[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moment, po czym niespodziewanie ją pocałował. Wyrywała mu się przez chwilę, a potem znieruchomiała w
jego ramionach, oddając mu pocałunek. Zwiat przypomina arkę Noego, pomyślała Imogena, wszyscy tworzą
pary, wszyscy się kochają, wszyscy z wyjątkiem jej jednej. Przeniosła spojrzenie na dziecko i wydała okrzyk
Jilly Cooper / Imogena / 87
przerażenia. Balansowało teraz na samej krawędzi, patrząc w dół, na głęboką wodę, gdzie pod wodorostami
sterczały zębiska jeszcze bardziej spiczastych skał. W chwilę pózniej straciło równowagę i runęło do wody.
Imogena zaczęła krzyczeć.
Wpadł do wody! wołała do pary, która gapiła się na nią, nic nie rozumiejąc. Vite, vite!
przeszła na szkolny francuski. Il a tombe!
%7ładne z nich nie drgnęło, byli jak sparaliżowani przerażeniem. Cóż miała więc począć wskoczyła sama
do wody i płynęła wzdłuż skał do miejsca, gdzie widziała mały różowy kapelusz unoszący się na falach.
Niespodziewanie prąd stał się bardzo silny, szarpał nią we wszystkie strony. Gdy dała nurka, rozpaczliwie
szukając dziecka, natrafiła tylko na gęste wodorosty, nogami szorowała po ostrych skałach. Wynurzywszy się,
by zaczerpnąć tchu, zobaczyła, że mężczyzna płynie wjej kierunku, a za nim wrzeszcząca histerycznie matka.
1ci.? zawołała do nich, odgarniając włosy z oczu. Jest tutaj. I znów poszła nurkiem pod wodę. Gdy
tym razem wypłynęła dla nabrania tchu, krztusząc się i plując, ojciec dziecka, z twarzą poszarzałą z przestrachu,
zbliżał się już do niej. Tuż za nim, wciąż krzycząc jak szalona i rozpaczliwie młócąc rękami wodę, płynęła
matka.
Wszyscy nurkowali raz za razem. To niemożliwe, żeby ono wciąż jeszcze żyło, pomyślała Imogena z roz-
paczą i nagle wyczuła coś miękkiego pomiędzy dwiema skałami. Zaczęła ciągnąć to coś do siebie, ale najwyraz-
niej było zaplątane w wodorosty. Wynurzyła się ponownie, w uszach jej dzwoniło.
Myślę, że jest tutaj wysapała, pryskając śliną. Nie mogę go wyciągnąć.
Nabrała powietrza w płuca i jeszcze raz dała szczupaka pod wodę. Tym razem udało jej się schwycić dziecko
za włosy, potem za jedną rękę i w chwili, gdy czuła, że płuca niemal jej rozsadza, wodorosty wreszcie puściły
swą ofiarę. Imogena wyszarpnęła dziecko na powierzchnię. Oczy miało zamknięte, buzię otwartą.
Matka zanosiła się płaczem.
Pomóżcie mi jęknęła Imogena, łapiąc rozpaczliwie oddech.
Była tak wyczerpana, że dziecko ciążyło niczym bryła ołowiu w jej ramionach.
Ojciec podtrzymał dziecko z drugiej strony i oboje zaczęli je holować w stronę brzegu; matka płynęła za nimi
szlochając. Położyli je na piasku, mężczyzna zaczął uderzać pięściami i miarowo uciskać jego klatkę piersiową.
Proszę pozwolić, ja to zrobię powiedziała Imogena, gorączkowo usiłując sobie przypomnieć, czego się
nauczyła na kursie pierwszej pomocy. Po pierwsze, należy odgiąć głowę do tyłu, by się przekonać, czy nic nie
utkwiło w tchawicy. Wyglądało na to, że nie. Pochyliła się, przyłożyła wargi do małych sflaczałych usteczek i
powoli zaczęła wtłaczać powietrze do płuc dziecka. Chłopczyk był zimny i nie dawał żadnych oznak życia.
Owładnęło nią okropne uczucie, że jest już za pózno. Nurkowanie wyczerpało ją do ostatecznych granic i miała
ogromne trudności z wyrównaniem oddechu. Próbowała nie zwracać uwagi na spazmatyczny płacz matki.
Zdawało się, że wieczność minęła od chwili, gdy wyciągnęli go na brzeg i zaczęła stosować sztuczne
oddychanie, sprawa jednak nadal wyglądała beznadziejnie, wciąż nie było żadnej reakcji. Czy dalsza walka ma
jakikolwiek sens? Siłą woli zmusiła się do kontynuowania reanimacji, czuła, jak słońce pali ją w plecy, i nagle
stał się cud poczuła słabiutkie bicie serca w piersi dziecka, jego płuca powoli zaczęły rozszerzać się jak
miechy i stopniowo, z rozdzierającą opieszałością, chłopczyk zaczął oddychać.
Imogena przykucnęła na piętach, w głowie jej się kręciło. Dziecko otworzyło przekrwione oczy, załkało i
dostało gwałtownych torsji.
Wszystko będzie dobrze powiedziała Imogena.
Matka wpadła w jeszcze większą histerię. Imogena zauważyła, że po lewej nodze spływają jej krople krwi
musiała zranić się o podwodne skały.
Ferme ta gueule burknął opryskliwie ojciec, z twarzą wciąż jeszcze poszarzałą z przerażenia.
Cholerną mam z was pomoc, pomyślała z ironią Imogena. Sięgnęła po ręcznik, oczyściła twarz dziecka i zaczęła
je delikatnie wycierać.
Jilly Cooper / Imogena / 88
Nic mu nie będzie, naprawdę powiedziała, owijając chłopca suchym ręcznikiem. Tamci wciąż nie byli
w stanie się poruszyć. Musicie zabrać go natychmiast do domu ponaglała ich, jak gdyby miała do
czynienia z dziećmi. Trzymajcie go w cieple i bezzwłocznie wezwijcie lekarza. Mężczyzna oprzytomniał i
zaczął mamrotać podziękowania.
Nie ma o czym mówić wzruszyła ramionami. Pani też przeżyła ogromny szok dodała, zwracając
się do pochlipującej matki. Ale dziecku n a p r a w d ę nic nie będzie.
Jakim cudem pani się tu dostała? spytał ojciec w łamanej angielszczyznie. Nie wiedziała pani, że to
plaża prywatna?
O Boże, nie miałam pojęcia! Bardzo przepraszam. Ale teraz najważniejsze to zanieść go do domu.
Gdzie się pani zatrzymała? spytał powoli ojciec.
W Port-les-Pins. Podniosła dziecko dygocące z zimna w swym ręczniku i podała je ojcu. Proszę iść
z nim natychmiast do domu. C est tres important.
Dopiero gdy się ubrała i ruszyła w daleką drogę do domu, zdała sobie sprawę, ile ten wypadek kosztował ją
nerwów. Musi wrócić do hotelu i wygadać się przed kimś. Jej myśli powędrowały ku Mattowi, szybko jednak je
odgoniła. Matt był owocem zakazanym, należał do Cable. Może pójdzie do Madame, która zawsze lubiła sobie
poplotkować. Gdy jednak dotarła do hotelu, usłyszała świst kul i tętent kopyt końskich, dobiegające z pokoju
Madame na tyłach recepcji pewnie cała rodzina ogląda jakiś western w telewizji. Wówczas spostrzegła, że na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]