[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z największych, zdradził bowiem przyjaciela. O niej starałem się nie myśleć, chociażby mi
łatwiej było przyszło wyrwanie stuletniego dęba z korzeniem niż jej imienia z serca, w które
wrosło przez dni kilka, żadna bowiem liana nie rośnie tak prędko, jak drzewo miłości. Bałem
się przy tym wszystkim bardzo, że zerwiemy znajomość, a ona mi nie odda Ducha puszczy,
przez co mógłbym mieć arabską awanturę, gdyż to nie była moja książka.
Zacisnąłem zęby i myślałem aż do świtu. Rano zaś, w niedzielne rano, twarz już
miałem spokojną jak kamień, choć tragiczną; wlazłem na strych, zamknąłem się tam starannie
i w największej ciszy począłem ostrzyć na kamieniu scyzoryk; od czasu do czasu próbowałem
ostrza na wiszących na strychu koszulach, które przecinałem z góry na dół jednym
wspaniałym cięciem. Już był ostry. Odwinąłem tedy rękaw, obnażyłem ramię i zatapiając stal
w ciele powoli, aby dłużej i mocniej bolało, począłem ryć na ramieniu wielką, krwawą literę
K. Jej literę& Chociaż mi pociemniało w oczach, nie syknąłem nawet, gdyż kto się waży już
na takie rzeczy, jak zadawanie samemu sobie niezmiernej męki, ten powinien okazać odwagę
bohatera; kiedy jednak ujrzałem krew, biegać począłem po strychu i suszącą się tam. nieco
już pokrajaną, bielizną począłem ocierać krew na ramieniu; nie było tej krwi wprawdzie
wiele, co jednak było bielizny, to była krwawa, jakby trzydziestoletnia wojna nie gdzie
indziej się odbywała, tylko na naszym strychu.
Blady i drżący ze wzruszenia, lecz dumny i tragicznie spokojny, szedłem tam, gdzie
była moja dusza i skąd pochodziła moja męka aż do poczty. Panna Kazia siedziała na
podwórzu pod kasztanem i łapała na kamiennym stoliku muchy do swoich naukowych
zbiorów; ujrzawszy mnie, zmarszczyła brwi i nie skinęła nawet głową.
Skłoniłem się z uszanowaniem, tak że aż pył się podniósł ze żwiru, po którym
gwałtownie szurnąłem prawą nogą w ukłonie.
Podała mi milcząco rękę i wydęła usta. Ja milczałem czas jakiś, wreszcie po zbyt
długiej chwili, gwałtownie się zaczerwieniwszy, zapytałem:
Czy pani nie uważa, że jestem śmiertelnie blady?
Podniosła na mnie cudowne swoje oczy, przypatrywała mi się przez moment ze
zdumieniem, wreszcie wybuchła straszliwym, okrutnym, obłąkanym śmiechem. W pauzach
tego śmiechu rzekła:
Pan jest blady? Pan jest czerwony jak burak&
Niespodziana fala złości napłynęła mi do serca, gdyż gorzej nie można spoliczkować
człowieka; wszystko mogłem ścierpieć, lecz nie podejrzenie, że nie jestem w tej chwili blady.
Długo ważyłem słowa, rzekłem wreszcie z godnością:
Jeżeli jestem czerwony, to chyba od krwi.
To mówiąc, szatańczo ironiczny, nad wyraz złośliwy, niepodobny do siebie, zacząłem
powoli odwijać rękaw kurtki, co widząc ona, krzyknęła ze wstydu i szybko zakryła dłońmi
oczy, widniałem jednak, że z niezmierną ciekawością patrzy przez palce. Dreszcz po niej
przebiegł, nie spodziewała się widocznie ujrzeć tego, co ujrzała straszliwe, krwawe ramię.
A ja, wytrzymawszy w milczeniu odpowiednią chwilę, mówiłem drwiąco:
Niech to Zygmunt potrafi!
Wtedy ona odjęła dłonie od twarzy i spojrzała na mnie z nieskończoną pogardą;
uśmiechając się lekko, jak wielka dama, zapytała mnie, również drwiąco:
A czy pan wie, co zrobił pan Zygmunt? Bydlę on jest, nie pan pomyślałem, ale
nie odrzekłem nic, bo mię paliła ciekawość.
