy - odpowiedziała dziewczyna. - Wtedy nie
byłoby problemu. Ale musiałbyś się pospieszyć, bo przyjmowanie zgłoszeń kończy się
z początkiem lipca.
A więc wciąż była jeszcze jakaś nadzieja! Zrobi wszystko, cokolwiek będzie
trzeba, by spełnić swoje marzenia i udowodnić Mallory, że jest godny jej miłości.
- W takim razie jeszcze się tu pojawię - zapowiedział i skłoniwszy głowę na
pożegnanie, wyszedł.
Utrzymanie porządku w mieście wydawało się mu dzisiaj o wiele łatwiejsze niż
za jego czasów. Teraz nikt nie jezdził już konno. Współczesny szeryf miał do dys-
pozycji specjalnie oznakowany samochód, wyposażony w sygnalizację świetlną i
dzwiękową, biuro i cały sztab ludzi do pomocy.
Bycie stróżem prawa to jedyne, na czym tak naprawdę się znał. I jedyne, co
chciałby w życiu robić. To doprawdy ironia losu, że akurat ta właśnie dziedzina
okazała się dla niego niedostępna.
Marzenia są po to, by je realizować, powtarzał sobie w myślach po drodze do
domu.
63
S
R
Gdy otworzył bramę, by zaparkować samochód, Celestian natychmiast znalazł
się przy nim, wesoło merdając ogonem.
- Dobry piesek. - Joe pogładził psa po białej sierści. Jeden pies rzeczywiście
może być przyjacielem człowieka. Ale pięć... Pięć oznacza jedynie hałas i bałagan.
Zwierzę odprowadziło go do domu.
Joe wszedł do środka, by napić się wody, kiedy rozległo się nieoczekiwane
pukanie do drzwi.
Otworzył i ujrzał wysoką, zgrabną brunetkę w dżinsowej spódnicy i
podkoszulku. Kobieta skinęła lekko głową. Za nią, skrywając się lękliwie, stała
najwyżej kilkuletnia dziewczynka i przyglądała się mu z zaciekawieniem.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał zdziwiony.
- Cóż, to byłby chyba pierwszy raz... - odpowiedziała kobieta i nie czekając na
zaproszenie, weszła do środka. - Miłe miejsce.
- Dziękuję. - Jak przypuszczał, kobieta była zapewne jedną z dawnych
przyjaciółek Joego. Chociaż musiał przyznać, nie wyglądała jak inne.
- Czy mógłbyś wyjaśnić mi, co tu jest grane? - zapytała, niczym niezbita z tropu,
wciskając wyciągnięty palec w jego pierś.
- Nie rozumiem.
Wytrzymał na sobie jej piorunujące spojrzenie.
- Jak się czujesz?
- Dziękuję, teraz już dobrze.
- %7ładnych trwałych uszkodzeń po spotkaniu z piorunem?
- O ile mi wiadomo, nie.
- To dobrze, ponieważ zamierzam cię zabić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]