[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może było to skutkiem jego nadmiernej ciekawości. Nie mógł, rzecz jasna, zamknąć za sobą drzwi, a jednak
teraz były one zamknięte na głucho - najprawdopodobniej od wewnątrz.
Ze środka nie dobiegał żaden odgłos z wyjątkiem jakiegoś nieokreślonego, powolnego plusku
kapiących kropel.
Po krótkiej konsultacji z panią Herrero i monterami, pomimo grozy zżerającej mą duszę,
doradziłem, aby wyłamano drzwi. Właścicielka zdołała jednak jakimś dziwnym narzędziem z drutem
przekręcić klucz w zamku od zewnątrz. Wcześniej pootwieraliśmy drzwi do wszystkich innych pokoi w
korytarzu i okna na całą szerokość.
Teraz z chusteczkami przy nosach, na drżących nogach weszliśmy do przeklętego południowego
pokoju, którego wnętrze skąpane było w ciepłych promieniach wczesnopopołudniowego słońca.
Od otwartych drzwi łazienki ciągnął się dziwny, ciemny, śluzowaty ślad, prowadząc do drzwi na
korytarz, a stamtąd do biurka, gdzie utworzyła się całkiem pokazna, mrożąca krew w żyłach kałuża. Na
blacie leżała kartka, na której upiorna, prowadzona na oślep ręka nakreśliła pospiesznie krótki list. Papier był
potwornie pomazany, jakby przez straszliwe szpony, które przesuwały się po kartce wraz z pozostawianymi
na niej słowami. Stamtąd szlak prowadził do kanapy i tam też się kończył. Tego, co znalazło się lub
znajdowało na kanapie, nie mogę i nie ośmielę się tu opisać. Oto jednak, co udało mi się nie bez trudu
odczytać z usmarowanej lepką mazią kartki papieru, zanim zapaliłem zapałkę i zmieniłem ją w popiół; oto,
czego dowiedziałem się, zdjęty grozą, podczas gdy właścicielka i dwaj mechanicy wybiegli jak szaleni z
tego piekielnego pokoju, by przerazliwie bełkocząc, złożyć na najbliższym komisariacie nieskładne, mętne
zeznania.
Owe upiorne słowa w złocistych promieniach słońca wydawały się wręcz niewiarygodne, gdy
odczytywałem je przy wtórze ryku aut i ciężarówek sunących hałaśliwie wzdłuż zakorkowanej Czternastej
Ulicy, niemniej przyznać muszę, że nawet wtedy uwierzyłem w ich prawdziwość. Czy wierzę w nie teraz -
szczerze mówiąc, nie wiem. Są rzeczy, o których lepiej nie debatować i jedyne, co mogę powiedzieć, to, że
nie cierpię woni amoniaku, a nagły podmuch zimnego powietrza nieomal przyprawia mnie o omdlenie.
To już koniec - brzmiały słowa nagryzmolone drżącą ręką. - Nie ma już lodu, a dostawca tylko raz
rzucił na mnie okiem i uciekł. Z każdą minutą jest coraz cieplej, tkanki nie wytrzymają długo.
Przypuszczam, że wiesz - to, co mówiłem na temat woli, nerwów i konserwacji ciała, kiedy organy przestają
funkcjonować. To była dobra teoria, lecz nie dało się podtrzymywać procesu w nieskończoność.
Następowało stopniowe pogorszenie, zepsucie tkanek, którego nie przewidziałem. Doktor Torres wiedział o
tym, ale zmarł wskutek szoku. Nie mógł znieść tego, co musiał uczynić. Jeśli miał postąpić zgodnie z mymi
zaleceniami, powinien umieścić mnie w jakimś specyficznym, ciemnym miejscu, gdzie mógłbym odzyskać
zdrowie. Organy, które raz wysiadają, nie zaczynają ni stąd, ni zowąd działać od nowa. To musiało być
zrobione po mojemu - w grę wchodziła tylko sztuczna konserwacja - bo widzisz, ja nie przeżyłem tej
choroby, umarłem równo osiemnaście lat temu .
ON
Ujrzałem go pewnej bezsennej nocy, kiedy krążyłem rozpaczliwie ulicami, usiłując uchronić mą
duszę i wizję. Przyjazd do Nowego Jorku okazał się pomyłką - poszukiwałem bowiem cudów, uroku i
inspiracji, które miałem nadzieję znalezć wśród labiryntu starych uliczek wijących się bez końca od
zapomnianych podwórców, placów i nabrzeży po równie zapomniane podwórza, place i nabrzeża w
cyklopowych, nowoczesnych wieżowcach i pinaklach wznoszących się niczym czarne wieże Babilonu pod
bladym sierpem księżyca. Odnalazłem zaś jedynie grozę i uczucie osobliwego nacisku, które groziły mi
zdominowaniem, sparaliżowaniem i absolutnym unicestwieniem.
Rozczarowanie przychodziło stopniowo. Przybywając do miasta, ujrzałem je po raz pierwszy z
mostu wznoszącego się majestatycznie ponad wodami rzeki, a niewiarygodne szczyty i piramidy podnosiły
się delikatnie, niczym główki kwiatów z oparów fioletowej mgły, aby igrać z rozpalonymi do czerwoności
chmurami i pierwszymi wieczornymi gwiazdami. Pózniej ponad toczącymi się leniwie falami zapłonęły
światła w oknach, rozpalały się jedno po drugim, a poniżej, na wodzie kiwały się i migotały latarnie, syreny
mgielne zawodziły swe smętne, charakterystyczne melodie i ogólnie widok ten przywiódł mi na myśl
rozgwieżdżony firmament snów przesycony niebiańską muzyką, dorównujący swym majestatem tudom
Carcassonne, Samarkandy, Eldorado i innych wspaniałych, na wpół mitycznych miast. Niedługo potem
wyruszyłem owymi pradawnymi uliczkami tak drogimi mej wyobrazni - wąskimi, krętymi alejkami i
przesmykami, gdzie rzędy murów z czerwonej, georgiańskiej cegły mrugały małymi okienkami z drobnych
szybek ponad oflankowanymi kolumnami, drzwiami do domów, łypiącymi wyniośle na pozłacane karoce i
panelowe powozy - wówczas po raz pierwszy stwierdziłem, że skoro udało mi się urzeczywistnić to z dawna
odczuwane pragnienie, nic nie stoi na przeszkodzie, abym w swoim czasie stał się również poetą.
Sukces i szczęście nie były mi jednak dane. Jasny dzień ujawnił jedynie brud, obcość i drażliwą
obskurność wszechobecnych, pnących się jak najwyżej kamieni wszędzie tam, gdzie księżyc zapowiadał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]