[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ależ oczywiście, że jej podrzucę, i jeszcze powiem, że te ślady
to po mojej sekretarce.
Zwinia!
Daj spokój, przecież żartuję, rozluznij się. Idę pod prysznic
na salę gimnastyczną, a ręcznik wrzucę tam do kosza z brudami.
Wieczorem przyjdzie żona woznego, jej jest obojętne, co pierze.
Dałem im dziś wolne, powiedziałem, że dłużej zostaję i że zamknę.
Potem Horst usłyszał cmoknięcie i słowa, które były odpowie-
dzią na pytanie, jakie sobie zadał.
Lubię starszych, panują nad wytryskiem.
Z ociąganiem odchodził od drzwi. Miał zamiar dojść do sali
gimnastycznej i tam poczekać na dyrektora, by opowiedzieć mu
o swoim planie. Ale starczyło mu tylko sił na zejście na dół. Usiadł
na ławce i patrzył w niebo. Wzrokiem wypatrywał bombowców nie-
przyjaciela i w sercu prosił Boga, żeby zaraz się zjawiły i zbombardo-
wały gabinet dyrektora. Miotały nim zazdrość i wstyd. Niebo było
czyste i spokojne. Bezdzwięczne. Nie zapowiadało ataku piekielnych
maszyn. Błękit. Pusty błękit. Niepokojący spokój, tak jak jego życie.
47
Znowu się zamyślił, stracił rachubę czasu i nie wiedział, jak długo sie-
dzi na ławce przed szkołą, aż zobaczył przed sobą dyrektora podska-
kującego na jednej nodze i kręcącego palcem wskazującym w uchu.
Do diabła krzyknął dyrektor. No, wychodz! Dyrektor
dalej podskakiwał jak wróbel, a Horst się wreszcie ocknął.
No, no... już wystękał dyrektor. Przestał podskakiwać i wy-
jął palec z ucha. Pan tu jeszcze, kolego Bartlik, siedzi. Do domu
się panu nie spieszy?
Co się panu stało, panie dyrektorze? zapytał zdziwiony.
Dlaczego pan podskakiwał?
A, byłem pod prysznicem na sali gimnastycznej. Wie pan, ko-
lego Bartlik, człowiek przeżywa tę wojnę, człowieka biorą ciarki,
apotem człowiek poci się ze strachu na samą myśl, że może mu coś
na głowę z nieba spaść. Człowiek się jeszcze nie przyzwyczaił do
myśli, że szykuje się nowy porządek świata i że ktoś, na przykład
tacy Anglicy, nie chce się z nim zgodzić. I wie pan, kolego, byłem
długo w swoim gabinecie i bardzo poważnie razem z panią sekre-
tarką rozmawialiśmy na te tematy.
Jakie tematy? zapytał oschle Horst.
Egzystencjalne, drogi kolego, egzystencjalne tematy. I bardzo
się spociłem z nerwów, więc postanowiłem wziąć prysznic przed
pójściem do domu, no i woda naleciała mi do ucha, toteż musia-
łem ją wyskakać. A pan, drogi kolego, do domu, do dzieci, żony nie
ma zamiaru wracać? Już dosyć pózno, wozny ma wolne, wszystko
pozamykam.
Kiedy Horst pomyślał, że to dobry moment, aby przedstawić dy-
rektorowi swoją koncepcję zamknięcia sali gimnastycznej, usłyszał
potężne trzaśnięcie drzwiami, a potem na schodach zobaczył sekre-
tarkę. Widział w jej oczach błysk, który kobiety mają tylko po jednym.
Do widzenia, panie dyrektorze powiedziała.
Do widzenia, do jutra odpowiedział dyrektor.
Do widzenia, panie Bartlik.
Do widzenia pani oschle odpowiedział Horst. A sekretarka
sprężystym krokiem udała się w kierunku bramy.
7
Kiedyś mi powiedziała, że ojciec spoliczkował matkę za to, że ku-
piła jej drugą parę butów na zimę. Dobrze wiedziałaś, że pomimo
pozorów ubóstwa byli to bardzo nadziani ludzie. Może właśnie
z tego powodu miałaś takie parcie na mój ślub. Wiesz co, jak już
u nich zamieszkałem, wyszykowali nam duży pokój. Taki na par-
terze, z widokiem na ulicę i podwórko. Nawet pomalowany, choć
dosyć chłodny. Często przykrywaliśmy się kocami. Za ścianą był
drugi pokój, ten największy, ten, w którym było nasze przyjęcie
weselne. Ponura zieleń, stare meble zapełnione jakimiś zastawami
i sztućcami. Na ścianie obraz olejny. Ukatrupiony bażant w pió-
rach na srebrnej tacy, tonący w brzoskwiniach, orzechach, jabłkach,
winogronach, rozpołowionych granatach i figach. A na przeciwle-
głej ścianie akt. Też olej. Kobieta o wydatnych piersiach zadziera-
jąca głowę do góry. Nawet nie powiesili sobie numeru domu nad
drzwiami. Pamiętasz, jak nasza rodzina z Jutlandii przyjechała na
ślub i po całej wyspie szukali domu? Mogliby tak jezdzić, gdybym
wtedy przez przypadek nie wyszedł na ulicę. Potem mi powiedzieli,
że przejeżdżali obok niego kilka razy. Toaleta to była tam właściwie
nowość. W głowie mi się nie mieściło, że istnieje jeszcze coś takiego
jak wychodek. Wojsko albo obozy skautów, ale tutaj? Wiesz, oni tę
toaletę zbudowali na krótko przed naszym ślubem. Ona wywarła
na nich presję, bo wstydziła się przed gośćmi. A pamiętasz, jak się
z nimi spotkałaś? Ten cham ze szkorbutem powiedział, że zapłaci
49
za przyjęcie, a ty nam dasz na początek. Ty mu prosto w twarz po-
wiedziałaś, że nie śmierdzimy groszem, a jedyny nasz majątek to
dom, który ja dostanę, kiedy umrzesz. Patrzył na ciebie tępym
wzrokiem jak na ten zegar ścienny.
Mieszkał na pierwszym piętrze. Miał tam swój pokój, który za-
mykał na kilka zamków Kiedyś mnie zawołał. Palił nałogowo. Po-
prosił mnie o opróżnienie popielniczek. Był obrzydliwym brudasem.
Widziałem pod stołem walające się śmierdzące skarpety, koty z ku-
rzu i popiół z papierosów, który osiadł na telewizorze. Bo wiesz,
mamo, on miał swój telewizor, a dla innych był wspólny, na koryta-
rzu. On w tym swoim pokoju miał szafki zamknięte na zamki i sejf.
Trzymał w tych szafkach i sejfie złote monety, które jakimś sposobem
zdobył od Rosjan, jak jeszcze tu siedzieli. Miał też złote randy i inne
kosztowności. Jego żona zajmowała sąsiedni pokój i kiedy przycho-
dził wieczór, można było usłyszeć przez ścianę, jak on zamyka drzwi
od swojego pokoju na siedem spustów i jak zaczyna otwierać szafki
i sejf A potem słychać było brzęk monet, bo wysypywał je na stół. Li-
czył. On to robił każdego wieczoru. Kochał te monety.
Nie znosiłem sposobu, w jaki jedli. Jak świnie. W szczególno-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]