[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szkole. Przykładałam dłoń w różnych miejscach, usiłując je wymacać, ale to było tak, jakby
cała moja klatka piersiowa składała się z serca. Całe moje ciało biło i pulsowało. I to coraz
szybciej i szybciej. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduję.
Popatrzyłam na szafki, byle skupić się na czymś innym... na czymkolwiek poza
śmiercią. Moje spojrzenie zahaczyło o otwartą szufladę. Wysypywały się z niej kartki
papieru, rozrzucone po twoich poszukiwaniach. Zamrugałam, usiłując skupić wzrok. I było
tam to zdjęcie. To, które już widziałam, dziewczyny z dzieckiem. Wystawało spomiędzy
kartek.
- Gem?
Twój głos przywołał mnie z powrotem. Wchodziłeś przez drzwi, niosąc w ramionach
masę rzeczy. Pozwoliłeś im upaść na podłogę, hałas odbił się echem wokół mnie. Podszedłeś
do mnie, zrozumiałeś, na co patrzę, i wyciągnąłeś zdjęcie spomiędzy papierów. Zerknęłam na
nią ostatni raz, zanim wsunąłeś fotografię do tylnej kieszeni szortów, ujrzałam długie włosy
twojej matki i ciebie, kiedy byłeś mały.
Zawahałeś się, nim zamknąłeś szufladę, po czym wyjąłeś z niej coś jeszcze.
- Zrobiłem to - powiedziałeś szorstko. - Dla ciebie.
Wcisnąłeś mi go na palec. Był surowo wyrzezbiony, z kawałka czegoś kolorowego i
chłodnego... pierścionek w całości wyrzezbiony z kamienia. Był piękny. Lśnił na mojej
skórze szmaragdową zielenią i krwawą czerwienią, maleńkie kropeczki złota odbijały światło.
Nie mogłam przestać na niego patrzeć.
- Dlaczego? - spytałam.
Nie odpowiedziałeś. Zamiast tego dotknąłeś pierścionka delikatnie i popatrzyłeś na
mnie tak przenikliwie; twój wzrok przepełniały niewypowiedziane pytania. Obróciłeś moją
dłoń i sprawdziłeś puls, przytrzymując palce na mojej skórze. Twoja ręka była wilgotna od
potu, a ja czułam się dwa razy bardziej rozpalona.
- Teraz słuchaj - powiedziałeś bardziej stanowczo, ponownie odzyskując panowanie
nad głosem. - Mam taki plan.
Usiłowałam skupić się na tobie, ale twoja twarz zaczynała rozmywać się na brzegach.
Podniosłeś coś z podłogi. Zamrugałam, kiedy zobaczyłam, co to jest - długa, metalowa piła.
Jej zęby były dość zardzewiałe i wyglądały na ostre.
- Co chcesz z tym zrobić? - spytałam. Dotknęłam swojej obandażowanej nogi.
Zauważyłeś.
- Nie martw się, twoja noga jest bezpieczna. - Ruchem głowy wskazałeś na stół.
Kąciki twoich ust uniosły się w półuśmiechu. - Ale te nie są.
Sięgnąłeś do metalowej skrzynki i wyciągnąłeś z niej kolejne bandaże, rozwijając je
po kolei. Jeden położyłeś mi na brzuchu. Potem się odsunąłeś, patrząc na mnie tak, jakbyś
usiłował mnie zmierzyć.
- Co teraz? - spytałam.
- Przywiążę cię do stołu - powiedziałeś. - Potem przywiążę to wszystko do wielbłąda.
A potem pójdziemy tam, gdzie zostawiłaś samochód, i wyciągniemy go.
Zbyt wiele z tego, co wymyśliłeś, skłaniało mnie do protestu, skupiłam się więc na
samochodzie.
- Nigdy go nie znajdziesz.
- Znajdę.
Przypomniałam sobie ostatni widok auta, zagrzebanego głęboko w piasku.
- Nie wyciągniesz go - stwierdziłam. - Ugrzązł.
Wzruszyłeś ramionami.
- Tak myślałem.
- Nie chcę tam umrzeć - szepnęłam.
Ale ty mnie chyba nie usłyszałeś. Zacząłeś od razu krzątać się po pokoju, wyciągnąłeś
jakieś pudło i wypełniłeś je różnymi szklanymi fiolkami, butelkami wody i jedzeniem. Potem
jednym szybkim ruchem chwyciłeś mnie na ręce i delikatnie położyłeś na podłodze.
- To tylko na chwilę, dopóki nie odetnę nóg - wyjaśniłeś, uśmiechając się
przepraszająco.
