[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najwyższą niechęcią - mogła też mówić prawdę. Za dużo zdumiewających rzeczy
zdarzyło się w moim życiu, bym nie był w stanie wyobrazić sobie czegoś jeszcze
bardziej zdumiewającego.
-Więc jesteś po stronie złych chłopców?
Machnęła dłonią.
-Nie bądz głupi. Oczywiście, że nie. Zależy mi na tobie. Jesteś kimś... -
zastanawiała się przez moment nad doborem słowa - kimś wybranym. Niezwykłym.
Kimś, kto ma misję do spełnienia.
-A ta misja polega na...?
- Na tym, byś poradził sobie w świecie swego snu. Byś zwyciężył. Byś odszukał
cel, dla którego zostałeś powołany.
-A tym celem jest...?
-Przysięgam, że nie wiem.
O dziwo, usłyszałem nutę szczerości w jej głosie.
-Uwierz mi - odezwała się po chwili - że nie jestem, jak to powiedziałeś, po
stronie złych chłopców.
- Wykorzystałam cię, ale to nie znaczy, że chciałabym cię skrzywdzić.
-Tak, tak. Oto cudowny przykład dobrego dotyku" - zadrwiłem.
Nie zrozumiała, a mnie się nie chciało tłumaczyć.
-Nie jestem narzędziem - rzekłem - nie jestem pionkiem...
-Każdy jest - odparła ze smutkiem - nawet ci, którym się wydaje, że są królami i
hetmanami.
-Urocze - mruknąłem.
-Wytrwaj do końca - westchnęła - cokolwiek o tym wszystkim myślisz. Przecież
to jest... przygoda?
-Kiedy porywacze porywają twój samolot, to to też jest przygoda, prawda?
Szkopuł tylko w tym, czy przeżyje się wystarczająco długo, by opowiadać o tym przy
piwie i grillu. Zresztą, nieważne. Ważne jest, dlaczego ten mój cholerny sen ma dla
kogokolwiek znaczenie?!
-W tym wypadku odpowiedz jest bardzo prosta.
I zanim wypowiedziała następne zdanie, ja już wiedziałem, jak ono będzie
brzmiało. Zatem słowa bo to wcale nie jest sen" ani mnie nie zdumiały, ani nie
przestraszyły.
-Jeśli tam zginę...
-Nie zginiesz.
-Ale jeśli?
-Staraj się, by do tego nie doszło. Bardzo się staraj.
-I pomyśleć, że byłem wkurzony na moje nudne, monotonne życie - walnąłem
pięścią w poręcz fotela - jasssna cholera! Dlaczego mi to robisz, Anno? Zrobiłem ci
coś? Wyrządziłem jakąś krzywdę?
-Oczywiście, że nie! Mój drogi, oczywiście, że nie. Jesteś naprawdę miły i
naprawdę cię polubiłam. Nie chciałeś mnie zaciągnąć do łóżka i wiedziałam, że
martwisz się o mnie.
Westchnęła głęboko.
-To naprawdę ważne dla dziewczyny. A przynajmniej dla mnie. Czułam się przy
tobie bezpiecznie, wiesz? Patrzyłeś na mnie i widziałam, że ci się podobam, ale wiesz,
czemu nie zaciągnąłeś mnie do łóżka?
-Bo miałem inne możliwości?
-Nie - uśmiechnęła się - bo byłeś pewien, że zrobiłabym wszystko, żeby cię
zatrzymać. Jak dziwka. Coś za coś. A tego nie chciałeś, prawda?
Tak, to była prawda. Poszedłbym z nią, gdybym wiedział, że zależy jej na mnie, a
nie na tym, co zrobię lub czego nie zrobię.
-Wykorzystałaś mnie. Skłoniłaś, żebym podpisał umowę, w której
najważniejszych punktów nawet nie zapisano na dole i małym druczkiem. Takich
punktów w ogóle nie było!
-Witaj w prawdziwym świecie...
Wbrew sobie, roześmiałem się.
-Czyli mam już grać do końca?
-Do końca, Lanne.
Nie odzywałem się przez chwilę.
-Dlaczego nigdy nie nazywasz mnie prawdziwym imieniem?
-Właśnie to robię - pokręciła głową - właśnie to robię, głuptasie. Nie wiesz o
tym?
Taaak. Dla niej nie było ważne, kim jestem tu i teraz. Jakie imię i jakie nazwisko
zapisano w paszporcie. Liczyło się jedynie, co uczynię w świecie mojego snu. A może
raczej powinienem powiedzieć: w świecie alternatywnej rzeczywistości?
Odgarnąłem kosmyk włosów z jej czoła, potem dotknąłem szyi i zjechałem na
pełną pierś okrytą cieniutką koszulką. Poczułem, jak jej sutek sztywnieje i wciska się
pomiędzy moje palce.
-Po co? - spytała. - Po co, Lanne?
W świetle lampki jej oczy wydawały się jeszcze większe niż zwykle. W głosie
brzmiał spokojny, pozbawiony złudzeń i nadziei smutek.
-%7łeby zapomnieć - odparłem - chociaż na moment.
Ale tylko, jeśli też tego chcesz.
-Nie chcę - przytrzymała moją dłoń na swojej piersi i przymknęła oczy -
naprawdę nie chcę.
biecałem Arrahowi, że spotkam się z nim w gospodzie, lecz kiedy
pojawiłem się w Kirilath, zobaczyłem zakapturzonego mężczyznę, który
O
w wyprostowanej, wysoko uniesionej ręce trzymał kartę. Moją kartę.
Rycerza Kielichów. Zorientował się, że go dostrzegłem, odwrócił się i szybkim krokiem
ruszył w kłębiący się na ulicach tłum. Co miałem robić? Poszedłem za nim i wytrwale
go śledząc, w końcu znalazłem się na piętrze opustoszałego domu. Zdawałem sobie
sprawę, że być może ktoś zastawił na mnie pułapkę, lecz jednocześnie powątpiewałem,
czy ktokolwiek zdecydowałby się zastosować tak prostackie sposoby. Wbiegłem w
ciemny korytarz i kiedy dotarłem do ściany, przekonałem się, że właśnie wpadłem w
potrzask. Usłyszałem skrzypnięcie drzwi i błyskawicznie się odwróciłem.
Strażnicy Bramy - to oni stali przede mną. Obaj wysocy, w czarnych obszernych
płaszczach. Z bufiastych rękawów wyglądały niemal przezroczyste, białe dłonie.
Nieruchome niczym martwe glisty. Nie mieli przy sobie żadnej broni, a przynajmniej
nie takiej, którą mógłbym dostrzec na pierwszy rzut oka. Ale kto wie, co kryło się pod
tymi obszernymi płaszczami? Zatrute sztylety? Miniaturowe kusze? Może
czarnoksięskie różdżki, jeśli w ogóle w tym świecie było coś pełniącego taką rolę. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]