[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świni. Chciała krzyknąć, lecz nie mogła znalezć na to oddechu, a gdy spojrzała w ciemność
nad sobą, ujrzała dwoje oczu rozjarzonych jak przebijające się przez gruby koc światła
pochodni, poczuła zalatujący winem oddech i jeszcze jakiś odór, wywołujący skurcz gardła i
żołądka, dławiący słowa w krtani.
- Nie - błagała napiętym szeptem. - Nie! Leżące na niej stworzenie jeszcze mocniej
szarpnęło jej włosy i wychrypiało coś gardłowym głosem. Obce, chrapliwe dzwięki,
niezrozumiałe, lecz nieodparcie pożądliwe. Pomyślała o Johnie Breamie krzyczącym za nią
na schodach. Pomyślała o wszystkich tych mężczyznach, którzy oglądali się za nią, o tych
tysiącach par oczu, o tych wszystkich facetach rozgrywających bezlitośnie każde słowo i gest,
odmierzających uśmiechy, pragnących tylko tego, by zaspokoić głęboko w niej swą żądzę.
- Och, nie - zaskamlała, gdy zrogowaciałe dłonie zaczęły ugniatać jej piersi.
Raz jeszcze szarpnęła się ze wszystkich sił, rzucając ciałem we wszystkie strony,
zaciskając dłonie na wszystkim, co dało się uchwycić. Stworzenie było jednak o wiele za
ciężkie, o wiele za silne. Majaczyło ponad nią, lśniące oczy unosiły się o parę cali od jej
twarzy, powtarzało te do niczego niepodobne słowa, a ona czuła, jak wibruje w ich takt
przygniatająca ją owłosiona klatka piersiowa.
- Proszę; pozwól mi się obudzić - płakała. - Boże, proszę, proszę, pozwól mi się
obudzić!
Stwór wyciągnął się na niej, drapiąc sztywnymi włosami brody jej ramię, szyję i
policzek. Czuła, jak usiłuje sforsować opór jej łona, zupełnie jakby ktoś wpychał jej między
nogi zaciśniętą pięść.
- Proszę, jest za duży - łkała. - Proszę, zabijesz mnie!
Proszę!
Poczuła ból tak intensywny, iż przez chwilę sądziła, że pękła jej miednica. Odrzuciła
konwulsyjnie głowę, wygięła plecy. Bolało za bardzo, by mogła robić cokolwiek prócz
łapania powietrza. Musiała zacisnąć szarpane dreszczem dłonie na ramionach stwora, bojąc
się, by nie wdarł się w nią zbyt głęboko.
Nic nie mogła zrobić, by sobie pomóc. Była bezsilna. Nie mogła się nawet obudzić.
Jedyne, do czego była zdolna, to przyciskać się mocno do sprawiającego jej tyle cierpień
cielska, trzymać nogi rozłożone jak najszerzej i modlić się, modlić się i modlić.
Stwór zawołał nagle: Sabazius! Poczuła, jak jego mięśnie kurczą się i rozprężają,
niczym wysmarowane zimnym smalcem węże. Krzyknęła znów, i jeszcze raz, a potem nagle
to coś wycofało się z niej z niemożliwym do zapomnienia, wilgotnym i lepkim odgłosem.
Leżała nieruchomo, nie zmieniając pozycji, gdy istota wstawała z łóżka. Usłyszała, jak
sprężyny ustępują pod ciężarem. Bezgłośnie powtarzała modlitwę do Boga Wszechmocnego,
by temu czemuś nie przyszło do głowy zabić jej.
Boże, Boże, błagam, nie pozwól, by mnie zabił. Błagam, niech sobie pójdzie. Błagam,
Boże, daj mi się obudzić - powtarzała bez przerwy, jak skruszona i oszalała zakonnica.
Zdawało się jej, że leżała tak, skulona na swym łóżku, całe godziny. Otwierała i
zamykała oczy nie wiedząc, czy to sen, czy jawa. Rafiowe story zaczęły rozjaśniać się
stopniowo i po niedługim czasie pokój wypełnił blask słońca. Usiadła, przesunęła rękami po
włosach. Czy to był sen? Spojrzała na swoje ciało. Koszula była rozpięta, lecz nie rozdarta, a
przesuwając dłońmi po skórze, nie znalazła żadnych otarć ani zadraśnięć. Niczego, co
świadczyłoby, że naprawdę zmagała się z bestią. Wstała i przeszła do łazienki. Obejrzała się
w lustrze. Oczy miała trochę podpuchnięte. co mogło świadczyć o niespokojnym śnie. Nic
więcej.
Wszystko było w porządku.
Dla pewności sięgnęła jeszcze dłonią pomiędzy nogi. Była wilgotna, jak zwykle po
erotycznych snach. Nie było jednak śladu tej podobnej potopowi strugi, którą zalał ją stwór z
nocnego koszmaru. Nie było otarć.
Popatrzyła na swe odbicie w lustrze.
- Sen - powiedziała na głos. - To był tylko sen. Nie do wiary.
Weszła pod prysznic, zasunęła różową plastykową kotarę, włączyła ciepły i mocny
strumień wody. Chociaż nic nie świadczyłoby całe wydarzenie było czymś więcej niż senną
zmorą, umyła się nadzwyczaj dokładnie. Czuła się zbrukana swoimi wyobrażeniami o
Ronaldzie DeVries.
Poza tym - bała się.
Wytarła się i ubrała wybierając jasnobeżowe spodnie i białą bluzkę z krótkim
rękawem. Uczesała się, nie suszyła jednak włosów - była dopiero siódma. Zanim przyjedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl