[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maxie czuła się jak w oblężonej twierdzy, do której jakimś tajemniczym
sposobem udało się przeniknąć wrogowi.
- Musisz mnie wysłuchać. - Błagalny głos Connora dobiegał przez
zamknięte drzwi sypialni. - Do diabła, Maxie! Przecież wiesz, co do ciebie
czuję. Do ciebie, a nie do jakiegoś telewizyjnego tworu. Co ja na to poradzę, że
Morris jest idiotą? Już sobie poszedł, a ja cię bardzo za niego przepraszam.
Maxie leżała skulona na łóżku. Patrzyła na opuszczone żaluzje i usiłowała
sobie wszystko porządnie poukładać w głowie.
Minęły trzy kwadranse, odkąd zamknęła się na klucz w swojej sypialni.
W tym czasie tylko raz je otworzyła i tylko po to, żeby wyrzucić na korytarz
ubranie Connora. Wiedziała, że nie wyjdzie stąd w różowym szlafroczku, a
bardzo chciała, żeby sobie poszedł.
- Zostaw mnie w spokoju - powiedziała.
Connor jęknął, z całej siły uderzył głową w drzwi.
- Odwołam ten wywiad, Maxie. Jeśli chcesz, zwolnię Morrisa i sam też
się zwolnię. Zrobię, co zechcesz, tylko mnie wysłuchaj. I powiedz, jak mam ci
pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- 104 -
RS
Oczy Maxie wypełniły się łzami. Skoncentrowała się tak mocno, że
zdołała je opanować. Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby się teraz załamać. Za
nic w świecie by się teraz nie załamała.
- Ale przecież...
- Idz sobie. - Nie miała ochoty go słuchać. - Nie jesteś mi potrzebny. Z
takimi głupstwami radzę sobie sama. Przyzwyczaiłam się do tego, że się mnie
wykorzystuje, okłamuje, że się na mnie poluje. Tym razem też sobie poradzę.
Connor klął jak szewc. Wiedział, że to przez niego gończe psy prasowe
dowiedziały się, gdzie Maxie mieszka, choć przecież nie poinformował ich
osobiście. Ktoś musiał podsłuchać rozmowę telefoniczną albo przekupić
któregoś z kamerzystów, albo jeszcze coś innego.
Morris, niestety, miał rację. Connor nie był w tej branży nowicjuszem.
Powinien był zachować większą ostrożność. Gdyby tylko nie zakochał się po
same uszy, na pewno bardziej by uważał.
Dopiero teraz przypomniał sobie, że ona nic o tym nie wie. Nie
powiedział Maxie, jak bardzo ją kocha, a teraz było już za pózno. Nawet gdyby
zechciała go wysłuchać i tak by nie uwierzyła.
Osunął się na podłogę, oparł plecami o zamknięte drzwi. Pozbył się już
różowego szlafroczka, lecz w pomiętym garniturze wyglądał tak samo
idiotycznie.
Dlaczego to wszystko tak szybko się rozpadło? - myślał. Dlaczego Maxie
znów została rzucona wilkom na pożarcie?
Przeze mnie jej cicha przystań zmieniła się w więzienie. Zaufała mi, a ja
ją zniszczyłem.
- Maxie?! - wołał zrozpaczony. - Wysłuchaj mnie, proszę. Nie musisz nic
mówić, tylko mnie wysłuchaj. Powinienem cię chronić, powinienem cię ustrzec
przed tymi wilkołakami, ale jak mam to zrobić, skoro sam należę do tego stada.
Zanim mnie poznałaś, miałaś wszystko, czego ci trzeba. Swoje krowy, Har-
veya, ogród i ten dom... A potem ja się pojawiłem i wszystko zniszczyłem. W
- 105 -
RS
ciągu kilku dni zepsułem to, co ty z takim wysiłkiem zbudowałaś. Nie mam
pojęcia, jak to się stało, nie chciałem, żeby do tego doszło. Musisz mi uwierzyć!
Naprawdę nie chciałem.
Drzwi sypialni otworzyły się bez ostrzeżenia. Connor się przewrócił.
Mrugając oczami patrzył na Maxie z tej nowej perspektywy.
Miała na sobie kombinezon, włosy schowała pod czapką. Wyglądała
prawie tak samo jak zwykle, tylko była znacznie bledsza i nienaturalnie
opanowana.
- Co ty wyprawiasz? - spytał Connor. Maxie przeszła nad nim; jakby był
kłodą.
- Nie widziałeś gdzieś moich kaloszy?
- Tych, w których chodzisz doić krowy?
- Tak.
- Stoją przy drzwiach. - Connor wstał, poszedł za Maxie do pokoju. -
Dokąd się wybierasz?
- Muszę wydoić krowy. Nie wygłupiaj się, Garrett, wszystko się wydało.
Nie ma sensu, żebyś tu jeszcze sterczał.
- Wychodzisz? - Connor patrzył z niedowierzaniem, jak zakłada ogromne
żółte kalosze.
- Ja wychodzę, a ty się wynosisz.
- Nigdzie się nie ruszę. Nie zostawię cię! Dobrze wiem, co narobiłem.
Muszę cię uratować z tego piekła. Potrzebujesz mnie i ja cię nie opuszczę.
- Naprawdę tak uważasz? - Maxie się roześmiała. - Pochlebiasz sobie, mój
drogi. Nie musisz mnie ratować, bo nic mi nie grozi. Straciłam dziewictwo, ale
o tym sama zadecydowałam. I bardzo cię proszę, żebyś nie robił sobie z tego
powodu żadnych wyrzutów. Zrobiłeś to po mistrzowsku. Jeśli chcesz, dam ci
pisemne zaświadczenie.
- Przestań! - Connor był załamany.
- 106 -
RS
- Oboje mieliśmy z tego mnóstwo frajdy. - Maxie nie zwracała uwagi na
jego protesty. - A zaświadczenie ci się przyda. Może nawet dadzą ci
podwyżkę... Ten numer z kredytem bankowym był całkiem niezły.
- Mówiłem ci, że Morris sam to wymyślił.
- A kto powiedział Morrisowi o kredycie?
- Ja.
- No właśnie. - Maxie wzruszyła ramionami; - Już za to powinni ci dać
podwyżkę. Widziałeś gdzieś moje rękawice?
- Leżą na ganku - odparł machinalnie, ale zaraz oprzytomniał. - Co ty
wyprawiasz, dziewczyno? Chcesz stanąć w tym stroju przed setką reporterów?
Miał nadzieję, że to ją otrzezwi, ale Maxie nie zamierzała rezygnować.
Patrzyła na Connora długo i przenikliwie. Jakby nie mogła uwierzyć w to, co
usłyszała.
- Ubrałam się tak, ponieważ muszę wydoić krowy - powiedziała cicho. -
Pewnie wyglądałabym lepiej w tej sukni, którą od ciebie dostałam, ale byłoby
mi niewygodnie. Zresztą kalosze do niej nie pasują. Wychodzę, bo muszę zrobić
to co zawsze. Nic na to nie poradzę, że mój kombinezon nie pasuje do
wizerunku Glitter Baby i do twoich wymagań. Ani ty, ani nikt na świecie nie
zdoła mi zabrać tego, co najbardziej sobie cenię.
- Glitter Baby nic mnie nie obchodzi! - Connor spróbował ją przytulić, ale
się cofnęła. Pokręciła głową. - Zgoda - powiedział zmęczonym głosem. - Skoro
uważasz, że powinnaś się pokazać tym ludziom, to ja się im pokażę razem z
tobą. Przynajmniej nie będziesz sama.
- Ani mi się waż! - Serce Maxie ściskało się z bólu, lecz nie chciała dłużej
utrzymywać fikcji. Tym bardziej takiej, którą jeszcze niedawno uważała za
czarowną rzeczywistość. - Nie życzę sobie, żebyś ze mną wychodził. Nie
potrzebuję cię. Nie boję się iść w kombinezonie do swojej własnej obory. Nie
boję się pokazać ludziom prawdziwej Maxie Calhoon. Może mi nie uwierzysz,
- 107 -
RS
ale jestem dumna z tego, kim jestem. Patrzę w lustro i lubię tę osobę, którą tam
widzę. Czy ty możesz to samo powiedzieć o sobie?
Connor spuścił oczy. Nie miał nic do powiedzenia.
- Na pewno nie. - Maxie odpowiedziała za niego.
- A co będzie z nami? - spytał.
- Co z nami? - powtórzyła. - Nas nie ma, Connor. Nie wiem, z kim się
wczoraj przespałeś, ale to na pewno nie była Maxie, hodowczyni mlecznych
krów. Dlatego nic takiego jak my" nie istnieje.
- Nie mów tak - błagał. - Dobrze wiesz, z kim byłem wczoraj w nocy.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Jestem wolnym człowiekiem, nie muszę
się zgadzać na kompromisy. Przekonałam się, że cena zawsze jest wygórowana.
Jeśli muszę być sama, żeby pozostać wierną sobie, to będę sama. I naprawdę nic
złego mi się nie stanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]