[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To pewnie by nas zagarnęło. Przypuszczam, że to właśnie zdarzyło się
z tatuażem Pauline.
Cała historia mego podwórka za domem przewinęła się w kilka minut. Trzy-
dzieści lat dziejów Crane s View. Co działo się w mieście, gdy patrzyliśmy przez
okno? Wszystko bym oddał, żeby stać w tej chwili na środku Main Street.
Zatem aktualizują nasz świat? Dopasowują do dnia dzisiejszego?
Właśnie.
Oni, znaczy obcy?
Właśnie.
No to czemu ty jeszcze tu jesteś?
Bo pewnie mnie potrzebujesz, stryjku Frannie.
Jak guza mózgu. . .
W polu widzenia pojawił się ogromny baset. Zaległ na trawie i zaczął się dra-
pać. I zniknął. Proszę, proszę, to był Sędzia. Należał do rodziny VanGelderów,
która zajmowała dom przede mną. Całe miasto go znało, bo wpadł kiedyś naj-
pierw pod samochód, potem pod ciężarówkę i przeżył. Zmierdział jak woda ba-
gienna, ale to pewnie była cena, jaką psy płacą za swe dziewięć żywotów. Sędzia
zmarł spokojnie jako psi staruszek i na własnym posłaniu na miesiąc przed tym,
jak VanGelderowie się wyprowadzili.
Ogrodzenie znów poczerwieniało moim rocznikiem Briggsa i obok pojawiła
się kosiarka do trawy marki Stratton. Magda przyniosła do kuchni telefon bez-
przewodowy.
Dzwoni George. Mówi, że to ważne.
Wziąłem słuchawkę. Gi Gi wrócił do stołu i znowu zajął się jedzeniem.
Co jest, George?
Pies wrócił, Frannie. Siedzi teraz obok mnie.
Twój pies, Chuck?
Chuck też. I Old Vertue. Siedzi obok mnie w salonie. %7ływy, Frannie. Old
Vertue znowu żyje. I jest tu jeszcze ktoś, kogo powinieneś spotkać. On przypro-
wadził oba psy. Nazywa się. . . Floon?
Caz de Floon rozległo się w tle.
Już idę. Przerwałem połączenie naciśnięciem kciuka i opuściłem bez-
władnie rękę.
To przyjaciele Gi Gi? spytała moja piękna żona.
Tak. Są u George a. Pójdziemy po nich.
128
* * *
Stanęliśmy z chłopakiem po bezpiecznej stronie drzwi. Ja z dłonią na klam-
ce, on z cynamonową bułeczką, którą Magda odgrzała mu, żeby sobie zjadł po
drodze.
Myślisz, że bezpiecznie będzie wyjść?
Junior nadgryzł bułeczkę i odezwał się z pełnymi ustami:
Odczekaliśmy dosyć po tym, jak twoje ogrodzenie znów poczerwieniało.
Nic więcej już się nie zmieniło. Powiedziałbym, że mamy już dzisiaj. Zresztą, jest
tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. . .
Przymrużywszy mocno oczy, otworzyłem drzwi. Nieświadomie oczekiwałem
chyba, że za progiem zastanę albo koniec świata, albo przybyszów z kosmosu.
Przymknięcie powiek miało chyba wyegzorcyzmować tę potworną alternatywę.
Wszystko wyglądało normalnie. Z wolna wypuściłem powietrze z płuc. Jak
dokładnie wyglądało Crane s View wczoraj? Jak wyglądała wczoraj moja ulica?
Po drugiej stronie parkował biały saturn, a nie jaguar taty. Dobra. Na werandzie
u sąsiadów wisiał hamak. OK. Mój motocykl przyczaił się na podjezdzie jak ro-
pucha. Zgadza się. Wszystko w normie.
Powoli i niepewnie zszedłem po schodkach z werandy. Gdy byłem na ostatnim
stopniu, zaledwie krok od ziemi straszliwej, coś złapało mnie za ramię i szarpnęło
do tyłu.
Uważaj!
Z przerażenia zapomniałem nawet dostać ataku serca. Gi Gi śmiał się jak głu-
pi. Strąciłem jego dłoń z ramienia i chciałem mu przyłożyć, ale rozdarł się głośno:
Nie! Moje kolano! Mam chore kolano!
Po diabła się wygłupiasz? Myślisz, że to zabawne?
Spokojnie. To był żart. Odpręż się, facet.
Odprężyć się? Z tym gównem wkoło? Głupi jesteś?
Nie, stryjku Frannie. Jestem tobą.
No to zachowuj się jak ja. Znaczy. . . Słuchaj, chodzmy po prostu i koniec
z wygłupami, dobra?
Pauline zawołała nas z okna swojej sypialni.
Na razie, Gi Gi. Do zobaczenia wkrótce! Wychylała się oparta o parapet
i wyglądała, jakby była bez koszuli.
Na razie, Pauline. Niebawem wracam.
Wezmy ducatiego. Będzie szybciej.
Pokręcił głową.
To nie jest dobry pomysł, szefie. Lepiej chodzmy piechotą.
Czemu?
Rozejrzyj się. Popatrz na drzewa i ulicę. Nie widzisz, że oni ciągle pracują,
żeby wszystko powstawiać na miejsce? Nie jesteśmy jeszcze całkiem u siebie.
129
Po wielkiej ulewie świat zawsze jest przez chwilę trochę inny. Powietrze wy-
pełnia bogaty bukiet zapachów, trawa lśni, ciemniejsze niż zwykle liście ocieka-
ją wodą. Gałęzie prostują się z wolna, wszystko paruje, zwierzęta wychodzą ze
swoich kryjówek i otrząsają się energicznie. . . Niby drobiazgi, ale znaczące. Gdy
zgodnie z poleceniem Gi Gi zwróciłem uwagę właśnie na takie detale, ujrzałem,
że miał rację. Pomysł udania się do domu George a motorem nie należał do naj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]