[ Pobierz całość w formacie PDF ]
latem na Śniardwy, nad Niegocin lub Nidzkie. Z początku było tam cicho, wspaniała
pierwotna przyroda. A teraz? Do drugiej w nocy słychać jazgot motorów łodzi i kajaków
powracających z jeziora na przybrzeżne biwaki, a o trzeciej rano rybacy wyruszają na
rejsy. Makabra. I jak w takich warunkach ma żyć kormoran? Jeziorak jest jeszcze
stosunkowo mało odwiedzany przez turystów, straszliwą stonkę, która niszczy przyrodę.
Więc przybyłem tutaj. A pan? Pan też pływa po jeziorze z hałaśliwym motorkiem?
— Nie — odrzekłem dumnie. Mój wehikuł rzeczywiście ma wspaniały tłumik, pływa
niemal bez szmeru.
Lecz oto droga nagle skręciła i naszym oczom ukazała się zielonkawa toń jeziora,
prześwitująca między pniami olszyn.
— Wysiadam! — wrzasnął Kaznodzieja.
Brzeg był tu niedogodny, bo zarośnięty trzcinami. Lecz on na to nie zważał. Gdy
zatrzymałem wehikuł, natychmiast wytaszczył z niego swój ogromny wór. Tak mu się
śpieszyło nad jezioro, że pomyślałem „Nawet się ze mną nie pożegna”.
Raptem jednak jak gdyby przypomniał sobie o mojej obecności.
— Chwileczkę, niech pan zaczeka — rzekł do mnie.
Przykląkł nad swoim przepastnym workiem, rozwiązał węzeł sznura i wsadził rękę
do środka.
Dość długo grzebał, aż wreszcie wyjął z niego coś w rodzaju długiej piszczałki czy
też trąbki.
— Spragnionego pan napoił, zmęczonego pan podwiózł — odezwał się takim
tonem, jakby wypowiadał zaklęcie. — Gdyby kiedyś na jeziorze znalazł się pan w kło-
pocie, proszę zadąć w ten róg. Jeśli będę w pobliżu, przyjdę panu z pomocą.
To mówiąc wcisnął mi do ręki trąbkę czy też piszczałkę. Szelmowsko mrugnął do
mnie prawym okiem, później zarzucił sobie na ramię ciężki wór i lekkim krokiem, jakby
ten worek nic nie ważył, zaczął schodzić nad brzeg jeziora.
Ruszyłem dalej skonsternowany, z głową pełną niepokojących myśli.
Kim był ten człowiek? Czego szukał nad Jeziorakiem? Czy tylko samotności i od-
osobnienia? Czemu dał mi swoją trąbkę? A może to właśnie był ów tajemniczy Kapitan
Nemo?
Las skończył się, droga wybiegała w pole. Nad brzegiem jeziora rozciągała się
zielona łąka, a kilometr dalej zobaczyłem czerwone, ceglane mury pierwszej chałupy
jakiejś wioski.
Nie namyślając się długo skręciłem. Zauważyłem, że pastuszek pilnujący niewiel-
kiego stada krów aż krzyknął przerażony, gdy mój wehikuł popędził prosto do wody.
Nastąpił skok — i już płynąłem po spokojnej tafli jeziora.
Było to chyba najszersze miejsce jeziora. Z prawej strony rysowały się ciemne kon-
tury drzew na dwóch wyspach. Drugi brzeg zaznaczał się wyraźnie, ale znajdował się w
odległości przynajmniej dwóch kilometrów. Nieco na północ rozlewisko wody stawało
się niemal bezkresne, a brzeg zaledwie się rysował. To była chyba potężna odnoga
Jezioraka z Czaplim Ostrowem i zatoką, nad którą rozciągała się wieś Matyty, a dalej
Dobrzyki z kanałem łączącym Jeziorak z jeziorem Ewingi.
Przez chwilę zawahałem się. Miałem ochotę płynąć od razu w tamtą stronę. Ale czy
nie przezorniej było pozwolić Człowiekowi z Blizną — jeśli przybył już nad Jeziorak —
aby zadomowił się tutaj, poczuł się pewnie i bezpiecznie? Dlatego zamiast na północ
skierowałem wehikuł na południe i popłynąłem w kierunku Iławy.
Zwiedzanie Jezioraka powinno się chyba zaczynać od Iławy, a nie, jak proponują
na ogół wszystkie przewodniki, od jego połączenia z Kanałem Elbląskim, to jest od Mi-
łomłyna, gdzie Kanał Elbląski rozdziela się i jedną odnogę prowadzi do Jezioraka oraz
jego rozlewiska zwanego Kragą. Jeziorak bowiem, jeśli patrzeć na mapę, przypomina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]