[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspomnieniem, grupka chłopaków często wołała do niej: Hej, desko do
prasowania, czy ty aby na pewno jesteś dziewczyną? Przekonajmy się!", a
potem próbowali ją złapać za krocze. Dawniej Ivy rozpłakałaby się i zwinęła w
kłębek, ale w tej nowej, ulepszonej wersji, zaczęła o nich myśleć jak o
przestępcach, którzy szkolą się na drobnych złodziei i przestępców, i zaczęła się
interesować policyjnym fachem, możliwością oczyszczenia świata z dorosłych
wersji tych młodocianych tyranów. W liceum siedziała z nosem w książkach, i
tych popularnych, i tych fachowych, poświęconych policyjnym procedurom,
miała bowiem pewność, że jej przyszłość zawodowa łączy się z
egzekwowaniem prawa. I już wtedy traktowała swoich oprawców - te wredne,
złośliwe dziewczyny i wstrętnych chłopaków -jak napastników, a siebie jak
policjantkę, którą miała zostać. Dziewczyny ignorowała. Chłopaków, którzy
ośmielili się ją tknąć, lubiła zaskakiwać jakimś elementem sztuki walki. Już jako
dorosła kobieta, po czterech latach pracy w policji, nabrała pewności siebie. Nie
spodziewała się, że mężczyzna, którego wybrała sobie na męża, ma jakieś
mroczne tajemnice. Nigdy wcześniej nie odczuwała potrzeby bezpieczeństwa,
nie marzyła o tym, żeby ktoś ją chronił. Dopiero teraz uświadamiała sobie, jakie
to przyjemne uczucie.
Ból głowy powoli ustępował. Oparła plecy o wezgłowie łóżka i rozejrzała
się po sypialni Griffina. To wnętrze dużo o nim mówiło. Porządek. Wszystkie
rzeczy starannie ułożone. Po męsku. Najchętniej położyłaby się z powrotem,
okutała kołdrą i spędziła tak resztę dnia. Wcześniej nigdy nawet nie rozmyślała,
że mogłaby postąpić w ten sposób - pozwolić, żeby ktoś inny zajął się
sprawami. Ale Griffin zaliczał się właśnie do mężczyzn, którzy lubią
przejmować inicjatywę. A sądząc po smakowitym zapachu napływającym do
pokoju, potrafił również gotować.
Odkryła kołdrę i poczłapała do swojego pokoju. Wzięła szybki prysznic i
zrobiła lekki makijaż, a ściślej rzecz biorąc, zatuszowała korektorem sińce pod
oczami, i przyprószyła wymizerowane, blade policzki różem, żeby nieco ożywić
twarz. Pociągnęła lekko tuszem rzęsy. Zadowolona, że wygląda nieco lepiej,
niżby wskazywało na to jej samopoczucie, wybrała czarne spodnie, obcisłą,
zapinaną na guziczki białą koszulę, i wygodne czarne botki. A potem szła w ślad
za rozkosznie drażniącym nozdrza zapachem bekonu.
- Dzień dobry - powiedział Griffin, zsuwając z patelni jajecznicę na dwa
talerze na stole w jadalni. - Mam nadzieję, że jesteś głodna.
- O dziwo, tak - odparła. Uczucie głodu było dobrym znakiem.
Zwiadczyło, że Ivy wraca do normy. %7łe wydarzenia ostatnich kilku dni nie
zniszczyły kompletnie jej psychiki. I że nie załamała się po pogróżkach
Declana. - Dziękuję - dodała, siadając przy stole. Griffin przyniósł także kawę.
A obok jej talerza stały szklanka soku pomarańczowego i mała miseczka z
czerwonymi winogronami.
- Dobrze spałaś? - zapytał między jednym a drugim łykiem kawy.
- Dzięki tobie tak.
Przypatrywał się jej przez chwilę, jakby się nie spodziewał, że usłyszy coś
takiego. Coś tak osobistego. Ivy również bacznie go obserwowała: dobrze
wyglądał w ciemnozielonym swetrze z wycięciem w kształcie litery V, spod
którego wystawał kołnierzyk białej koszulki. Do tego dżinsy. Wypłowiałe.
Seksowne. I ciemnobrązowe służbowe buty. Był tak uderzająco przystojny, że
Ivy musiała odwrócić wzrok.
Nadeszła pora, żeby się zająć konkretami. Ivy spędziła noc w objęciach
Griffina. Tej nocy zapomniała o kłopotach i porządnie się wyspała. Ale jasne
światło poranka oznaczało konieczność zmierzenia się z rzeczywistością.
- Wiesz zastanawiam się, od jakich spraw Declana mam się trzymać z
dala? Czy chodzi mu o jego życie miłosne? A może on mówi o czymś zupełnie
innym?
Griffin przełknął kawałek bekonu.