Ze szpary między deskami podłogi powiało, kurz zawirował i poleciał mi w nos.
Wziąłeś piłę i zacząłeś odcinać pierwszą nogę. Czułam w podłodze wibracje, kiedy
pracowałeś. Piła rozmyła się w miedzianą smugę. Jedna noga odpadła. Zabrałeś się za drugą.
Działałeś szybko. Ale ja chciałam, żebyś pracował jeszcze szybciej.
Wkrótce potem na podłodze obok mnie leżał stół bez nóg. Podniosłeś mnie i położyłeś
na blacie. Mocno mnie do niego przywiązałeś znalezionymi bandażami.
- Za gorąco, za ciasno - poskarżyłam się.
Otarłeś mi twarz ręcznikiem, a potem narzuciłeś go na mnie. Przyniosłeś z kuchni
szklankę wody i zmusiłeś mnie do jej wypicia.
- Będzie jeszcze goręcej - powiedziałeś.
Krzyknęłam, gdy na improwizowanych noszach wyniosłeś mnie na dwór, w brzuchu
dostałam skurczy od szarpania. Zamknęłam powieki przed blaskiem słonecznym i
naciągnęłam ręcznik na twarz. Pod materiałem mój oddech wydawał się ciężki i gorący,
policzki były rozpalone.
Spięłam się, kiedy opuściłeś stół na piasek. Wielbłądzica klęczała tuż przy mnie.
Słyszałam jej przeżuwanie, czułam jej ciepło. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam czubkami
palców sierści na jej brzuchu. Ty byłeś po drugiej stronie, sądząc po odgłosach. Przyczepiałeś
coś - domyśliłam się, że to pudło, które wcześniej zapakowałeś. Potem przez garb zwierzęcia
przerzuciłeś linę w moją stronę. Owinąłeś ją wokół prowizorycznych noszy i przywiązałeś
mnie do boku wielbłąda. Mocno zacisnąłeś linę i nosze przesunęły się po piasku, bliżej jego
brzucha; leżałam teraz tuż obok niego. Byłam tak blisko, że czułam zakurzony zapach sierści
wielbłądzicy i słyszałam burczenie w jej brzuchu. Przycisnęłam ramię do jej boku, maleńki
owad przeskoczył z jej skóry na moją.
Potem kazałeś zwierzęciu wstać. Usłyszałam, jak głęboko w jego wnętrzu rodzi się
jęk, hucząc wszędzie wokół mnie. Gdzieś z bardzo daleka słyszałam twoje słowa zachęty,
które kierowałeś w stronę wielbłądzicy. Kiedy wyprostowała tylne nogi, rzuciło mną.
Krzyknęłam, chwytając się jej sierści. Zabolało jeszcze bardziej, gdy wyprostowała przednie.
Ale w jakiś sposób nosze wciąż pozostawały poziomo, podobnie jak ja, leżąc na wznak,
przywiązana mocno do wielbłąda niczym bardzo ciężkie juki.
- Trzymaj się, Gem - powiedziałeś, kładąc mi rękę na ramieniu. - To wszystko może
trochę boleć.
Wielbłądzica z wahaniem zrobiła parę kroków. Chwyciłam się mocno brzegów stołu.
Moje ciało kołysało się do przodu i do tyłu, a to powodowało fale bólu. Kiedy już zaczęła iść,
chyba zapomniała o niesionym ciężarze, bo bez trudu parła do przodu. Wyjrzałam spod
ręcznika. W jednej ręce miałeś linę, przymocowaną do wielbłąda, a w drugiej długi kij.
Szedłeś szybko obok nas, niemal biegnąc, żeby dotrzymać zwierzęciu kroku. Po twojej nagiej
piersi lał się pot, zmywając z niej resztki farby.
- Dalej, mała, dalej! - wołałeś. - Szybciej...
Wypowiadane przez ciebie słowa były trochę jak piosenka, a tępy odgłos kopyt
wielbłądzicy wyznaczał rytm. Wszystkie te dzwięki zlewały się w mojej głowie, coraz
cichsze i cichsze...
Próbowałam oddychać powoli, koncentrując się na tym zamiast na skurczach w
brzuchu. Promienie raziły moje oczy. Naciągnęłam na nie ręcznik. Po obu stronach mojej
głowy położyłeś butelki z wodą, oparłam policzek o jedną z nich, odrobinę chłodząc skórę.
Ale butelki szybko stały się równie ciepłe jak ja; woda bulgotała głośno koło moich uszu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]