[ Pobierz całość w formacie PDF ]
różnych względów bardzo.
Wszyscy - albo prawie wszyscy - starali się zawrzeć ze mną znajomość. Zrobiłem to
odkrycie po raz pierwszy, że na ogół człowiek tylko w więzieniu pragnie przyjazni ze
szczurem. Czy to nie dziwne? Przypuszczam, że pochodzi to stąd, iż człowiek w więzieniu
czuje się samotny i przygnębiony. Jedynie mój malarz był i na wolności przyjaznie do mnie
usposobiony. Na tym polegała różnica między nim a innymi ludzmi. Bardziej niż kiedykolwiek
postanowiłem szukać go, dopóki nie znajdę.
Rozumie się, że podczas tych wędrówek poznałem dużo innych szczurów,
mieszkających stale po więzieniach. Do nich zwracałem się za każdym razem, gdyż
spodziewałem się, że udzielą mi wiadomości o miejscu pobytu mego malarza. Niektóre z nich
uważały mnie za szaleńca.
Ach - mówiły - na pewno dawno o tobie zapomniał. Gdyby chciał przyjaznić się ze
szczurami, może znalezć mnóstwo ich w każdym więzieniu. A zresztą nie ufaj żadnemu
człowiekowi. Ludzie są zaprzysiężonymi wrogami szczurów .
Ale ja odpowiadałem tylko to: On jest w trudnej sytuacji i muszę go odnalezć. Był dla
mnie dobry, takiej rzeczy się nie zapomina .
Przez długie tygodnie odbywałem moją pielgrzymkę, często ścigany przez koty, a celu
swego nie osiągałem. Cierpliwie wędrowałem z więzienia do więzienia i w każdym
pozostawałem tylko tak długo, dopóki się nie przekonałem, że nie ma tam mego przyjaciela.
Ale nie było to takie proste. Musicie wiedzieć, że w większości więzień jest mnóstwo cel. Gdy
przybywałem do nowego więzienia, przede wszystkim sprawdzałem ilość cel i ile z nich było
zajętych. Potem należało znalezć sposób przedostania się po kolei z jednej celi do drugiej. Gdy
mi się to nie udawało - w niektórych nowych więzieniach nawet szczury mają bardzo
utrudnioną swobodę ruchów - musiałem trwać w pobliżu, dopóki więznia nie wyprowadzono
na spacer, żeby móc zobaczyć jego twarz. Zdarzało się, że więznia bardzo rzadko
wyprowadzano, w ten sposób traciłem dużo czasu. Muszę przyznać, że po dwóch lub trzech
miesiącach odczułem zniechęcenie. Mimo to nie traciłem nadziei.
Mój malarz miał zwyczaj przy malowaniu nucić pewną melodię. Pewnego dnia
przybyłem do jeszcze jednego więzienia i zwiedziłem już po kolei wszystkie cele, z wyjątkiem
jednej. Do tej celi nie mogłem się dostać, a więzień nie wychodził z niej nigdy na spacer. Tylko
z powodu tej jednej celi przebywałem już cały tydzień w tym więzieniu, gdyż miałem wciąż
nadzieję, że uda mi się wreszcie do niej dostać i poznać jej mieszkańca.
Przy końcu tygodnia zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie czas przenieść się do
następnego więzienia. Wydawało mi się, że nie opłaca się tracić tyle czasu dla jednej celi, gdy
mam przed sobą jeszcze tyle innych więzień, których nie przeszukałem. A jednak nie mogłem
się zdecydować na odejście, dopóki nie zbadam dokładnie wszystkiego.
O, jakże byłem szczęśliwy, że tego nie zrobiłem! Gdyż tej samej nocy, gdy odbywałem
straż przed zamkniętymi drzwiami celi, usłyszałem - nareszcie, nareszcie - znajome
pogwizdywanie ulubionej melodii mego malarza. Po trzymiesięcznych poszukiwaniach
nareszcie go znalazłem. Co za radość!
Teraz z lżejszym sercem dokładałem wszelkich starań, aby dostać się do tej celi. Tak
bardzo pragnąłem zobaczyć mego przyjaciela, że naraziłem się na straszne niebezpieczeństwo.
Postanowiłem wkraść się do celi wraz z dozorcą, który przynosił rano śniadanie. Był to bardzo
śmiały krok, gdyż jak wam może wiadomo, w celi więziennej znajduje się bardzo mało
sprzętów, za którymi szczur mógłby się ukryć.
Mimo to udało mi się. Siedziałem w oczekiwaniu przed drzwiami i gdy dozorca
nadszedł ze śniadaniem, wcisnąłem się za nim niepostrzeżenie. Potem w odpowiedniej chwili,
właśnie gdy dozorca zalewał zupę, wsunąłem się pod pryczę i czekałem tam, dopóki nie
wyszedł i nie zamknął drzwi za sobą. Potem wyszedłem śmiało z ukrycia i ukazałem się
więzniowi.
Halo - powiedział mój malarz - jesteś tak zuchwały i bezczelny, że mógłbyś uchodzić
za mego przyjaciela Machiavellego .
A potem dodał dziwnym tonem:
Ależ to jest naprawdę Machiavelli. Poznaję go po tym, że kuleje .
Był blady i wychudły. Ale wydawał mi się tak samo mądry i imponujący jak dawniej;
tak samo gotowy do mówienia rzeczy zabawnych, śmiesznych, nieoczekiwanych jak niegdyś.
Nie posiadał się z radości na mój widok. Podnosił mnie i głaskał jak pieska pokojowego.
Mój pierwszy gość - powtarzał - właściwie mój jedyny gość: Machiavelli. Mój
kochany, dobry Mak .
Zaprosił mnie, abym z nim razem zjadł śniadanie, i przepraszał, że jest takie skromne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]