[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szumkiem w głowie, jaki wywoływał sfermentowany mus, a nieświadomym domownikom
wmawiała, że zażywa lekarstwo.
Zdrowe owoce, zwłaszcza jabłka, trafiały do dużej ziemnej piwnicy na skraju
podwórza, gdzie miały czekać w słomie na okres zimowy. Z innych przygotowywano
konfitury, przeciery, musy. Dużą część pokrojono w plastry i suszono, wieszając wiele
sznurów w przewiewnych miejscach w szopie, nazywanej suszarnią. Wiśnie nastawiano na
soki, a także na nalewki. To była domena pana domu, w czym z wielkim poświęceniem
pomagała kucharka Serafina.
Wyjątkowo obrodziły jabłka. Pan Kalinowski chodził po sadzie w towarzystwie
parobka i pokazywał, które z gałęzi należy podeprzeć, a prawie wszystkie uginały się pod
ciężarem owoców. Podobnie obficie sypnęły się grusze i śliwy. Pan Michał cieszył się z tego
głośno, zwłaszcza z dobrych zbiorów wiśni z niedawno sprowadzonej odmiany kalinówka,
do której przykładał dużą wagę.
- Tak dobrego roku nie pamiętam - powiedział do Franciszki.
Starsza pani nie podzielała jego entuzjazmu. Była przekonana, że nadmiar owoców
spowoduje kłopot i poczucie straty, ponieważ nie wydawało się możliwe ich
zagospodarowanie. Wysyłanie owoców do Zabłudowa i dalej, do samego Białegostoku,
pozwalało sprzedać ledwie małą ich cząstkę. Zapowiedz dobrych zbiorów oznaczała
zarazem, że i ceny znacznie spadną.
- Lepiej by ta siła przyrody poszła w plony na polach - mruczała niezadowolona.
A Wacia Potocka widziała w dobrym urodzaju Boży znak i wieszczyła najgorsze.
- To znak - powtarzała, podnosząc palec w ostrzegawczym geście. - Będzie wojna.
Każdy pamięta, że przed wojną japońską też były bardzo soczyste jabłka.
Franciszka poprosiła męża, by zezwolił dokupić do kuchni dodatkowe rondle, patelnie
i zapas szklanych słoików.
- Konfitury? - zapytał. - Zawsze robimy konfitury. Wystarczają na całą zimę.
- To trzeba zrobić więcej - zauważyła. - Niech starczą na dwie.
Był to efekt jej licznych rozmów z panną Klementyną Hoffmann, która lubiła chwalić
się przewagami rolnictwa w Wielkim Księstwie Poznańskim. Młoda mężatka chciała
spróbować czegoś podobnego w Kalinówce, na co potrzebowała nie tylko zgody męża, ale i
dodatkowych środków.
Tłumaczyła to panu Michałowi z wielkim przejęciem, widać jednak przekonująco,
ponieważ w końcu wyraził zgodę.
- Zobaczymy - obiecał. - Skoro koniecznie chcesz spróbować. Pojadę w przyszłym
tygodniu do Zabłudowa, to może coś przywiozę.
Starsza pani przyjęła te plany wzruszeniem ramion i kąśliwą uwagą.
- A cukier skąd ona wezmie, co? Chyba nie pozwolisz na marnotrawstwo? Przecież to
wszystko zmarnuje się i będzie do wyrzucenia. Nie stać nas, żeby drogo płacić za cukier, a
potem wyrzucać.
Pan Michał uspokoił matkę.
- Franciszka powiedziała, że cukru potrzebujemy nie więcej, niż zwykle - wyjaśnił. -
Chciałbym pozwolić jej spróbować, jeśli mama nie ma nic przeciwko temu.
Pani Katarzyna wzruszyła ramionami.
- A czemu miałabym się sprzeciwiać? Czy ja kiedykolwiek stoję naprzeciw twoim
zarządzeniom w gospodarstwie?
Pan Michał Kalinowski ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. To była formuła
najwygodniejsza dla wszystkich. Franciszka mogła prowadzić eksperymenty w kuchni,
starsza pani obserwować je z dystansu i nie brać odpowiedzialności, jeśli się nie udadzą.
***
%7łyd Josek z karczmy przy zabłudowskim rynku nie podzielał niepokoju Michała
Kalinowskiego, wynikającego z wielkiego urodzaju owoców.
- Trzeba się cieszyć z bogactwa, jakie Bóg dał panu dziedzicowi - zauważył. - A pan
dziedzic markotny...
- Aatwo mówić - burknął zafrasowany pan Michał. - Co niby mogę zrobić? Mało tego
da się sprzedać. Cena spadła tak, że wcale nie opłaca się wysyłać gdziekolwiek. W domu
wszyscy pracują przy przetworach, będzie zapas wielki jak nigdy dotąd, a tylko małą część
da się zagospodarować.
Josek pokiwał głową. Postawił karafkę z wódką, zakąskę i poszedł obsługiwać innych
gości. Wrócił po kilku minutach.
- Ja bym może miał dla pana dziedzica radę... - zaczął niepewnie. - Jak się pan
dziedzic nie pogniewa, to bym poradził, co robić...
Kalinowski spojrzał zaciekawiony. Nie bardzo wierzył w możliwość dobrego handlu
wobec tak wielkiej podaży towaru. Wprawdzie pisano w gazetach, że na odległych terenach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]