[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Camille coraz trudniej było poradzić sobie z tym, co czuła do
Pete'a i co myślała o ich wzajemnej relacji. Ponieważ nie mogła nad
116
RS
tym zapanować, postanowiła wziąć się za rzeczy, nad którymi miała
kontrolę. Pierwszą z nich było pole lawendy. Drugą - jej domek.
Zamierzała zrobić w nim porządek - wyrzucić wszystkie rzeczy ze
swego starego życia, wysprzątać porządnie cały dom, a potem podjąć
jakieś życiowe decyzje. Nawet jeśli nie wiedziała dokładnie, do czego
zmierza, to postanowiła przynajmniej przestać się ze sobą cackać.
Zanim dotarła do chaty, rozbolały ją ramiona od niesionego
ciężaru. Otworzyła łokciem siatkowe drzwi, ale wtedy usłyszała
głośne miauczenie dobiegające z salonu. Killer też je usłyszał i zaczął
głośno szczekać.
- Zamknij się! - krzyknęła.
Czasami nawet jej słuchał, Ale teraz nie zamierzał, więc
przekupiła go ciasteczkiem dla psów i wywabiła na zewnątrz,
zamykając potem drzwi. Gdy się odwróciła, ujrzała na podłodze
klatkę przykrytą ręcznikiem.
Gdy ostrożnie zdjęła ręcznik, ujrzała przerażonego kota.
Właściwie domyśliła się, że to kot, bo wyglądał jak dynia przejechana
przez ciężarówkę, miał rozerwane ucho i pyszczek, który mógł się
podobać chyba tylko jego mamie.
- O nie! - jęknęła. To nie może dziać się naprawdę.
Kot zatoczył kółko w klatce, wciąż przerazliwie miaucząc.
Camille pobiegła do kuchni, z wściekłością walnęła miską o blat i
zajrzała do lodówki. Oczywiście świeciła pustkami, ale walały się w
niej jakieś kawałki sera i resztki kanapki z poprzedniego dnia. Gdy
wróciła do kota, warknęła:
117
RS
- Nakarmię cię, bo jesteś głodny, ale nie zostajesz tutaj.
Wystarczy, że mam już psa, którego też nie zamierzam zatrzymać.
Gdy tylko wypuściła kota z klatki, zaczął się o nią ocierać i
natarczywie domagać pieszczot.
- Nie lubię kotów - uprzedziła Camille, siadając na krześle i
głaszcząc zwierzaka, który tymczasem wspiął się na jej kolana i
mrucząc, ugniatał jej uda łapami z rozczapierzonymi pazurami. Był
bardzo duży i puszysty, ale okropnie wychudzony. - Nie lubiłam
kotów, nawet gdy byłam miłą osobą - powtórzyła. - Nie zostajesz
tutaj. Możesz coś zjeść i się przekimać, a potem jazda. - Zdjęła kota z
kolan i położyła na krześle, a sama chwyciła kluczyki, wybiegła na
zewnątrz i wskoczyła do samochodu.
Zachwycony Killer, gdy tylko go przywołała, radośnie wskoczył
na siedzenie dla pasażera.
Jeszcze wjeżdżając na podjazd Pete'a, rzucała pod nosem różne
przekleństwa pod jego adresem. Z Killerem u boku pomaszerowała do
tylnych drzwi jak żołnierz na misji specjalnej. Walnęła kilkakrotnie
pięścią w drzwi, gdy nikt nie odpowiadał, weszła do środka i zawołała
coś na powitanie. Po chwili usłyszała głos Iana, który wkrótce
pojawił się w drzwiach, podpierając się na lasce, z szerokim
uśmiechem na ustach.
- Witaj, Camille. Od wieków cię nie widziałem. Napijesz się
kawy?
- Nie przyjechałam na... - nie dokończyła, bo do kuchni wpadli
pędem chłopcy.
118
RS
- Cześć, Camille! Jeszcze nigdy nie przyjechałaś do nas w
odwiedziny! - Zanim zdążyła wyjaśnić, że tym razem też nie, Sean
poklepał ją po plecach, a potem to samo zrobił jego brat. Na stole
wylądowało pudełko z ciastkami, do połowy opróżnione, ale jego
zawartość wyglądała na całkiem świeżą. Trochę kawy wylało się z
kubka.
- Nie przejmujemy się zbytnio porządkami - wyjaśnił Ian,
wycierając jednak stół. - Papierowe ręczniki są rów- nie dobre jak
serwetki. Ale ty też nigdy nie przejmowałaś się takimi rzeczami.
- Nie, oczywiście.
- Mówiliśmy ci, dziadku, ona nie jest jak inne kobiety.
Camille przyłożyła rękę do czoła, myśląc, że jak jeszcze raz
usłyszy ten podejrzany komplement, zacznie krzyczeć.
- Panie MacDougal, miło mi pana widzieć, ale przyjechałam w
sprawie kota - Camille udało się wreszcie wtrącić jedno zdanie.
- Jakiego znowu kota?
- Ciekawe, gdzie jest tata? - wtrącił szybko Sean.
- Dziadku, musisz zobaczyć, co zrobiła z Darbym, jest teraz taki
cudowny jak dawniej.
- Chodzi mi o kota - powtórzyła stanowczo Camille.
- Poszukamy taty - powiedział Simon, wymieniwszy szybkie
spojrzenie z bratem. - Dziadku, pogadaj przez chwilę z Cam.
Poczęstuj ją ciasteczkami i w ogóle...
- Dobrze! - Ian uśmiechnął się do Camille, jakby od lat czekał na
tę jej wizytę. - Pamiętam cię, od kiedy sięgałaś mi do kolan -
powiedział z rozrzewnieniem. - Pete nosił cię na barana...
119
RS
- Naprawdę? - spytała, jednocześnie usiłując coś wyłowić z
wrzawy dobiegającej zza drzwi.
Wkrótce pojawił się Pete, z synami po obu bokach. Wszyscy
mieli na sobie flanelowe koszule, luzne dżinsy i byli boso. Na widok
Pete'a Camille poczuła znowu, jak wali jej serce.
- MacDougal! - wrzasnęła. - Nie chcę tego kota!
- Jakiego kota? - spytał spokojnie.
- Dobrze wiesz, jakiego!
- Może przedyskutujemy tę sprawę na osobności.
- Zwietnie!
Gdy wyszli z domu, zaproponował:
- Pojedzmy gdzieś, gdzie nie będą nas podsłuchiwać trzy pary
uszu.
- Najlepiej do mnie, to od razu zabierzesz tego cholernego kota.
- Brzmi rozsądnie.
Ale wcale tak nie myślał. Wyciągnął do Camille rękę po
kluczyki, a ona mu je wręczyła, niejako automatycznie, zakładając, że
jest jednym z tych facetów, którzy muszą prowadzić. Była to zresztą
prawda, ale tym razem chodziło mu głównie o to, żeby pojechać tam,
gdzie zamierza. Przede wszystkim chciał znalezć się z dala od synów i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]