[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, co teraz ze mną będzie! - zawołał Granfer
głosem tak żałosnym, że Jim przez chwilę nawet mu
współczuł. - Ja, który przez tyle wieków nigdy nie
zawiodłem niczyjego zaufania, mam teraz to zrobić. A jeśli
nie, na zawsze zostanę w tej pozycji. Nie będę mógł łapać
ryb i ich jeść. Umrę śmiercią głodową. Och, cóż mam robić?
- No...
- Powiedziałem, żeby obiecał Ecottiemu twoją Damę,
Rrrnlfie. Umieściłeś na niej kosztowności, które według
istot żyjących na lądzie warte są fortunę. Nigdy nie
zamierzał naprawdę mu jej dawać, Rrrnlfie. Tylko obiecał
ją - tłumaczył się Granfer.
- A więc to dlatego mi ją ukradł!
- Nie, nie tylko z tego powodu! - W głosie głowonoga
znowu zabrzmiał strach. - Od dawna zazdrościł ci posia-
dania Damy. Chciał ci ją wykraść, ale nie wiedział, jak to
bezpiecznie zrobić. Poprosił, żebym udzielił mu kilku rad.
- A ty to zrobiłeś? - zapytał groznym tonem Diabeł
Morski.
- Pod pewnym warunkiem. Dla dobra wszystkich -
bronił się jak mógł Granfer. - Starałem się wyperswadować
mu to nonsensowne zebranie wszystkich węży morskich.
prawdopodobnie tylko jego mogłyby posłuchać. Oszukał
mnie. Wysłuchał moich rad na temat Damy, po czym
oświadczył, że już zdecydował o udziale węży w inwazji!
- Dlaczego? - zapytał Jim.
- Oznajmił, że pokaże im Damę i opowie, jak dużo złota
i kosztowności mogą zdobyć na smokach z waszej wyspy.
- Rozumiem - stwierdził Jim. - Więc...
Ubiegł go jednak Diabeł Morski.
- Więc to tak! - warknął. - Teraz przypominam
sobie. Zawołał mnie z ukrycia jakiś wąż morski. Zdziwiłem
się tak bardzo, że zostawiłem ją na chwilę. A kiedy
wróciłem, już jej nie było.
- Essessili zwerbował pewnie drugiego węża do pomo-
cy - wyjaśnił Granfer.
- Znajdę go. Znajdę je obydwa! - poprzysiągł
Rrrnlf. - Nie będzie takiego miejsca w morzach i na
lądach, gdzie mogłyby się przede mną schronić! Odzyskam
mą własność!
Ku zdziwieniu Jima, w oczach Diabła Morskiego zalśniły
łzy.
- Tak ją kochałem! - rozczulił się Rrrnlf. - I pomyś-
leć, że on trzyma ją w tych brudnych, wężowych splotach!
- W porządku - rzekł Jim i zwolnił Granfera z czaru
bezruchu. - Tego właśnie chciałem się dowiedzieć. Teraz
jesteś wolny.
Macki Granfera poruszyły się. Wyciągnął je, aż zniknęły
im z oczu w zmąconej wodzie.
- Ach - westchnął Granfer z ulgą.
- Cóż, Rrrnlfie, wracajmy. Dziękuję za informacje,
Granferze, mimo że musiałem je z ciebie wydobyć w ten
sposób.
- Może wszystko ułoży się dobrze - stwierdził Granfer,
ciągnąc dwustukilową rybę i łykając ją tak, jak człowiek
zrobiłby z orzechem laskowym.
- Wracajmy, Rrrnlfie - rzekł Jim.
Diabeł Morski ruszył natychmiast, a oni podążyli za
nim. I teraz nie czuli przyspieszenia, ale jasne było, że
schodzą gwałtownie w dół. %7łołądki podeszły im do gardeł,
jak w szybko opadającej windzie.
Rozdział 15
Och! - krzyknęła Angie.
- To tylko ja - uśmiechnął się Jim.
Chciał wziąć ją w ramiona, ale odsunęła się.
- Co ty tu robisz? - zapytała zdumiona.
- Cóż, wróciłem. To znaczy...
Nagle zdał sobie sprawę, jak Angie musi być zaskoczona.
Przecież wyobrażała sobie, że jest on teraz gdzieś na
drugim końcu świata.
- Tego nie da się tak łatwo wyjaśnić w kilku słowach -
ciągnął.
