[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niego.
Oddała uścisk, odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu
w oczy.
- Zaskoczony?
- O, tak!
- Zwietnie! W takim razie zrobiłam już, co do mnie
należało.
- Nie odchodz! - zawoÅ‚aÅ‚ ogarniÄ™ty panikÄ…. Nie wie¬
dział, jak to rozumieć.
- ProszÄ™?
- Nie zostawiaj mnie, skarbie. ZostaÅ„ ze mnÄ… na za¬
wsze.
- Nigdzie się nie wybieram - zapewniła łagodnie.
Miała łzy w oczach. - Kocham cię, głuptasie.
Roześmiał się z wielkiej radości. Wszystko go teraz
cieszyło.
ROMANS BIUROWY 151
- Ja też cię kocham - odparł, patrząc w zielone oczy.
- Nie boję się już takich wyznań, choć przedtem umiera
łem ze strachu przed nimi. Lękałem się, że za bardzo cię
kocham.
- MiÅ‚oÅ›ci nigdy za wiele - odparÅ‚a z uÅ›miechem, a ży¬
cie Ricka nagle stało się proste i szczęśliwe.
- Teraz wiem, że masz rację - przyznał. - Problem
w tym, że u faceta takiego jak ja wielka miłość rodzi oba
wę przed ogromną stratą. Błędne koło, prawda? Niewiele
brakowało, żebym całkiem cię do siebie zniechęcił.
- Nie ma mowy, kochanie - zapewniła, ujmując
w dłonie jego twarz. - Nigdzie się nie wybieram.
- Wiem - szepnął i dodał śmielej: - Dzwoniłem wczo
raj do ciebie. Chciałem porozmawiać, ale nikt nie odbierał,
więc pomyślałem...
Położyła mu palec na ustach.
- Fachowcy malowali pokój dziecinny. Mdliło mnie
od zapachu farby, więc nocowałam u babci. - Objęła go
za szyjÄ™, uÅ›miechnęła siÄ™ czule i powiedziaÅ‚a cicho: - Wi¬
taj w domu, Rick.
Gdy go pocałowała, zyskał wreszcie niezłomną pewność,
że znalazł swoje miejsce na ziemi. Był u siebie. Był z Eileen,
swoją tymczasową sekretarką i wieczną miłością.
EPILOG
Pięć lat pózniej...
- Tatku, gdzie mamusia?
- Cicho - szepnÄ…Å‚ Rick do czteroletniego synka Ryana,
który wdrapaÅ‚ siÄ™ na kanapÄ™ i usiadÅ‚ obok niego. - Obu¬
dzisz małą.
Ryan wyciÄ…gnÄ…Å‚ pulchnÄ… Å‚apkÄ™ i pogÅ‚askaÅ‚ senne nie¬
mowlę leżące w ojcowskich ramionach.
- Kerry wcale nie śpi.
- Zaśnie, jeśli będziemy cicho. Oczka jej się kleją -
tłumaczył Rick, odgarniając zgrzanemu synkowi włosy
z czoła.
Malec biegaÅ‚ po podwórku ze szczeniakiem, który caÅ‚¬
kiem opadÅ‚ z siÅ‚ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na dywanie. Ryana trud¬
niej było zmęczyć. Na szczęście dwuletnia Katie, jego
druga siostra, istny psotnik i zbytnik w porównaniu z re¬
sztą rodzeństwa, spała słodko na górze.
Gdyby Rickowi udało się przekonać synka, żeby ściszył
gÅ‚os, być może i szeÅ›ciomiesiÄ™czna Kerry daÅ‚aby siÄ™ uko¬
łysać do snu, choć nie była śpiochem i ciekawska z natury,
rzadko przymykała zielone oczęta.
ROMANS BIUROWY 153
Ryan pochylił się ku ojcu i zapytał scenicznym szeptem
słyszalnym na werandzie:
- Kiedy mama wróci?
- Niedługo - zapewnił Rick, z czułością patrząc na
synka. KochaÅ‚ bardzo wszystkie swoje pociechy. - Poje¬
chała zrobić zakupy, pamiętasz?
- Szuka fajnego prezentu dla mnie? - ciÄ…gnÄ…Å‚ Ryan,
tuląc się do taty. W zamyśleniu bawił się maleńką rączką
siostry.
- Tak sądzę - odparł z uśmiechem Rick. Został
z dziećmi, ponieważ nadchodziło Boże Narodzenie, więc
Eileen i jej siostra buszowały po sklepach.
- A kiedy wróci? - Ryan podniósÅ‚ główkÄ™, żeby popa¬
trzeć na ojca.
- Za jakiś czas. - Rick pocałował go w czubek głowy.
- Spokojnie, kolego. Na pewno nas nie zostawi, więc
przestań się martwić. - Nadstawił uszu, bo dobiegł go
znajomy warkot silnika. - Oho, już jest!
- Tak! - pisnÄ…Å‚ Ryan.
Kerry zaczęła się wiercić.
Rick westchnął, gdy podniosła główkę i obdarzyła go
promiennym uśmiechem.
Ryan zeskoczył z kanapy i pogalopował na werandę,
a Rick z dzieckiem na ręku deptał mu po piętach. Stanął
na werandzie i obserwował synka, który wybiegł Eileen
na spotkanie.
- Cześć! - zawoÅ‚aÅ‚a. - Kto mi pomoże wnieść te wszyst¬
kie pakunki?
154 MAUREEN CHILD
Kiwnął głową i zszedł na podjazd. Podał jej małą i skradł
całusa.
- Tęskniłeś za mną? - spytała zalotnie, gładząc rudo-
złotą czuprynkę.
- Jak zawsze - odparł.
- Ale nikt się tu nie martwił, wiesz? - Mały Ryan
musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Naprawdę? - powiedziała z uśmiechem.
- Tak - potwierdził stanowczo Ryan. - Tatuś mówi, że
na pewno nas nie zostawisz, więc po co się martwić?
Eileen popatrzyła z czułością na Ricka, który znów ją
pocałował. Ten całus był swoistym zadatkiem. Wiele sobie
po nim obiecywała.
Rick zerknął na synka, który uczepił się jego nogawki.
- Witaj w domu, skarbie - powiedział cicho.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]