- %7łycie miłosne to chyba jedyne, co go zajmuje. Mój szef uważa, że
powinniśmy się przyczaić na parę dni. Niech Declan pomyśli, że udało mu się
nas zastraszyć i zmusić do wycofania.
- Niech ma fałszywe poczucie bezpieczeństwa. - Ivy pokiwała głową. - To
nicnierobienie nie będzie takie łatwe. Nie żebym wiedziała, co powinniśmy
robić. Ale nie mogę powiedzieć, że nie czuję ulgi.
Usłyszeli pukanie do drzwi i Griffin gwałtownie się zerwał z miejsca, dał
Ivy znak, żeby przeszła do salonu, a sam z bronią w ręku stanął przy drzwiach.
- Kto? - zapytał.
- Szczęśliwa para! - zabrzmiał żwawy męski głos.
Griffin odłożył broń i wzruszył ramionami, spoglądając pytająco na Ivy.
Otworzył drzwi i do środka weszli Joey i jakaś ładna dziewczyna z
warkoczykami platynowoblond i bardzo krótką, wystrzępioną grzywką.
- Jesteśmy zaręczeni! - obwieścił Joey, podnosząc rękę splecioną z ręką
wybranki. Na jej palcu lśnił pierścionek z jakiegoś metalu.
Zaręczeni? Joey nawet jeszcze nie skończył liceum. Miał raptem
osiemnaście lat.
- To jest Julianna - ciągnął Joey, obejmując wątłe ramiona dziewczyny. -
Moja narzeczona. Kurczę, lubię dzwięk tych słów. Moja narzeczona. Moja
narzeczona.
Griffin i Ivy wymienili spojrzenia. Griffin głęboko odetchnął; Ivy jeszcze
nie była w stanie.
- A wy dwoje dowiadujecie się o tym pierwsi - dorzucił Joey. Z burzą
brązowych włosów wyglądał na jeszcze młodszego niż w rzeczywistości. - Nie
powiedzieliśmy o tym nawet swoim rodzicom. Strasznie fajnie jest mieć taki
mocny sekret.
- Miło mi cię poznać, Julianno - odezwał się Griffin, podając rękę
dziewczynie. Przedstawił jej Ivy i po kolejnej wymianie uścisków dłoni młoda
para została zaproszona na wspólne śniadanie. Joey i Julianna niemal wskoczyli
na krzesła.
Ivy mogłaby się założyć, że ani Joey, ani Julianna nie gotowali zbyt
często. I że nie mieli pieniędzy na stołowanie się w barach albo na zakupy w
sklepie spożywczym.
- Czy ten pierścionek nie jest wspaniały? - zachwycała się Julianna,
podnosząc do ust kawałek posmarowanej masłem grzanki, na którą położyła
wcześniej sporą porcję jajecznicy i płat bekonu. - Kupiliśmy go na ulicy za
raptem dwadzieścia dolców.
Ivy utkwiła spojrzenie w dziwnych włosach Julianny. Krótka, nierówna
grzywka w kolorze platynowoblond i warkoczyki były prawie nieruchome.
Filigranowa dziewczyna miała na sobie kilka warstw odzieży. Miała też ładną,
egzotyczną urodę, chociaż być może o tej eg-zotyczności decydowała głównie
kredka do oczu.
- Kiedy tylko dostanę dobrą pracę, zamienię go na pierścionek z
prawdziwym brylantem - zapowiedział Joey. - Cały karat. - Przełknął kawałek
bekonu. - Kurczę, to jest naprawdę dobre. Zdaje się, że teraz, skoro będziemy
mieszkać razem, oboje musimy się nauczyć gotować. - Pocałował Juliannę w
policzek.
- Mieszkać razem? - zdziwił się Griffin. - Czy nie wspominałeś, że
Julianna dzieli pokój z koleżankami?
Joey kiwnął głową, bo usta miał pełne jajecznicy.
- Tak, ale będziemy spać w jej pokoju tylko do czasu, aż znajdziemy
samodzielne lokum. Myślimy o ładnej kawalerce ze ścianami z odkrytą cegłą.
- Myślę, że takie kawalerki schodzą za minimum dwa i pół tysiąca
dolarów - stwierdził Griffin. - To znaczy, te bez karaluchów.
Julianna się skrzywiła.
- Nie cierpię robactwa.
- Nie martw się - powiedział Joey. - Dostanę robotę i połączymy nasze
dochody, stać nas będzie na porządne mieszkanie. Naprawdę ładne. I bez
karaluchów.
Nie w tym mieście, chciała powiedzieć Ivy, ale się powstrzymała. Joey i
Julianna odkryją rzeczywistość, kiedy tylko otworzą gazetę na stronie z
ogłoszeniami o kupnie i sprzedaży mieszkań. Miała ochotę poderwać się z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]