Spróbował jednak. Bańka okazała się wspaniałym pojaz-
dem, uznał więc, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby
doniosła ich aż do zamku. Może Rrrnlf zrobiłby to szybciej,
ale opuścił ich na brzegu morza, pragnąc jak najszybciej
znalezć Essessilego.
Pomysł użycia bańki do lewitacji był dość prosty.
Trudniej było go wprowadzić w życie.
Jim wymyślił w końcu odpowiednie zaklęcia, umoż-
liwiające poruszanie się w powietrzu na dużej wysokości,
gdzie przezroczystość i niewielkie rozmiary pojazdu czyniły
ich niemal niewidocznymi. Po krótkim locie udało mu się
osadzić bańkę na najwyższym tarasie wieży zamkowej,
gdzie wartę pełnił tylko jeden zbrojny.
Dzięki magii wartownik w ogóle niczego nie zauważył.
Zeszli po schodach do pomieszczeń zamkowych i Jim
skierował się w lewo, do krótkiego korytarza wiodącego do
małżeńskiej sypialni, zaś swych towarzyszy odesłał piętro
niżej, aby ukryli się w pokoju Gilesa.
Na szczęście zastał Angie w sypialni. Rozchmurzyła się,
kiedy tylko opowiedział jej wszystko, co się zdarzyło.
- Więc teraz już będziesz ze mną - powiedziała. -
Dzięki Bogu!
- Niestety nie - odrzekł z zakłopotaniem. - Pamię-
tasz, że John Chandos żądał, byśmy pojechali do Francji.
Wciąż jest to aktualne. Chciałem jednak powiedzieć Caro-
linusowi, czego dowiedzieliśmy się od Granfera. Może to
ułatwi nam poszukiwania.
Angie ponownie zmarkotniała. Jej dłonie zacisnęły się
w pięści.
- Wiedziałam! Nie musiałeś wpadać tu bez ostrzeżenia,
podczas gdy ja myślałam, że jesteś gdzieś daleko!
- No cóż - zaczął najłagodniejszym tonem, na jaki
mógł się zdobyć. - Gdybym wiedział, że tu jesteś, zawołał-
bym z korytarza: "Angie, wróciłem!" Ale skoro nie wie-
działem, po prostu wszedłem, spodziewając się, że komnata
jest pusta. A więc przestraszyłem cię?
- Nie przestraszyłeś mnie! - rzekła ze złością. -Tylko
zaskoczyłeś!
- Zgoda. Zaskoczyłem cię. W każdym razie wróciłem.
Podobnie jak Brian i Giles. Odesłałem ich do pokoju
Gilesa, żeby się ukryli. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli
tylko ty i Carolinus dowiecie się o naszej obecności. Może
jeszcze Sir John, jeśli tu jeszcze jest.
- Wyjechał zaraz po was. Nie sądzę, aby towarzystwo
Carlinusa zbytnio mu odpowiadało.
Zawahała się.
- Wiesz, Jim... Jeśli chodzi o Carolinusa, to myślę, że
choroba jakoś go zmieniła. Czuje się już lepiej, ale nigdy
nie zachowywał się aż tak niesympatycznie jak ostatnio
w stosunku do Sir Johna.
- Nie sądzę, aby tym zbytnio zmartwił Chandosa.
Carolinus to Carolinus. Może już chodzić, czy ciągle
jeszcze leży? Kiedy go ostatnio widziałem, normalnie siedział
przy stole.
- Wciąż wyleguje się w łóżku, chociaż mógłby cho-
dzić - wyjaśniła z irytacją Angie. - Nic mu nie jest. Jeśli
chcecie się z nim widzieć, powinniście pójść do niego. Ale
po co masz jeszcze jechać do Francji?
- Mówiłem ci już. Jestem posłusznym lennikiem króla...
- Och, wiem o tym! - przerwała Angie. - Wciąż
wydaje mi się, że Sir John potrzebuje tylko pewnych
informacji i nie obchodzi go, co stanie się z tobą.
- Nie zapominaj o Brianie i Gilesie. Z nimi jestem
znacznie bezpieczniejszy.
- Oczywiście i ich mam na myśli. Brian jest przecież
moim przyjacielem, a Giles, jak mówisz, jest twoim od-
danym druhem. Ale poza tym...
Nagle urwała.
- Och, zapomniałam ci powiedzieć. Przybył tu także
[ Pobierz całość w formacie PDF ]