[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziemi, stąd pochodziło nasienie Chulthe, które stało się diabelskim przekleństwem dla pijących
tę wodę Bodine'ów.
Posłyszałem miauknięcie i oświetliłem brzeg jeziora. Na złamanej stalagmitowej
kolumnie wynurzającej się z toni ujrzałem Shelleya. Węszył i przebierał łapkami, jakby czuł, że
cel jego polowania znajduje się blisko, choć jeszcze jest niedostępny.
- Widzisz? - zwróciłem się do Dana. - To może znaczyć, że Chulthe znajduje się
właśnie tutaj, w jeziorze.
- Ten cholerny smród tuńczyka na to by wskazywał - dodał Carter, wycierając
owłosionym ramieniem pot z czoła. - Zupełnie jak w porcie.
Dan zapatrzył się na wodę.
- Zupełnie czysta - rzucił po chwili. - Gdybyśmy mieli bardzo mocny reflektor,
moglibyśmy zobaczyć, co jest na dnie.
- Ktoś pójdzie na ochotnika? - spytał szeryf. Shelley stojąc na chybotliwym kamieniu
miauczał i prychał.
- Czy ten kot wie coś, o czym my nie wiemy? - zapytał Dan.
Wzruszyłem ramionami.
- Może mu tylko chodzi o ten zapach. Skąd mam wiedzieć? Nie uczyli mnie kociej
psychologii.
Przez parę minut oglądaliśmy ciemne, przerażające sklepienie. Wnętrze łudząco
przypominało kościół, a zimne zatęchłe powietrze przywoływało na pamięć opuszczone
francuskie katedry, gdzie łatwo sobie wyobrazić spoczywających pod kamienną posadzką,
głuchych na zgiełk świata rycerzy i świętych. Oświetlaliśmy białe stalaktytowe kolumny, które
otaczały nawę odbijając się w wodzie niczym doskonałe dzieła średniowiecznych mistrzów.
- Zupełnie jak kaplica diabła - powiedział Carter. - Widzieliście już wcześniej taką
jaskinię? Niespotykane.
- Raczej nadnaturalne - poprawił Dan.
- Nadnaturalne czy nie - chrząknąłem - musimy zrobić coś sensownego. Nim wrócimy,
powinniśmy się przekonać, czy Chulthe tu rzeczywiście jest.
- Co proponujesz? - zapytał Dan.
- Sam nie wiem. Może spróbować go zaniepokoić? Carter zmarszczył brwi.
- Chcesz niepokoić złowrogie bóstwo, gdy się znalazłeś sto pięćdziesiąt stóp pod
ziemią, a jedyna droga ucieczki to korytarz odpowiedni tylko dla królika?
- Ja wcale nie chcę! Ale chyba będziemy musieli. Carter powoli wypuścił powietrze z
płuc.
- Szkoda, że nie przyniosłem tutaj granatnika. Przydałby się jakiś mocniejszy
argument.
Podszedłem do samego skraju balkonu i spojrzałem na przezroczystą powierzchnię
jeziora.
- Jesteśmy jakieś sto pięćdziesiąt stóp pod ziemią? - zapytałem Dana.
- Coś koło tego.
Z namysłem podrapałem się po policzku.
- Kiedy badałeś wodę, to twierdziłeś, że te organizmy i związki mineralne pochodzą z
większej głębokości, prawda? Nawet półtorej mili?
- Zgadza się. Najprawdopodobniej tam właśnie spoczywał Chulthe, gdy zaczął
powracać do życia. Te korytarze i jaskinie ciągną się milami w głąb skały. Wszystkie są zalane.
Stąd pewnie wziął się sen Jima o pływalni pod tonami skał. Ale skoro gwałtowne opady
podniosły poziom wód aż do tego miejsca, zapewne i Chulthe porusza się teraz swobodnie po
labiryncie.
- To znaczy, że mógłby zakażać wodę również i w innych miejscach? - ponuro
dopytywał Carter.
- Wprawdzie teoretyzuję, ale myślę, że tak. Szeryf rozpiął kaburę rewolweru.
- No cóż. Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja widziałem już dość niewinnych ludzi
rozerwanych na strzępy przez potwory. Jeśli Mason twierdzi, że trzeba zaniepokoić tego
Chulthe, by go dorwać, no to bierzmy się do dzieła.
Dan uniósł dłoń i powiedział:
- Carter, nie powinienem...
Ale rozwścieczonego szeryfa nic nie mogło już powstrzymać. Wyjął
trzydziestkęósemkę i wymierzył w taflę jeziora. Wystrzelił dwukrotnie, a grota odpowiedziała
ogłuszającym echem. Shelley przeskoczył ze swojego stalagmitu na balkon i stał przerażony
tuląc się do mojej łydki. Echo wystrzałów przebrzmiało po raz ostatni i zapadła cisza.
Tafla wody trwała nieporuszona, tylko ledwo zarysowane kręgi fal przebiegły po
powierzchni i lekko odbiły się o stalaktytowe kolumny, by wrócić do środka jeziora. Staliśmy
w milczeniu, aż zamarła ostatnia fala.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]