Pan Zygmunt wyciął sobie nożem K i M, i pięciopałkową koronę nad literami&
Zachwiałem się i zdawało mi się, że upadnę; ostatkiem sił zawinąłem rękaw i
zdołałem wyrzec tylko słabnącym głosem:
W takim razie niech mi pani odda Ducha puszczy&
Za chwilę miałem już swoją książkę i szedłem złamany, cichy, smutny w stronę domu,
który, zawsze cichy, szumiał teraz i huczał jak morze, a ponad tym szumem i hukiem drżał w
powietrzu jak lwi ryk głos naszej kucharki, grubej wiedzmy, bardzo pyskatej, ospowatej na
gębie i bardzo mocnej. Powietrze drżało coraz to straszliwszym przekleństwem: żebym tak
sądnego dnia doczekała& żeby Matka Boska ręce i nogi połamała temu, co to zrobił&
ktoś zwariował, a ty odpowiadaj, nieszczęśliwa sługo! ..
Och, to była straszna chwila! Pamiętam, jak dziś, że gdzieś daleko biły dzwony w
kościele, a ktoś blisko grał na arystonie, kiedym ja, ułożony wzdłuż na chwiejącej się ławce,
wył z bólu, uderzany rytmicznie, wedle wszelkich zasad, cienką trzciną; każde uderzenie
odbijało się w mym sercu, choć wcale nie bito w serce, kiedy zaś, chwyciwszy się rękoma za
obolałe miejsce, uciekałem na podwórze jak postrzelony jeleń, usłyszałem tę jeszcze
zapowiedz:
To dopiero za jedną porzniętą koszulę Zostało jeszcze trzy i dwa prześcieradła&
To wszystko dla niej, dla niej, dla tej złej, strasznej kobiety, to wszystko za przelaną
krew, za śmiertelną miłość ten wstyd i to upokorzenie& Zwiat nie jest potworny, świat jest
diabelski&
Płakałem cicho, kiedym się już ułożył w łóżku; usłyszała moje łkanie ospowata
kucharka, przyniosła mi dwa jabłka i powiada:
A nie trzeba było naszych koszul krajać, obok były cudze, ale taki durny, to nigdy
nie pozna& A po co to robił?
Nie odpowiedziałem nic, tylko rękę z krwawą raną wyciągnąłem spod kołdry i
pokazałem jej w milczeniu; zrozumiała od razu wszystko, była ci to bowiem kobieta
przemyślna i w sprawach serca bardzo doświadczona. Zaniemówiła ze zdumienia, po czym,
westchnąwszy kilka razy z głębi niezmiernie przepaścistych piersi, pokiwała głowa i rzekła:
Dla jakiejś lafiryndy!
Odeszła jednak wzruszona i kiedy mnie na drugi dzień wołano na straszliwy sąd,
zrobiła zacna niewiasta taką piekielną awanturę, że dom drżał w posadach, a młode jaskółki
wylatywały z gniazd pod dachem. Stłukła ze trzy garnki i krzyczała, jakby ją kto z ospowatej
skóry obdzierał:
Chrześcijańskie dziecko tu męczą! I za co? za dwie dziurawe koszule, których by
porządny człowiek i tak na siebie nie wdział& Pół godziny w takim domu nie będę&
Dobra to była kobieta, więc niech odpoczywa w spokoju, gdyż dawno już umarła,
kiedy ją pózniej mąż tak pobił, że jej wątrobę odbił, czy coś takiego.
Cóż mi jednak z tego? Kto me łzy policzy? Obnosiłem swój wstyd i swoją hańbę
przez długie dni, bladłem tylko śmiertelnie, ilekroć spotkałem Zygmunta; śmierć mu pisana
była już dawno, nie miałem tylko sposobności dokonać swojej zemsty, tym bardziej że nawet
spał z katapultą i kamieniami. Podobno kochał się bardzo w tej& w tej& imienia jej już
nie wspomnę; co dnia widywałem go z daleka koło poczty.
Lecz i ja tam chodziłem, niestety; próbowałem już nawet w tych godzinach, kiedy mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]