[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sc
- Skąd ta pewność? - Błysnęły mu oczy. - Na twoim miejscu dobrze
bym się zastanowił, nim się na mnie zdecydujesz.
- No więc dobrze. Dajmy temu spokój. Najkrótsze zaręczyny w
dziejach, a właściwie tylko zaręczynowe plany, skończyły się.
Kandydaci na narzeczonych nie mogli się nawzajem ścierpieć.
Zciszyła głos, bo zorientowała się, że wzbudzają zainteresowanie
innych gości. Marco pochylił się nad stolikiem i też zniżył ton.
- Robisz z tego melodramat - powiedział zimno. - Po co aż tak się
emocjonować?
- Nie emocjonuję się - syknęła mu prosto w twarz. - Jestem realistką.
Odpowiada ci to, prawda?
- Nic o mnie nie wiesz - warknął. - Wściekasz się, bo chcę
uporządkować twoje finanse.
- Nieprawda! Chcesz je nie tyle uporządkować, co nimi rządzić. Mną
również. W którym momencie by się to skończyło, gdybym na to
pozwoliła?
- Ty miałabyś mi na coś pozwalać? Sądzisz, że będę cię prosił o
pozwolenie?
- Lepiej, żebyś wziął pod uwagę taką ewentualność.
- Harriet, mówię jasno, żadnych zakupów!
- A ja przypominam ci, że udzieliłeś mi pożyczki, ale mnie nie
kupiłeś. Ten sklep jest mój.
- Na razie. A gdybym zachował się paskudnie?
- Ty? Niemożliwe. Posłuchaj, Marco. Jestem właścicielką galerii,
prowadzę ją i samodzielnie podejmuję decyzje. Jeśli zobaczę
odpowiadający mi towar, nie będę cię pytała o zgodę, tylko kupię go na
własny rachunek.
- A gdybym nalegał, żebyś zwróciła swój nabytek?
- To będziesz miał problem, bo wrócę do Anglii.
- Z jednym czy dwoma etruskimi naszyjnikami, przeszmuglowanymi
pod bluzką - wycedził z drwiną.
- Marco! Hej, witaj!
Oboje podnieśli głowy. Przy stoliku stał potężny mężczyzna. Marco
wstał i uścisnął mu dłoń.
- Alfredo Orese - dokonał prezentacji.
ous
l
anda
sc
Orese, powtórzyła w myślach Harriet. Marco pracuje w Banco Orese
Nationale...
- Wybaczcie, zakochane ptaszki, że wam przeszkadzam świergotać -
powiedział jowialnie znajomy Marca, przystawiając sobie krzesło. - Miło
jest widzieć parkę, która zapomniała o całym świecie.
Tak właśnie musimy wyglądać, uzmysłowiła sobie Harriet i
uśmiechnęła się niepewnie.
- Nikomu ani słowa, Alfredo - poskromił go przyjaznie Marco.
Alfredo położył palec na ustach i zrobił oko. Nie wyglądał na
bankowca. Raczej na kogoś, kto lubi się zabawić. Zamówił butelkę
najlepszego szampana, wzniósł głośno toast, ucałował Harriet w policzek
i poszedł sobie.
- Przepraszam cię - Marco odetchnął z ulgą. - To dobry chłop, nie
chciał cię obrazić.
- Lubi bawić się w udawanie bankowca i brylować - odparła sucho.
- Jak się domyśliłaś?
- Nazwisko. Ale mam wrażenie, że twój znajomy pracuje w tym
banku wyłącznie dlatego, że nazywa się Orese.
Marco roześmiał się.
- To prawda, sam dobrze to rozumie i do niczego się nie wtrąca.
Powinnaś wyjść za niego. Ma dziesięć razy więcej forsy niż ja i
pozwoliłby ci wydawać ją bez słowa sprzeciwu.
- Tyle że z nim nie miałabym okazji sprzeczać się tak jak z tobą.
- Jeśli o to chodzi, możesz na mnie liczyć.
- W porządku. Przyznaję, że moje zarządzanie finansami pozostawia
wiele do życzenia.
- Zarządzanie? Zmiech na sali.
- Chcesz się znowu kłócić? - wycedziła słodko.
- Nie. Na razie wystarczy.
- Będziesz milczał, jeżeli uczynię pewne ustępstwo? Popatrzył na nią
z uwagą.
- Przyznaję, że popełniłam parę błędów... Powiedziałeś coś?
- Milczę jak grób.
- Popełniłam parę błędów i byłabym zainteresowana poradą takiego
specjalisty jak ty.
ous
l
anda
sc
- Zainteresowana?
- Tak, zainteresowana.
- Tak dalece, by zastosować się do moich rad?
- To się dopiero okaże.
Marco uśmiechnął się. Dobry nastrój odmienił jego twarz, jakby
zapaliło się w niej jakieś światło. Jest przeuroczy, gdy pozwala sobie na
luz, pomyślała Harriet. Zaczynała pojmować, skąd ten nawyk, by
wszystko rozważać w kategoriach biznesowych. To był język, którym
posługiwał się najlepiej, ale też służył do zamaskowania czegoś, co
tkwiło głęboko w jego naturze i było niezwykle intrygujące.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]