[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odsłonił staw skokowy i zmia\d\ył kostkę, przeorał te\ i piętę. Okolice wszystkich tych
miejsc usiane były odłamkami. Trzeba było unieruchomić nogę. W odsłoniętych .stawach
wywiązały się stany zapalne. Wiedział, \e jeśli nogę uda się uratować, nieruchome stawy
zwapnieją i stopa pozostanie sztywna, ale nie było innego wyjścia.
Bóle nie dawały Jerzemu spać, przy ka\dym opatrunku prosił chirurgów o amputację. Nie
zwracali na to uwagi. Po zbadaniu serca zaczęli faszerować go narkotykami. Dostawał na
zmianę dolantynę, pantopon i morfinę. Lekarze twierdzili, \e w ten sposób organizm nie
przyzwyczai się do jednego narkotyku. Narkotyki oddzielały go od otoczenia jakąś kurtyną.
Słyszał, widział, ale wszystko, nawet własny ból, stawało się dziwnie niewa\ne  niech boli.
Przyzwyczajenie wszak\e skracało stopniowo czas działania leków. Był osłabiony, dra\nił go
ka\dy szybszy krok przez salę, nawet przez korytarz; jęczał wtedy donośniej, prosił kolegów,
by interweniowali. Najwa\niejsze było dla niego to własne prze\ywanie bólu.
Le\ał na sali wraz z czterema kolegami. Najstarszym był taksówkarz warszawski, pan
Kazimierz; szczupły, szpakowaty, z krzaczastymi brwiami i bystrym spojrzeniem wąskich,
złośliwych oczu. Mawiał, \e cała ta  heca" nie warta była jego poharatanej ręki. Do
ka\dej'wiadomości o powstaniu dodawał nieodmiennie złośliwy i gorzki komentarz.
Właściwie byli mu wdzięczni za ten styl. Aatwiej było pod pozorami natrząsania się z własnej
niedoli i wzruszeń kryć niepokój o bliskich i rozpacz. Wiedzieli, \e powstanie dogorywa, \e
musi upaść.
Zygmunt pracował jako metalowiec na Woli. Bolała go strzaskana i zle zło\ona ręka, długie
godziny le\ał odwrócony do ściany. Choć mógł wstać, chodził mało i nie lubił wiele gadać.
Wiedzieli o nim tyle tylko, \e oberwał odłamkami: strzelił w otwór lufy czołgu, pocisk w
lufie eksplodował, czołg był do niczego, ale Zygmunt te\ miał dosyć.
Na trzecim łó\ku le\ał milczący, półprzytomny dwudziestoparoletni człowiek. Nie wiedzieli
o nim nic. Siostry te\ nie potrafiły albo nie chciały o nim mówić. Le\ał ju\ od paru miesięcy;
miał strzaskane podudzie. Poili go alkoholem, który jakoby najskuteczniej oczyszczał ranę.
Osłabiony po długotrwałej gorączce, przebytym zapaleniu szpiku kostnego zapadał w letarg
po pierwszej porcji wódki i le\ał jak worek, nieobecny.
115
Czternastoletni kapral Tadek mało przesiadywał na sali. Ranny niezbyt cię\ko w rękę, biegał
po całym szpitalu, często wychodził  w miasto", ubrany w po\yczany, sięgający mu do
kostek płaszcz wojskowy i zadzierzyście zsuniętą na ucho polową rogatywkę. Dostarczał
kolegom na sali  skombinowane" w kuchni łakocie, a z miasta plotki i lepszy tytoń.
Jerzy le\ał na łó\ku pod oknem, twarzą do drzwi, widział więc ka\dego wchodzącego do sali.
Lewą, ranną nogę uło\ono mu na wielkiej, sztywnej poduszce, mógł poruszać jedynie
zdrową, prawą. Poniewa\ wszyscy w szpitalu po paru dniach stali się specjalistami od
chirurgii, przeto ka\dy udzielał rad innym. Namawiali Jerzego, by nie trzymał rannej nogi
wysoko, tłumaczono, \e zaka\a się w ten sposób zdrowe partie i mo\e zajść konieczność
amputacji całej nogi, a wtedy mowy nie ma o ruchomej protezie. Nie oni jedni przypominali
Jerzemu o amputacji: zachodziła na salę starsza siostra, pomocnica z sali operacyjnej i
milcząc ściskała ciepłą dłonią palce jego rannej nogi. Potem kręciła z niezadowoleniem głową
i mówiła  ciepłe", co miało znaczyć, \e jeszcze  \yją" i do amputacji nie są gotowe.
Któregoś dnia biegający Tadzio wpadł na salę z wiadomością, \e w opatrunkowej jest jakiś
gość z powstania. Dzięki Tadziowi znali wszystkich z sąsiedniej, równie\  akowskiej" sali, na
której obok majora Kryski i jeszcze jednego oficera z Powiśla le\ał porucznik Jegorow,
wcielony do polskiej armii jako fachowiec-cekaemista. Znali chyba wszystkich warszawskich
powstańców, którzy znalezli się w Lublinie. Tadzio opowiadał, \e ów nowy jest jednym z
opisywanych w gazetach bohaterów, którzy przepływali Wisłę w czasie, gdy na prawym
brzegu byli jeszcze Niemcy. Nawiązano wówczas kontakt z regularnymi oddziałami Wojska
Polskiego. Widzieli fotografie odznaczonych i honorowanych łączników, o tym  nowym", o
Stefanie, dotąd nie słyszeli.
Kiedy zjawił się w drzwiach, sprowadzony przez Tadzia, spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Nie był w mundurze, nie miał na piersiach \adnych odznaczeń; ubrany był w drelichy, na
nogach miał gumowe buty. Okazało się, \e był przewodnikiem, pływał przez Wisłę kilka
razy, a oberwał przez plecy przy ostatniej przeprawie. Postrzały były niegrozne, dlatego, jak
twierdził, nie musiał le\eć w szpitalu, przychodził tylko na opatrunki.
116
Pan Kazimierz obserwował go w milczeniu, ze złowró\bnym, złośliwym uśmiechem.
 Myślałem, \e wszyscy jesteście dygnitarzami... A pański mundur coś nie na czasie i
buty... To jakaś specjalna formacja ?
 Nie jestem w wojsku. Przydzielili mnie do innej roboty  odpowiedział przybysz,
lekcewa\ąc kpiny Kazimierza.
 Ale wszyscy pańscy koledzy to oficerowie nagradzani, odznaczani i chyba dostali te\
ciepłe płaszcze, a pan co? Nie wiem, jak by to było u nas, ale u was coś nietęgo z tą
sprawiedliwością.
 Co to znaczy  u was"? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl