[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podeszła do Josha, zarzuciła mu ręce na szyję i obdarowała go
gorącym pocałunkiem, żarliwym i słodkim.
- A teraz możemy siadać do stołu - oznajmiła lekko
zdyszanym głosem. - I zapamiętaj, jeśli skrzywdzisz Meg...
- Libby, nawet o tym nie mów! Nie zrobię niczego, co
obróciłoby się przeciwko niej.
Ciebie też nigdy nie skrzywdzę, pomyślał, ale nie
powiedział tego głośno. Postanowił już więcej na ten temat nie
mówić. Teraz trzeba poczekać. Libby powinna trochę
pomyśleć, na spokojnie, w samotności. O nich, o ich
pocałunkach, o ich związku. Patrzył, jak krząta się po kuchni.
Libby. Szczupła, ciemnowłosa, z wielkimi, pięknymi oczami,
które tak często płonęły oburzeniem. Libby, która w jego
ramionach topnieje jak wosk. Niewiarygodnie cudowna i
pociągająca. I mimo że gdzieś tam w środku odzywały się
jeszcze nieśmiałe ostrzeżenia, że nie należy wiązać się na całe
życie, że trzeba być ostrożnym - wszystko to przesłaniało
jedno, najważniejsze pytanie: kiedy znów będzie mógł wziąć
w ramiona Libby.
ROZDZIAA SIÓDMY
Przez resztę weekendu Libby zorganizowała sobie życie
tak, aby za wszelką cenę unikać doktora Gardnera. Nie
wymagało to zbyt wiele wysiłku, ponieważ Josh, jakby
rozumiejąc jej intencje, nie dawał znaku życia. Nie zadzwonił,
nie przyszedł, czyli wszystko szło jak po maśle. W niedzielę
wieczorem, układając się do snu, Libby miała poczucie, że
naprawdę panuje nad swoim życiem. Tak samo odprężona i
pewna siebie była w poniedziałkowy ranek, kiedy rączym
krokiem spieszyła do pracy. Za sobą miała dwa cudowne dni,
bez doktora i jego dyskusji o związkach i pocałunkach. Dni,
które naładowały ją pozytywną energią, i teraz gotowa była
stawić czoło wszelkim przeciwnościom losu, a nawet...
doktorowi Gardnerowi. Spodziewała się spotkania z nim,
ostatecznie pracowali przecież nieomalże drzwi w drzwi.
Równie bojowy nastrój miała we wtorek i w środę. Doktor
milczał jak zaklęty, a ona nadal czuła, że mogłaby przenosić
góry, choć od czasu do czasu, na chwileczkę, ogarniało ją
uczucie przygnębienia. Nie było w tym nic dziwnego. Roboty
miała huk, trudno więc, żeby organizm nie zareagował
spadkiem formy.
W czwartek - kolejny dzień niezmącony żadną, nawet
najdrobniejszą oznaką istnienia doktora Gardnera - czuła się
wprost wspaniale. W związku z przyjęciem pozostało jeszcze
kilka drobnych spraw do załatwienia, nie było to jednak nic
pilnego. Libby w ostatniej chwili rzuciła słuchawkę na widełki
i z zapałem zajęła się bieżącymi obowiązkami. Worek ze
śmieciami zawiązany został trochę mocniej, niż było to
konieczne. Oczywiście, wcale nie dlatego, że była
zdenerwowana. Wprost przeciwnie! Ostatecznie cóż w tym
dziwnego, że w piątek Josh namiętnie ją całował, a potem
przez pięć dni nie dawał znaku życia? W dzisiejszych czasach
takie zachowanie stało się obowiązującą normą.
Wymaszerowała dziarskim krokiem na dwór i podeszła do
kontenera na śmieci. Niestety, ciężka klapa nie dała się
otworzyć za pierwszym razem.
- Może pomóc?
Oczywiście, to był Josh. Stał kilka kroków dalej i jak
zwykle szczerzył zęby.
- Dziękuję - odparła wyniośle. - Dam sobie radę. Uśmiech
na twarzy doktora zgasł.
- Co się stało, Libby? - spytał cicho, ruszając w jej
kierunku. Odległość między nimi zmniejszyła się
niebezpiecznie i Libby zmuszona była odepchnąć Josha. No
tak, pięć dni spokoju, a teraz znów zaczyna się piekło!
- A co się miało stać? - burknęła. - Wyrzucam śmieci.
Ktoś musi to robić.
Na twarzy Josha znów pojawił się uśmiech.
- Jesteś wściekła, bo nie odzywałem się przez pięć dni -
stwierdził, nie kryjąc satysfakcji. Zbliżył się do kontenera i
uniósł ciężką klapę.
- Cóż za bujna wyobraznia! - rzuciła ostro Libby. Worek
znikł w czarnej czeluści, a ona powinna teraz odmaszerować z
dumnie podniesionym czołem. Niestety, słuszna postać
doktora Gardnera zagradzała jej drogę odwrotu. Mało tego,
Josh pochylił się i szepnął:
- Jutro wieczorem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]