[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie. %7łe to normalne.
Ale to nie było normalne. Miała dwadzieścia osiem lat i nie potrafiła patrzeć na
siebie, nie myśląc o tamtej nocy. O przerażeniu na twarzy chłopca, który do niej strzelił.
Kilka sekund. Tyle to trwało. W ciągu kilku sekund zmieniło się życie wielu ludzi.
Azy spływały jej po policzkach. Oparła ręce o ścianę, żeby nie upaść. Powoli napięcie
zaczęło ją opuszczać.
W piątek będzie druga rocznica. Nawet niezle sobie radziła. Aż do dziś.
Lucy z Mike'em wiedzieli o strzelaninie w sklepie. Poprosili Amy, żeby została ich
druhną. Ucieszyła się. Lucy zaplanowała wszystko: chciała mieć idealny ślub, wystąpić
w sukni bez ramiączek...
Kilka godzin temu Amy odkryła, że z jej powodu krawcowa zmieniła fason sukni
dla dwóch druhen. I uświadomiła sobie, że w sobotę powinna się doskonale bawić na
weselu, być wesoła i promienna, tak jak dawniej.
Kłamstwo. Ułuda. Całe jej życie było jednym wielkim kłamstwem. Nie będzie się
dobrze bawić. Jest zmęczona. Lekarze ostrzegali ją, aby nie brała zbyt wiele na swoje
barki. %7łe powinna dużo wypoczywać, unikać stresu. A ona?
Jakby tego było mało, to teraz Jared zna prawdę.
Azy znów napłynęły jej do oczu. Czy naprawdę minęło dopiero kilka dni, odkąd
Jared pojawił się w Edlers? Miała wrażenie, że wiele razem przeżyli. Wkrótce jednak on
wróci do Nowego Jorku, do prywatnych odrzutowców i wielkich apartamentów. Zniknie
z jej życia.
Za niecały tydzień.
Otarłszy łzy, zaczęła zdejmować z karnisza długie ciężkie zasłony. Po chwili pokój
był skąpany w blasku słonecznym.
W tym pokoju spała jako nastolatka. Tu płakała, tu się śmiała do rozpuku. Obry-
sowała palcem znajomy wzór na ścianie: wyblakłe różowe kwiatki. Sama wybrała tę ta-
petę.
Ale to już przeszłość. Teraz pokój stał pusty; czekał na córkę, której jeszcze nie
miała. Czas zapomnieć o smutnych sprawach. Biorąc głęboki oddech, uniosła wieko
R
L
T
puszki, zanurzyła wałek w jasnofioletowej farbie i jednym ruchem zamalowała kwiatki.
Cofnęła się, zdumiona, że zdobyta się na takie świętokradztwo, ale nie zamierzała stchó-
rzyć. Ponownie zamoczyła wałek. Przesuwała go po ścianach, aż całą powierzchnię po-
kryła świeża warstwa farby.
Stanąwszy na środku pokoju, obejrzała swoje dzieło. Zwietnie. Dużo lepiej. Oczy-
wiście wiedziała, że nie wystarczy jedna warstwa farby, ale już teraz pokój wygląda zu-
pełnie inaczej. Tylko sufit dalej był brudny.
No dobra, może przy muzyce? Tylko nie Elgar. Dziś na Elgara nie miała ochoty.
Włączyła radio i przyciągnąwszy krzesło, chwyciła pędzel. W słuchawkach na
uszach, podśpiewując głośno, wspięła się na palce. Gdyby była piętnaście centymetrów
wyższa, o ileż łatwiej by się malowało!
Ostrożnie postawiła nogę na oparciu i sięgnęła do góry. Okej. Da radę. Nie zostawi
brudnego sufitu. Najbrudniejszy był wokół lampy, pod którą zamierzała umieścić łóżko.
Przecież nie może być tak, że biedne dziecko będzie leżało, wpatrując się w ciemne
smugi.
Po paru minutach, zadowolona, zamierzała zejść, kiedy nagle coś dotknęło jej nogi.
Podskoczywszy nerwowo, obróciła się. Gwałtowny ruch sprawił, że krzesło się
zachybotało. Lewą ręką złapała się oparcia, a prawą... głowy Jareda, który chwycił ją w
ramiona.
