[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czuła, że dobrze jej radzi, właściwie nie wiadomo skąd. Wzięła się za naprawianie
zasłony prysznicowej, która widocznie nie wytrzymała ferworu rozmowy. Powietrze było
niebieskie od wilgotnego, gryzącego dymu, na umywalce leżało mnóstwo niedopałków
ze śladami pomadki, które wyglądały jak zamordowane ludziki Lego. Go chodziła po pokoju
i od czasu do czasu coś strącając, głośno analizowała przyczyny i zródła konfliktu
emocjonalno-seksualnego, w którym tkwiła, jak twierdziła po czubek dupy . Narracja, raczej
nieoglądająca się bardzo na słuchacza, była chaotyczna, zawiła i czyniona niejako do siebie,
a przytaczanie intymnych, nie zawsze niezbędnych szczegółów sprawiało jej wyrazną
przyjemność, rosnącą proporcjonalnie do ceglastych rumieńców Farah.
Nie jest ci ciepło? spytała Go w końcu, gasząc papierosa w szklance.
Nie, nie. Mam chore uszy szepnęła Fah.
Uszy?!
Ta prozaiczna prawda z niewiadomych przyczyn bardzo przygnębiła Go. Bo spojrzawszy
na Farah ni to z niedowierzaniem, ni z pogardą, nagle opadła z sił. Zawisła bezwładnie na fotelu,
obserwując swój iPhone, a jej czoło zaciągało się z chwili na chwilę gęstszymi chmurami
smutku i apatii. Wreszcie chwyciła Yogalife i zaczęła wertować je nienawistnie, jak ktoś, kogo
samolot spóznia się siedemdziesiątą ósmą godzinę.
Boże, skąd bierzesz takie gazety?! krzyknęła, rzucając magazyn w kąt. Puściłaś
kiedyś smrodliwego bączka podczas Powitania słońca ? Poślizgnęłaś się na rozsypanym musli?
To uważaj. Tu jest napisane, że możesz być JOGAPECHOWCEM!
Po kwadransie wyglądania przez okno i wzdychania, niby nigdy nic zaczęła wciągać
spodnie.
Jedziesz gdzieś? spytała ogłupiała już zupełnie Farah, która trzęsącymi się rękami
ubierała pościel.
Do Tania s powiedziała Go, rozprowadzając po twarzy make-up. A CO?
Nic takiego powiedziała Farah i wypiła kilka wstrętnych łyków whisky prosto
z butelki.
Chcesz jechać też? upewniła się raczej, niż zaproponowała Go. Mogłabyś.
Ciężko mi będzie z tymi siatami.
Cóż, jeśli...
Ale pod warunkiem, że Bękarta zostawiamy u ciebie.
Bękarta?
Klatka jest cholernie ciężka.
Ale...
Spróbuj ją podnieść i powiedz, czy chcesz ją tachać!
Nie mogę wziąć kota!
Dlaczego? To jedna noc prychnęła Go, dopijając swojego drinka. Okej, NIE,
BO NIE. Z tym się nie dyskutuje. Jakoś sobie poradzę. Zatrzymaj sobie też ten kołnierz. Dla
mnie śmierdzi cmentarzem. Bękart! Bęki! Chodz, idziemy. Nigdzie nas nie chcą. Idziemy.
Co za dzień, chyba się upiję! dodała, stanowczo nie doszacowując swojego stanu z chwili
obecnej.
Rozdział 24
Lubię jezdzić metrem. Czuję wtedy coś z pogranicza religii i seksu. Które podobno
przecież nie mają wcale pogranicza.
Ernest twierdzi, że to obrzydliwe, co mówię. Nie cierpi, kiedy robię się na pozbawioną
zdolnoÅ›ci muzycznych Björk, Och sama nie wiem, dlaczego jestem taka dziwna! i ZrobiÄ™
korale z kropli swego soku i chcÄ™, byÅ›cie nazywali mnie «magiczna kobieta-drzewo»! .
Ale to chyba normalne, kiedy większość czasu siedzę sama w mieszkaniu. Usiłuję
pracować, ale zamiast tego jem albo wymyślam powody, dlaczego nie mogę pisać. Szamoczę się
zamknięta we własnej głowie jak w puszce. Zwiat? Jaki świat? Miasto wygląda z tego
mieszkania jak makieta. Nie ma dzwięku, emituje jedynie monotonne rzężenie, jak drażniona
w nieskończoność najgrubsza struna kontrabasu. Potem, gdy nagle muszę gdzieś pojechać, coś
załatwić, szok: na każdym kroku ludzie! Sześć miliardów innych ludzi łaziło cały czas za moim
oknem, za moją ścianą. Za moją czaszką!
Z metrem sprawa jest higieniczna, epidemiologiczna. Nie mieści mi się to w głowie,
że w tym postmodernistycznym, a właściwie postfizycznym, POSTREALNYM świecie nagle
coś takiego. Przyjazń przez Facebook, sport na konsoli, seks przez kamerkę, wychowywanie
dzieci przez Skype a, martwe ryby w rzekach, martwe ptaki na drzewach, martwe drzewa;
hologramy, wakacje w kosmosie, żele antybakteryjne i żele probiotyczne, i żele
anty-probakteryjne dwa w jednym, i nagle w tym wszystkim nadjeżdża wagon metra. Po brzegi
pełen buzującej, tętniąco-pulsującej, skłębionej, namolnej, bezładnej, fizycznej do szaleństwa
masy ludzkiej!
Drzwi zamykają się, zasklepia się wokół mnie niekontrolowana fizjologiczna bryła.
W biały dzień, w kraju wysoko rozwiniętym, przylegam całą powierzchnią ciała do ciał innych
ludzi. Słyszę bicie ich serc, szum mózgów, szmer krwiobiegów, czuję wilgoć oczu i turgor jam
brzusznych ogarniętych procesami digestywnymi; monotonny ambient życia, którego jestem
częścią. Wszędzie uszy, zanieczyszczone pory, plamy wątrobowe, turbany, perfumy, zęby,
oddechy, flory bakteryjne, otwarte rany, włosy dzieci, plastry na odciskach, wąsy, z którymi
jednam się, zespalam, skłębiam, zlepiam. Wysycenie wagonu ciałami zdaje się tak wysokie,
jakby błony dzielące poszczególne jednostki mogły zwyczajnie pęknąć i pozwolić zbić się nam
w jednÄ… wielkÄ… bezgranicznÄ… masÄ™.
Drzwi otwierajÄ… siÄ™ na Royal Barber Street i ci, co pracujÄ… tam w wielkim biurowcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]