[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krwi i innych filmowych atrakcji. Wszystko ukryła burzowa noc.
Nana wstała i z pistoletem w dłoni wybiegła na szosę. Ani z jednej, ani z drugiej
strony nie jechał żaden samochód. Zatrzymała się, schowała pistolet i wyciągnęła komórkę.
Tato, ja musiałam go zabić zawołała z płaczem do słuchawki. On chciał mnie
złapać...
Kogo musiałaś zabić? zapytał ojciec z niepokojem w głosie. Sytuacja robiła się
coraz bardziej skomplikowana. Kochanie, nic się nie bój. Zabiłaś kogoś w obronie własnej
uspokajał ją, jak najlepiej potrafił. Kto to był?
Jakiś mięśniak z latarką wysapała z trudem. Oni mnie szukają. Już wszystko
wiedzą...
Spróbuj się dowiedzieć, gdzie jesteś. Tym razem jego głos brzmiał spokojnie.
Stefan Radwan znów był jej kochającym ojcem i twardym biznesowym graczem, który
przejmował inicjatywę. Przylecę po ciebie helikopterem...
Dobrze, tato. Jak znajdę tablicę z nazwą miejscowości, zadzwonię odpowiedziała i
ruszyła wzdłuż leśnej szosy. Znów zapomniała zapytać, która godzina. Obejrzała się i w
oddali zobaczyła w ciemnościach światła latarek. Dwaj koledzy zabitego usłyszeli strzał i
wracali w pośpiechu. Ona także zaczęła biec, modląc się o ocalenie. Na szczęście dla niej, na
razie nie mogli jej zobaczyć. Kolejna błyskawica przecięła niebo, a deszcz zaczął padać z
jeszcze większą intensywnością. W tym momencie obejrzała się i zobaczyła za sobą światła
samochodu. Wyskoczyła na środek szosy i zaczęła machać rękami. Po chwili zatrzymała się
przed nią rozklekotana ciężarówka. Nana otworzyła drzwi i bez pytania wskoczyła do środka.
Kierowca, łysy mężczyzna około sześćdziesiątki, popatrzył na nią jak na zjawę i pokręcił
głową.
Co to, panienko, życie ci niemiłe? zapytał z charakterystycznym wschodnim
akcentem. Po nocy, sama, w taką burzę...
Proszę mnie zawiezć na policję odpowiedziała, dygocząc z zimna. Zostałam
porwana i uciekałam... Szybko, niech pan jedzie.
Kierowca spojrzał w lusterko. Widocznie nie spodobały mu się światła latarek, bo
mocniej nacisnął pedał gazu i gwałtownie ruszył. W kabinie ciężarówki było ciepło. Nana
poczuła zapach swojskiej kiełbasy.
Się pani częstuje. Do jej uszu jak przez mgłę doleciał głos kierowcy. Ze zmęczenia
omal nie usnęła. W schowku są kanapki z kiełbasą i termos z herbatą.
Nana pokiwała głową i otworzyła schowek. Kanapki znajdowały się w foliowej torbie
rzuconej na śrubokręt, zapasową żarówkę i starą gąbkę do wycierania szyb. Wyjęła termos i
nalała sobie herbaty do zakrętki. Do tej pory nie miała pojęcia, że gorąca herbata może
człowieka aż tak bardzo uszczęśliwić. Każdy łyk wydawał jej się czymś równie radosnym jak
zabawa w chowanego z koleżankami w dzieciństwie. Sięgnęła po kanapkę i zaczęła jeść. Nie
miała nawet czasu pomyśleć, że jeszcze niedawno brzydziłaby się wziąć ją do ręki.
Dziękuję odezwała się po zaspokojeniu głodu. Która godzina?
Dochodzi piąta odpowiedział kierowca. Jego spojrzenie raz po raz kierowało się w
lusterko. Widać było, że zaczyna się bać i jak najszybciej chce znalezć się w bezpiecznym
miejscu.
A gdzie jesteśmy?
Gdzie jesteśmy? Kierowca powtórzył pytanie, jakby nie do końca je zrozumiał.
Chodzi o cel podróży. Dokąd jedziemy? wyjaśniła Nana.
A, dokąd jedziemy... zreflektował się mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka
sprawiał wrażenie poczciwiny, który niczego w życiu się nie dorobił, nikogo nie skrzywdził.
Do Mikaszówki jedziemy... Chleb tu rozwożę. Tam panienkę zostawię i zawezwiecie
policję...
Nana wyjęła telefon. Po chwili usłyszała głos ojca.
Tato, zaraz będę w Mikaszówce zawołała do telefonu.
Gdzie to jest? Ojciec najwyrazniej był zaskoczony.
Gdzie jest ta Mikaszówka? Nana zwróciła się do kierowcy. W jakiej części
Polski?
A no w Puszczy Augustowskiej. Przez Gruszki i Rudawkę i zaraz granica. Dalej już
Białoruś... Mężczyzna mówił coraz bardziej nerwowo i zerkał w lusterko. Gonią nas. Przy
pierwszej chałupie w Mikaszówce musi panienka wyskoczyć. Dalej ludzie pomogą...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]