Wpatrując w jego oczy, osuwała się niżej. Zacisnął mocniej ramiona, jakby nie
chciał jej wypuścić.
- To tak odpoczywasz? - spytał, zerkając na sufit.
- No pewnie - odparła takim tonem, jakby stale prowadziła rozmowy, tkwiąc w ob-
jęciach przystojnych mężczyzn. - Możesz mnie dłużej tak potrzymać? Jeszcze zostało mi
pół sufitu.
Przygryzł wargę, powstrzymując się od śmiechu, po czym lekko rozluznił uścisk.
Amy zsuwała się powoli, aż wreszcie poczuła pod stopami podłogę. Cały czas patrzyli
sobie w oczy; oddechy mieli przyśpieszone. Dopiero po paru sekundach Jared przerwał
milczenie:
R
L
T
- Czy mówiłem ci, że na początku swojej kariery pracowałem jako malarz i dekora-
tor wnętrz? Więc albo kupisz sobie drabinę, albo dasz mi wałek i pozwolisz dokończyć.
To jak?
Dziesięć minut pózniej stała z rękami na biodrach, podziwiając śnieżnobiały sufit.
- Niezle, panie Shaw. Jeśli kiedykolwiek zechce pan zmienić fach, polecę pana mo-
im znajomym.
- Dziękuję, łaskawa pani. - Skinął w podzięce głową. - Tylko mam prośbę: ponie-
waż nie zawsze jestem pod ręką, to niech pani kupi sobie drabinę. Choćby przez wzgląd
na Lucy. Nie chcemy, aby jej druhna się połamała.
- Faktycznie, byłby kłopot... - Przyjrzała się uważnie Jaredowi. - Ani jednej plam-
ki. Jak ty to robisz? - Wskazała na swój pomazany farbą kombinezon. - Cóż... Powiedz,
jak wypadł lunch?
Jared milczał. Podniósłszy wzrok, zobaczyła, że wpatruje się w jej dekolt. Z prze-
rażeniem skierowała spojrzenie w dół: trzy górne guziki kombinezonu były rozpięte. Od-
słaniały fragment jedwabnej halki oraz krawędz biustonosza.
Amy odwróciła się tyłem, zapięła się pod samą szyję i nie oglądając za siebie, ru-
szyła do kuchni. Nastawiła czajnik, wyjęła kubki i kawę. Tylko drżące palce zdradzały
jej stan emocjonalny.
Ayżeczka spadła z brzękiem na podłogę. Zanim się po nią schyliła, wyczuła w
kuchni obecność Jareda. Objął ją w talii. Stała bez ruchu, wciągając w nozdrza zapach
jego wody po goleniu. Po chwili przywarł do niej całym ciałem.
Zamknęła oczy, krew pulsowała jej w skroniach. Tak dawno żaden mężczyzna jej
nie dotykał. A ten pachniał bosko. I wyglądał fantastycznie.
Wtulił twarz w jej szyję, łaskocząc ją lekko swoim zarostem. Amy przechyliła
głowę. Oddychała głęboko. Pragnęła go. Jared odgarnął włosy z jej twarzy.
- Lucy martwiła się, kiedy tak nagle wybiegłaś - szepnął, całując ją w kark. Głos
miał inny niż zwykle, bardziej napięty. - Bella popłakała się. Nie wiedziałem o tej bliz-
nie. Tak mi przykro.
Westchnąwszy ciężko, Amy spojrzała przez okno w kuchni na błękit nieba.
R
L
T
- Daj spokój. Było, minęło, po prostu muszę nauczyć się z tym żyć. Poza tym na-
prawdę jestem zmęczona, miałam sporo pracy w tym tygodniu, a zakupy wymagają
koszmarnie dużo wysiłku - dodała, starając się przybrać żartobliwy ton.
Nie bardzo jej to wyszło.
- Wiem. Lucy też wie. Prosiła, żebym do ciebie zajrzał i sprawdził, jak się czujesz.
Ale twoja pracownica... Musiałem użyć całego swego wdzięku, aby mnie wpuściła. To
dziewczę w ogóle mi nie ufa.
- Trixi obrończyni cnoty? - Amy uśmiechnęła się. - Podoba mi się.
Jared bez słowa gładził ją po ramieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]